Mimo wakacyjnego czasu zwaliło się na mnie ostatnio sporo pracy zawodowej i wydarzenia polityczne śledzę z rzadkiego doskoku. Ale naprawdę serdecznie współczuję każdemu kto ma na to więcej czasu bo to czym poją nas rządowe media to przejaw wyjątkowego skretynienia. I to wlewanego już do głów wiadrami
Pierwsza migawka: pani premier, która wymyśliła że rząd najsprawniej działa jeżdżąc po Polsce pociągiem i zbierając się gremialnie w różnych przypadkowych salach w terenie. Bo jak się skrzyknie w jakiejś innej metropolii niż stolica to lepiej rządzi państwem. Na wszelki wypadek nie będę pytał swoich platformerskich znajomych ( w trosce o mój szacunek do ich wiarygodności ) czy do tego też są w stanie wymyślić kolejną legendę światłej władzy. Można było lubić „Latający cyrk Monty Pythona” ale „latający cyrk Ewy Kopacz” to przecież u licha rząd własnego państwa a nie angielski kabaret.
Druga migawka: pani premier, nazywana z powodu swojej częstej obecności na dworcach kolejowych i nagłemu przebłyskowi filantropii „evitą peron” została nieprzyjemnie zaczepiona podczas któregoś ze swoich – hmm, to jednak nowa jakość – wyjazdowych kampanijnych posiedzeń rządu na koszt państwa. Tym razem w jednym z tradycyjnych dotąd mateczników swojej partii - we Wrocławiu. No zdarza się, pewnie każdej władzy na świecie. Ale to co odpowiedziała owemu oburzonemu manifestantowi po prostu zwala z nóg. Otóż pani premier, na pełne emocji ( choć bez „mięsa”) zarzuty o fatalne efekty ostatnich ośmiu lat rządów, z charakterystyczną dla siebie błyskotliwością wypaliła celując w sumienie owego faceta: „ Nie jesteście naprawdę ani przez moment dumni z tego kraju?”
To tak absurdalna odpowiedź, że trudno to w ogóle poważnie komentować ale naprawdę wygląda na to, że własna hagiografia którą aktualna partia rządząca i niemała grupa jej elektoratu spryskują się od ośmiu lat jak gęstym dezodorantem, zdołała przekonać ją samą że jej interesy polityczne (albo czysto materialne) to definicja dobra kraju a aparat partyjny i rządowy jest jak godło państwowe i flaga narodowa razem wzięte. Krytyka ich rządów to atak na Polskę, wytykanie im kłamstw i afer drenujących publiczną kasę to zamach na narodową dumę a żądanie obiecywanej naprawy patologii społecznych to szkodzenie swojej ojczyźnie.
I wiecie co, obawiam się że ci ludzie naprawdę w to uwierzyli.
Mogliśmy się uśmiechać kiedy Stefan Niesiołowski grzmiał że krytyka nadużyć, lawinowego zadłużenia a przy tym zachłanności na publiczne pieniądze ze strony rządzącej ekipy to zamach na demokrację wszak PO wygrała przecież demokratyczne wybory, mogliśmy się spokojnie przyglądać kiedy Bronisław Komorowski latami przypisywał sobie wszystkie zasługi transformacji 1989 roku i poprawy poziomu życia czy estetyki krajobrazu od 25 lat. Ot – megalomania, widać musieli. Ale nikt chyba nie brał pod uwagę że ten mikst propagandowej sofizmatyki, w połączeniu z wieloletnim kreowaniem swojego elektoratu jako intelektualnie i kulturowo „przewodniej siły narodu”, zrodzi w umysłach tego środowiska tożsamość władców i dysponentów państwa.
Ileż było oburzenia kiedy Katarzyna Kolenda – Zaleska wymyśliła że Jarosław Kaczyński dzielił społeczeństwo zwrotami o „prawdziwych Polakach”. I nawet kiedy przyznano że nic takiego nie powiedział, to koronnym „argumentem” stało się oskarżenie że choć nie powiedział to mógł to powiedzieć.
A jednocześnie nie dostrzegaliśmy że latami, na co dzień, nie tylko politycy obecnej ekipy ale nawet prorządowe media tłukły społeczeństwu do głów że partia rządząca i jej wyborcy to esencja całego potencjału intelektualnego narodu. Reszta zaś to żałośni frustraci i nieudacznicy albo (jak leciał bez trzymanki Tomasz Lis) „nieznośny motłoch”.
Dziś ci ludzie są naprawdę święcie przekonani, że ich interesy to interesy kraju – a rozliczanie ich z ośmiu lat niepodzielnej władzy to atak na stabilność i bezpieczeństwo państwa. I obawiam się że ten „nowoczesny patriotyzm” nie będzie przebierał w środkach. W imię „interesów państwa” To nie ich cynizm – to czysta indoktrynacja.
Jeśli ktoś ma jakieś wątpliwości co do skali tego amoku, to polecam dowolny program publicystyczny z udziałem euposłanki Julii Pitery. Kobietę tą uważam bowiem za klasyczny przykład tego jak partyjny kolektywizm potrafi człowieka zaślepić. Niegdyś szefowa Transparency International Polska, walcząca z korupcją w administracji publicznej, potem – już jako minister w rządzie Platformy - zwalczająca opozycję parlamentarną szukając na nią haków i zarzucając płacenie choćby 8 złotych za dorsza z publicznej karty, a dziś broniąca zaciekle swoich partyjnych kolegów którzy za publiczne pieniądze szpanowali przed kumplami i personelem restauracji obiadami za ponad tysiąc złotych i uzgadniali przy tym scenariusze że jak opozycja osiągnie zbyt wysokie poparcie społeczne to „dla dobra kraju” trzeba będzie wrzucić z 10 miliardów złotych publicznych środków NBP żeby choćby na chwilę poprawić wskaźniki gospodarcze i wesprzeć nimi propagandę wyborczą rządu.
Jeśli do niedawna było to jeszcze mało widoczne to dziś Platforma już tej retoryki nie kryje: prawdziwi Polacy i prawdziwi patrioci to ci którzy są dumni z osiągnięć rządu Platformy Obywatelskiej i głoszą mitologię jej sztandarowych polityków. Nie poweidzeli tego? - ależ przecież mowią to od lat. Hipokryzja wyleje się na nas oceanem.
Inne tematy w dziale Polityka