Waldenar Korczyński Waldenar Korczyński
291
BLOG

Wiara w proste rozwiązania

Waldenar Korczyński Waldenar Korczyński Służba zdrowia Obserwuj temat Obserwuj notkę 9
Poniższy tekst napisałem ponad rok temu. Do wczoraj myślałem, że od co najmniej kilku miesięcy stał się nieaktualny. No i okazało się, że nie doceniłem naszych rządzących. Po "sukcesach" walki z COVID-em, po wielu problemach z lekarzami, po wygenerowaniu przez media i środowisko medyczne takiej jak mamy opinii o służbie zdrowia, "wraca nowe". Nie wiem jakie kontakty z przeciętnymi pacjentami ma nasza rządowa wierchuszka, ale coraz częściej zaczynam podejrzewać, że wyłącznie poprzez tony papieru w ministerstwach. I prawdopodobnie dalej wierzy w to, że jak pruski nauczyciel potrafił "przerabiać" pruskiego chłopa na bohatera spod Sadowej, to nasz wspaniały system kształcenia da sobie łatwo radę z takąż obróbką dostępnego dziś "materiału ludzkiego" do postaci znakomitych lekarzy co to służbę zdrowia w naszym kwitnącym kraju na jeszcze wyższy poziom podniosą. No i ja się tych wspaniałości zwyczajnie boję. Kiedy pisałem ten tekst oprócz kłopotów ze służbą zdrowia (brakiem lekarzy) mieliśmy i inne problemy, które można było widzieć jako analogiczne do tych kłopotów. Stąd część tekstu nie jest już aktualna. Mogłem ją, oczywiście usunąć, ale pozostawiłem ją po to, by można było zobaczyć jak ten problem rozwiązywano i ile nas to kosztowało. Dziś już to wiemy. Nie wiemy jednak, jaka będzie cena naprawiania służby zdrowia poprzez "produkcję" dodatkowych lekarzy. Tu nic się nie zmieniło. Może jakieś analogie samych problemów ktoś mądrzejszy ode mnie potrafi ekstrapolować na ich rozwiązywanie?

Proste decyzje

Dawno temu, w muzeum w drezdeńskim Zwingerze, podziwiałem rzeźbioną pestkę wiśni lub czereśni. Zastanawiałem się wtedy kto i jakim to narzędziem to cudo wykonał. Wygląda na to, że dziś politycy rozwiązują podobne sprawy prościej.

Dwa, pozornie odległe, przykłady to żądanie TSUE natychmiastowego wygaszenia kopalni w Turowie i planowane podniesienie poziomu naszej służby zdrowia poprzez zwiększenie naboru na studia medyczne.

Gdyby odpowiedź na moje pytanie o narzędzie do rzeźbienia pestki wiśni wzorować na rozwiązywaniu wspomnianych dwóch problemów, rzec by można, iż może to być i siekiera, Zarówno pani sędzia de Lapuerte jak i autorzy naszego Polskiego Ładu taką właśnie polityczną siekierą proponują obie te sprawy załatwić.

O Turowie grzmią wszystkie media, więc ja już nie muszę. Również dlatego, że sprawa bezpośrednio dotyczy mnie w niewielkim stopniu (może jakaś podwyżka ceny prądu). Zupełnie inaczej jest jednak ze służbą zdrowia. Rzecz w tym, iż dziś, a pewnie również jutro i pojutrze, najważniejszym jej elementem/składową jest i pozostanie tzw. personel, tj. różnej maści/specjalności medycy; lekarze ratownicy, pielęgniarki, położne itp. No i personelu tego mamy raczej mało.

Licząc na głowę obywatela, jesteśmy w UE na szarym końcu. Samych lekarzy brakuje nam coś koło 70 tys.

Co proponuje rząd?
Rząd w swej wspaniałości proponuje naprawdę genialnie proste rozwiązanie. Będziemy oto zwiększać - również poprzez stypendia dla studiujących w uczelniach niepublicznych - rekrutację na studia medyczne i w krótkim czasie wyprodukujemy potrzebną mam liczbę (ilość?!) lekarzy. Podobnie jak piekarz, który widząc, że ludzie potrzebują więcej bułek, zwiększa ich produkcję. A jakby mąka/drożdże/woda była kiepskiej jakości, to niedoróbki z zakalcem wyrzuci, cenę pozostałych podniesie i zawsze „wyjdzie na swoje”.

Czy produkcja lekarzy jest równie łatwa jak produkcja bułek?
Ja nie jestem niestety pewien, czy ta analogia jest tym, co chciałbym w naszej służbie zdrowia widzieć. Już dziś z lekarzami jest, delikatnie mówiąc, różnie. Być może Czytelnik tego tekstu spotykał w placówkach służby zdrowia samych znakomitych fachowców, ludzi cierpliwych, pełnych empatii i mających na tyle szerokie horyzonty, by Żeromskiego („Doktor Judym”) czasem poczytać. Bardzo Mu (temu Czytelnikowi/pacjentowi) zazdroszczę. Ja tyle szczęścia nie miałem.

Jacy bywaja lekarze?
W mojej „karierze” jako pacjenta spotykałem różnych lekarzy. Znam wielu wspaniałych, których darzę szacunkiem i zaufaniem. Znam jednak również konowałów, których staram się omijać szerokim łukiem. Pamiętam, oczywiście, że „bycie dobrym lekarzem” – jak prawie każda relacja międzyludzka – jest bardzo osobnicze i ten sam facet/facetka, którego ja uznam za konowała, może być dla innego człeka lekarzem wybitnym, ale jak się tak trochę o lekarzach ze znajomymi pogada, to stosunek tych dobrych do kiepskich oscyluje w raczej wąskim zakresie dokoła 40/60 (procent, oczywiście). To mój prywatny szacunek. Gdyby przyjmować propozycje takich podziałów jak sugerował Pareto, byłoby to 20/80. Przyczyn jest wiele; główne leżą chyba w dopasowaniu osobowości do zawodu.

Obiektem/przedmiotem pracy lekarza jest człowiek
Każda praca, gdzie przedmiotem jest szeroko rozumiany dobrostan, m.in. zdrowie, innych ludzi jest bardzo ciężka. Brzemię odpowiedzialności – nawet przed własnym sumieniem – i wygenerowane przez różnice interesów czy konieczność utrzymywania dużego stopnia koncentracji (zob. np. również, policaje czy kontrolerzy lotniczy) – napięcie po prostu człowieka niszczy. I na pewno nie każdy się do tego nadaje. Słyszałem o przypadku, gdy młoda lekarka nie wytrzymała, zeszła z dyżuru i schowała się przed światem w piwnicach szpitala.

A oprócz odporności psychicznej (potrzebnej również m.in. po to, by wytłumaczyć mi zawiłości proponowanej terapii w stosowny do mej nikłej wiedzy medycznej sposób) chciałbym u lekarza widzieć np. chęć jakiejś aktualizacji swej wiedzy. Takiej codziennej, np. w postaci inspirowanych fachową literaturą dyskusji, organizowanych ad hoc webinarów, prezentowania własnych pomysłów czy choćby tzw. analizy przypadków. Niekoniecznie na finansowanych przez jakiś koncern drogich konferencjach na „wczasowej” wyspie. Chciałbym też, by lekarz miał odwagę odejść czasem od stosowania procedur, przemyślał w domu mój szczególny przypadek i – jeśli będzie taka potrzeba – zastosował jakieś leczenie nietypowe. Nie ma sensu wypisywać innych, chyba nie tylko moich, chciejstw, bo każdy, kto się o służbę zdrowia otarł, potrafi taką swoją listę życzeń pod adresem lekarza, ratownika czy pielęgniarki napisać.

Zasada Pareto

Pareto był ekonomista i badał m.in zjawiska zależności nakładów/działań i efektów. No i na podstawie tych badań wyartykułował tzw zasadę 20/80, która powiada, iż :

tylko ok. 20% działań (zasobów) daje 80% uzyskanych efektów. Pozostałe 80% działań daje tylko 20% efektów

No i kłopot w tym, że wygląda na to, iż najczęściej chyba stosowane rozkłady rozmaitych uzdolnień, możliwości czy jak to inaczej nazwiemy w populacji ludzkiej (chyba każdej odpowiednio dużej) wycinają tych "efektywnych" w liczbie właśnie 20%. Ja, patrząc dokoła nie za wielu kandydatów do zawodu lekarza/ ratownika/ pielęgniarki widzę. I nie bardzo wierzę w to, że da się te cechy u adeptów tego zawodu wykształcić. Można, oczywiście, cechy takie u lekarza zakupić płacąc mu odpowiednio wysoką pensję. Wiele wad tego kupowania jest dobrze znanych, ale mało kto wie, że krzywa efektywności podnoszenia wynagrodzeń ma punkt przegięcia; kwotę, po której przekroczeniu skuteczność dawania większej forsy maleje, tzn. można człowiekowi dużo więcej płacić, a on i tak wiele więcej nie zrobi. Mimo że mógłby (nie mówimy tu o przypadkach, gdy np. ze względu na brak sprzętu, leku czy umiejętności nie może).

Taka już nasza ludzka natura. Innymi słowy; nie da się tylko forsą wygenerować odpowiednio dużego procentu lekarzy dobrych. Można, oczywiście, poprzez np. drastyczne obniżki płac stworzyć bardzo nawet dużą liczbę lekarzy kiepskich (ci lepsi zwieją), ale w drugą stronę mechanizm ten działanie ma ograniczone. No to trzeba zadbać o to, by już w chwili podejmowania studiów medycznych kandydat jakieś zalążki wspomnianych cech posiadał.

Forsa to dobra motywacja. Kłopot, gdy jest jedyną.
Kto z Państwa wierzy, że np. 80% abiturientów idzie na te studia, by zostać Judymem? Na miarę naszych czasów, oczywiście, tj. z sytuacją ekonomiczno–społeczną porównywalną do kolegi na Zachodzie. Ja niestety nie wierzę. On chce po prostu dobrze zarabiać. Pracowałem sporo lat w szkol(d?)nictwie wyższym i znam realia tzw. nauczania. Nie za dokładnie wiem, jak wygląda to akurat na medycynie, ale wiadomo mi, że i tam liczona umiejętnościami (nie tylko encyklopedyczną „wiedzą”) studentów sprawność nauczania nie jest zbyt duża.

Czego można studenta nauczyć?
Nie wierzę w efektywność przekazywania wiedzy właściwie w żadnej dziedzinie. Polegającej na wspólnej pracy relacji mistrz – uczeń niczym zastąpić się nie da. A nie każdy, najlepszy nawet, fachman na mistrza się nadaje. Ja pamiętam trwającą do dziś eksplozję podnoszenia stopnia scholaryzacji w latach 90. Nikt chyba nie policzył, ile powstało wtedy uczelni/ wydziałów/ kierunków mających w tytule „ekonomię” czy „zarządzanie”. I nikt nie pytał skąd tylu uczonych w tych dziedzinach wypączkowało w tak krótkim czasie. A większość była pedagogicznymi geniuszami, bo sprawność nauczania – również na studiach zaocznych – rzadko spadała poniżej 90%.

Jakbyśmy co drugiemu po prostu dyplom dawali losowo, wiele by się nie zmieniło, a oszczędzilibyśmy ludziom niepotrzebnych nerwów i straty czasu. Tak działała wtedy (wymuszona często przez debilne przepisy) chęć zdobycia „wyższego wykształcenia”.

W co wierzą nasi rządzący?
Coś mi się widzi, że autorzy recepty na zapełnienie naszych placówek służby zdrowia lekarzami tego, trwającego już od ponad 30 lat, okresu chwały („poziom scholaryzacji”, tj. liczba osób z wyższym wykształceniem wzrósł w okresie 1990 – 2021 naprawdę znacząco) naszego szkolnictwa wyższego, nie zauważyli.

Może by im ktoś zaproponował powtórzenie wyczynu wspomnianego wyżej rzeźbiarza pestki wiśni? Rzeczoną siekierą, oczywiście.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo