waw75 waw75
1966
BLOG

System czyli co?

waw75 waw75 Polityka Obserwuj notkę 52

Antysystemowość stała się hitem ostatnich wyborów. System , panie, trzeba rozwalić! Dla dobra Polski! Bo przecież nie dla dobra państwa – piorun wie czy ten cały system to nie dokładnie to samo co państwo. A nikt przecież nie powie, że trzeba rozwalić państwo.

Rozwalenie systemu, cokolwiek on oznacza , jest więc sztandarem przewodnim – kłopot, kiedy trzeba zaproponować jakim innym systemem zastąpić ten zły jak już go rozwalimy.

Najdalej poszedł rzecz jasna Paweł Kukiz, który przekonał wyborców, że dla dobra Polski należy do parlamentu wprowadzić jak największą ilość posłów, którzy nie mają bladego pojęcia o funkcjonowaniu państwa, o legislacji ani o logice ustawodawczej. Mówiąc obrazowo – Kukiz przekonał Polaków, że jak statek idzie na skały bo marynarze popełnili błędy, to uratować może go tylko zmiana wachty, ale koniecznie na ludzi którzy w życiu nie byli na morzu a najlepiej jak nie mają bladego pojęcia o sztuce nawigacji i sterowaniu. Ocalenie zagwarantuje zasada, że będą to „fajne chłopaki z podwórka”, na których, na podwórku zagłosują sąsiedzi którzy ich lubią. Jedno podwórko – jedno miejsce przy sterach. Jaki będzie efekt łatwo przewidzieć – „fajne chłopaki z podwórka” będą w sejmie szukali przewodnika który się zna na sterowaniu i podpowie jak głosować w poszczególnych sprawach. I oby go znaleźli, bo inaczej skupią się wyłącznie na interesach politycznych swojego klubu poselskiego.

Niezwykle frapujące są też propozycje systemu Janusza Korwin – Mikkego. Czyli mistrza doprowadzania wszystkiego do kompletnego absurdu po to żeby później na tą kosmiczną paranoję wymyślać równie kosmiczne recepty. Wyborcy Korwina są nim zafascynowani ale nic nie trwa wiecznie i kiedy z wiekiem rodzice przestają ich utrzymywać to elektorat przestaje Korwina rozumieć. Zaczyna za to rozumieć, że o świecie zaprojektowanym przez Korwina może i fajnie się gada, ale jeśli byłby realny to musieliby sobie zatrudnić osobistego ochroniarza albo lekarza z zapleczem szpitalnym. Inaczej nie dożyliby do następnego kwartału bo albo ktoś by ich (bezkarnie zresztą) kropnął na ulicy pozbawionej miejskiego oświetlenia, albo padliby na powikłania po nieleczonej grypie. I tak w kółko – pokolenia się zmieniają – Korwin trwa. Tylko Wiplera trochę szkoda. Parafrazując słowa klasyka cynizmu, można powiedzieć że Wipler myślał że jest wystarczająco inteligentny na to, żeby wykorzystać socjotechnikę Korwina ale broń Boże żeby się pod nią podpisać. I cóż, „ten tego ten”... nie opłaciło się.

Ale do rzeczy – problem systemu państwa nie polega na tym, że istnieją partie polityczne - one wszak muszą istnieć od kiedy społeczeństwa przekroczyły liczebność jednej osady. Choroba polega na tym, że w Polsce – co najmniej osiem lat temu – po pierwsze całkowicie rozmontowano zasady redystrybucji środków publicznych przez państwo, a po drugie, że wprowadzono zasadę braku symbiozy w jego funkcjonowaniu.

Na czym polega owa redystrybucja? Proszę wybaczyć tych kilka banałów, ale muszę je napisać żeby się nie pogubić. Otóż: państwo zbiera środki finansowe z pracy społeczeństwa – podatków i akcyz, dywidendy spółek, opłat tranzytowych etc etc. I od tego momentu jego funkcja przypomina nieco rolę lekarza który analizuje cały organizm pacjenta który mu zapłacił za leczenie. Tak rozdziela lekarstwa żeby cały ten organizm funkcjonował zdrowo. Te narządy które potrzebują więcej żeby zapewnić funkcjonowanie całości dostają więcej – te które mniej dostają mniej. Lekarz ocenia widząc całość. Im pacjent zdrowszy tym większe ma szanse zarobić, im więcej zarobi tym więcej zapłaci lekarzowi. I – trzymając się medycznej retoryki – w Polsce problem polega na tym, że choć ów rzeczony lekarz państwa bierze coraz wyższe stawki to przestał patrzeć na cały organizm ale pompuje wszystkie farmaceutyki w bicepsy, zapominając o sercu, nerkach czy wątrobie. Bicepsy widać – można się nimi pochwalić, a wdzięczny pacjent się cieszy … zanim mu nie padnie coś ważnego czego nie widać.

Rolą państwa jest więc zapewnienie możliwie sprzyjających warunków do wypracowania zysków a następnie po uzyskaniu wpływów z podatków,  mądra redystrybucja tych środków (po ich uprzednim „przeszatkowaniu”) tak aby struktura społeczna funkcjonowała płynnie. Także z uwzględnieniem zasady inwestowania a nie tylko pokrywania kosztów.

I właśnie w kompletnie patologicznej redystrybucji tych środków leży dziś główny problem polskiego państwa. Od ośmiu lat – mimo dokładnie odwrotnych deklaracji - koalicja PO i PSL przyjęła zasadę redystrybucji publicznych środków wyłącznie do wąskiej grupy interesów, w dodatku bez żadnej polityki inwestycyjnej. Budowa - trzykrotnie droższych niż w innych państwach Europy - autostrad i ich imponujących węzłów nie zdoła zamazać tej patologii. 

Oczywiście każde środowisko polityczne odpowiada na postulaty takich grup, które twierdzą, że choć same wkładają do systemu małe sumy, lub wręcz nie wpłacają nic, to dla dobra całej struktury, powinny być przez państwo finansowane. PiS też oczywiście takim grupom złożył zobowiązania – sedno leży jednak we właściwiej ocenie korzyści i skali zwrotu tych pieniędzy, a co za tym idzie opłacalności dla całego organizmu. A dziś źródłem deficytu nie są nakłady na pomoc socjalną – nie są nim nawet „trzynastki” dla niespełna stu tysięcy górników, słowem nie są tu problemem wydatki na politykę społeczną, ale wielomiliardowe już w skali roku koszty funkcjonowania administracji, obsady menedżerskiej w sektorze publicznym i prezenty w postaci luk podatkowych dla silnych grup interesów. Słowem - wysokie koszty obsługi klientów środowiska Platformy Obywatelskiej.

Czy oburza mnie zapowiedź płacenia 500 złotych na każde dziecko? Owszem – ale niepomiernie bardziej oburza mnie obecna redystrybucja środków publicznych na urzędnicze „trzynastki” czy choćby kilkudziesięciotysięczne pensje dla członków zarządów publicznych spółek. Nawet więc jeśli każda biedna rodzina dostanie 500 złotych na pierwsze dziecko a każda inna na kolejne to i tak uznam to za reformę redystrybucji publicznych środków.

Fenomenem Platformy Obywatelskiej od niemal dekady, jest - a może raczej było - to, że przekonała Polaków, iż dysponuje kadrami, które należy ze wspólnej kasy finansować niezwykle hojnie gdyż są zdolne pomnożyć publiczne zyski. Po drugie zaś ich drogocenne walory w zarządzaniu są konieczne do funkcjonowania całej wspólnoty. Niestety, choćby rekordowy deficyt budżetowy na przyszły rok, i to po niemal dekadzie pompowania gigantycznej rzeki unijnych pieniędzy, pokazuje, że te gigantyczne środki na opłacenie usług zacnych ekspertów absolutnie się nie zwracają. Bo po pierwsze „eksperci” Platformy i PSL najczęściej pojęcia nie mają o kierowaniu powierzonymi im dziedzinami (Nowak, Grabarczyk, Tomczykiewicz, Piotrowska czy Kopacz), po drugie system redystrybucji środków publicznych zaczął żyć własnym życiem kompletnie oderwanym od potrzeb państwa, po trzecie zaś wyszło na jaw, że poziom życia owych opłacanych z publicznej kieszeni elit władzy poszybował na wyżyny jakiejś absurdalnej skali pasożytnictwa. Co więcej ludzie na własne oczy widzą że środowisko władzy samo zaczęło mnożyć sztuczne ośrodki wymagające finansowania, mimo że nie spełniają one kompletnie żadnej funkcji publicznej, jak choćby w przypadku grupy energetycznej „optymalizującej rozwiązania” przy planowaniu budowy elektrowni jądrowej za pensje rzędu 100 tysięcy złotych miesięcznie.

Pierwsze otrzeźwienie przyszło dla wielu Polaków kiedy przy okazji „likwidacji” OFE w 2013 roku otrzymali dwa równoległe sygnały: po pierwsze informację że ich pieniądze trzeba przelać do ZUS po to aby już dziś zasypać dziurę budżetową, a po drugie że jak osiągną wiek emerytalny to ich pieniędzy które całe życie składali na swoją emeryturę już tam dla nich nie będzie. Ale za to żeby dostać choćby tyle ile dziś wynosi zasiłek dla bezrobotnych, to muszą wpłacać do funduszu o kilka lat dłużej. Mężczyźni o dwa lata dłużej – można to zrozumieć, ale kobiety – nawet te pracujące fizycznie - o siedem lat dłużej, co było szokiem chyba dla każdego … no może poza elektoratem pracującym przy biurku. Koniec końców – do dużej części społeczeństwa po raz pierwszy dotarło na jaką skalę są okradani przez system zarządzany przez doskonale opłacanych państwowych „maklerów” - zastępujących po 2007 roku państwowych etosowców.

Bardzo szybko okazało się też, że owe wybitne walory merytoryczne i potencjał „know how” jakimi rzekomo dysponują nominaci Platformy to kompletna fikcja – a do tego bardzo kosztowna dla reszty obywateli. Redystrybucja środków publicznych nie została zainwestowana, a powędrowała szerokim nurtem do kieszeni wąskich i kiepskich merytorycznie grup menedżerskich zatrudnionych przez sektor publiczny. Słowa Donalda Tuska z roku 2005 że: „do waszych portfeli dorwała się bardzo niebezpieczna ekipa” po ośmiu latach stały się nader czytelne.

Nie można tu nie wspomnieć jeszcze jednej – niezwykle boleśnie dziś widocznym problemie – choćby w debacie publicznej. Otóż, zachowanie jedności elektoratu władzy – szczególnie w sytuacji kiedy przeważająca część społeczeństwa zaczęła zauważać że jej poziom dochodów – mimo rosnącej średniej – zaczyna znacznie tracić siłę nabywczą, a jakość relacji na styku z organami państwa idzie w dokładnie odwrotnym kierunku niż zapowiadano, zaczęło wymagać nowej, bardziej wyrazistej narracji propagandowej. Poza sprawdzonym już projektowaniem histerii przed PiS-em i jego poszczególnymi politykami, zaczęto też – i to niestety pozostanie na wiele lat ogromnym problemem społecznym – zaszczepiać w części społeczeństwa ideologię niemal antropologicznej wyższości środowiska politycznego Platformy Obywatelskiej. Nie tylko zapewniło to bezwarunkowe poparcie tej formacji przez jedną kadencję, ale co gorsza pozwalało też bez żadnych konsekwencji politycznych dokonywać – niemal na oczach kamer - dziesiątków skandalicznych posunięć, które kosztowały Polskę setki miliardów złotych – począwszy od wprowadzania wadliwych ustaw podatkowych, przez akceptację niekorzystnego pakietu klimatycznego, po uwalnianie zagranicznego sektora bankowego czy sieci handlowych z płacenia w Polsce podatków jakie muszą płacić polscy przedsiębiorcy.

Moim zdaniem, tym co zadecydowało w efekcie o zwycięstwie wyborczym PiS-u, była jednak druga ze wspomnianych na wstępie bolączek obecnego systemu – a mianowicie coraz bardziej zauważalny przez społeczeństwo brak jednolitej polityki rządzenia państwem – obejmującej całościowo wszystkie jego dziedziny. Rozumiejącej mechanizmy symbiozy i jedności złożonego organizmu. Ekipa PO i PSL-u, być może z powodu braku kompetencji, a może w oparciu o świadome założenia, taką politykę odrzuciła. Przykładem może tu być oczywiście choćby „uelastycznienie formy zatrudnienia” czyli promowanie przez pierwszą kadencję rządów PO-PSL zatrudniania pracowników na tzw „umowach śmieciowych”. Zatrudnienie istotnie „uelastyczniono” ułatwiając życie przedsiębiorcom - tyle tylko że tracący przez to wpływy fundusz ubezpieczeń społecznych zaczął coraz bardziej pogrążać budżet państwa i trzeba było … podnieść podatki, akcyzy i obciążenia administracyjne dla tychże przedsiębiorców. A na tym polu PiS – z całościowym, od lat zresztą głoszonym, ideowym podejściem do całej złożonej struktury państwa, nawet mimo silnego akcentu na politykę socjalną – był zdecydowanie najbardziej przekonujący.

waw75
O mnie waw75

po prostu chcę rozumieć

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (52)

Inne tematy w dziale Polityka