Byłem zwolennikiem przywrócenia resortu budownictwa – jako osobnego organu zajmującego się wyłącznie likwidacją absurdalnych blokad administracyjnych przy zatwierdzaniu projektów i realizacjach inwestycji budowlanych. Stało się inaczej – budownictwo pozostało w kompetencji jednego ministra razem z transportem kolejowym i infrastrukturą drogową.
Wszystko wskazuje więc na to, że tak jak dotychczas o tym czego potrzeba żeby zaprojektować budynek zgodnie z lokalną polityką przestrzenną, interesami sąsiadów i wymogami bezpieczeństwa, będą decydować zespoły prawników w jednym z dziesiątków wydziałów superresortu. A my będziemy się wciąż głowić jak to jest, że długość procesu inwestycyjnego w Polsce zniechęca do budowy czegokolwiek nie tylko rodzimych czy zagranicznych przedsiębiorców ale nawet tych, którzy chcą - na przykład wrócić z emigracji – i wybudować mały domek na własnej działce. Bo poziom skomplikowania i zbiurokratyzowania tej procedury obecnie nie jest już zabawny ani denerwujący – jest po prostu kretyński.
Oczywiście sama reaktywacja ministerstwa budownictwa nie byłaby jeszcze gwarancją sukcesu – tym bardziej że „dobrą” polską tradycją było od wielu lat to, że minister budownictwa nie miał o budownictwie zielonego pojęcia i - mówię to ze szczerym smutkiem - PiS w latach 2005-2007 również tą tradycję pielęgnowało. Ale „utopienie” budownictwa w oceanie tematycznym superresortu infrastruktury zaowocowało między innymi tym że dziś każdy z wymaganych czterech egzemplarzy projektu budowlanego domku jednorodzinnego jest grubości ,mniej więcej dwóch prac magisterskich a wykonawca, żeby zgodnie z tymże projektem wybudować dokładnie ten sam dom co w dokumentacji, połowy tej makulatury nawet nie przegląda. Za to każdą karteczkę z uwagą – wers po wersie – kontroluje urzędnik w wydziale architektury i budownictwa w starostwie albo urzędzie miasta i każda pomyłka odnaleziona w owej nikomu niepotrzebnej makulaturze opóźnia postępowanie minimum o dwa tygodnie.
Oczywiście takich absurdów jest znacznie więcej – choćby w kwestii wymogu sporządzenia projektu zamiennego jeśli w czasie budowy ktoś stwierdzi że jednak na przykład o 20 centymetrów przesunie schody wejściowe do budynku. Wszystkie te absurdy wynikają jednak z jednego podstawowego powodu: kolejne ekipy wprowadzające nowe przepisy regulujące zatwierdzanie projektów budowlanych nie miały pojęcia ani o projektowaniu ani o budowaniu, ani tym bardziej o tym co trzeba sprawdzić żeby budynek nikomu nie wadził i nie zagrażał bezpieczeństwu.
Do pewnego momentu jedyną nadzieją na zablokowanie kolejnych absurdów był wiceminister Piotr Styczeń – do którego jak Polska długa i szeroka, przylgnął już chyba opis że to „jedyny facet który się tam zna na budownictwie”. Niestety od czasu kiedy minister Bieńkowska podziękowała Styczniowi za współpracę to – proszę wybaczyć te kolokwializmy ale trudno inaczej to ująć – bzdury i radosna twórczość – pań i panów „reformatorów” poleciały bez trzymanki. Nawet jeśli generalnie przyświecały im dobre intencje. No ale trudno się też było spodziewać czegoś innego skoro od ośmiu lat za regulacje prawne obsługujące inwestycje budowlane byli odpowiedzialni kolejno: Cezary Grabarczyk, Sławomir Nowak, Elżbieta Bieńkowska i Maria Wasiak. Wszyscy jak wiadomo kompletnie niezorientowani w problemach i potrzebach rynku budowlanego – prawie wszyscy też, za wyjątkiem pani Wasiak – znani głównie z tego, że swoją pozycję budują przede wszystkim na partyjnych układach a nie na wizji zarządzania dziedzinami które im powierzono. Trudno się też było spodziewać że dobiorą sobie merytorycznych doradców z zewnątrz albo powierzą takim ludziom poszczególne wydziały.
Dziś – choć o regulacjach mających wspierać projektantów i inwestorów nie będzie decydował minister skupiony tylko na tej problematyce – na czele resortu infrastruktury stanie Andrzej Adamczyk – nie tylko człowiek od lat zasiadający w adekwatnych komisjach sejmowych ale przede wszystkim facet będący członkiem Izby Inżynierów Budownictwa. Nie wiem czy to daje gwarancje, że za rok o tej porze tak jak obecnie zatwierdzenie projektu w urzędzie nie będzie już trwało dłużej niż wykonanie go wraz ze wszystkimi branżami a często nawet dłużej niż trwa wybudowanie całego obiektu, ale bez wątpienia Andrzej Adamczyk wziął na siebie ogromne zobowiązanie. O wiele większe niż poprzedni ministrowie bo pomijając już nawet obietnice dobrej zmiany jakie PiS złożyło wyborcom, to Adamczyk nie jest kacykiem partyjnym od którego nikt nie będzie oczekiwał skutecznego działania. Co więcej, minister Adamczyk bez wątpienia może też liczyć na współpracę wszystkich bez mała izb zawodowych – od Towarzystwa Urbanistów Polskich, przez izby architektów i kontruktorów po izby branżowe instalatorów. Wszystkie te środowiska w ostatnich latach były bowiem bardzo zainteresowane zmianą prawa budowlanego i w większości rozwiązań były (o co tam niezwykle trudno) bardzo zgodne. Pytanie czy Adamczyk zmieni zwyczaje poprzedników i uwzględni opinie środowisk które budynki projektują na co dzień i na co dzień przygotowują warunki zabudowy dla bardzo zróżnicowanych inwestycji.
Ja także bardzo liczę na skuteczność i kompetencje nowego ministra. Jestem też jednak niezwykle ciekaw jak pogodzi on zapowiedzi nowego kodeksu budowlanego z tym, że większość okręgowych Izb Inżynierów Budownictwa (której Adamczyk w Małopolsce jest przecież członkiem) na tym, przygotowywanym jeszcze w poprzedniej kadencji nie zostawiało suchej nitki. Bo też, istotnie wprowadzenie kodeksu liczącego 453 artykuły na 99-ciu stronach (dla porównania dziś cała ustawa Prawo Budowlane to 108 artykułów a ustawa o planowaniu przestrzennym to 89 artykułów) trudno raczej nazwać uproszczeniem. To trochę jak sprzedawać mapę samochodową o wymiarach trzy na cztery metry – może i fajna tylko że żadnemu kierowcy się do niczego nie przyda, bo za duża. Nie wspominając już nawet o takich absurdach jak stworzenie z nadzoru budowlanego służby mundurowej – swoją dorgą ciekawe czy w slad za tym pójdą też mundurowe emerytury. Żarty na bok, jednak jeśli nowy minister chce aby latami, z wdzięcznością nazywano zapowiadany przez niego kodeks „Kodeksem Adamczyka” to najpierw będzie musiał do góry kołami wywrócić radosną twórczość komisji kodyfikacyjnej z ostatnich co najmniej dziesięciu lat. Czy to się uda w rok albo dwa?
Inna sprawa, że minister nominat prawdopodobnie kwestiami regulacji w budownictwie nie będzie się zajmował – skupi się bowiem na tym co interesowało go w pracach sejmowej komisji infrastruktury – budową dróg i modernizacją kolei. Obawiam się jednak, że niezwykle trudno będzie mu już uniknąć spełnienia oczekiwań projektantów.
Choćby takich jak uproszczenie najbardziej chyba „chorobotwórczego” Rozporządzenia o formie i zakresie projektu budowlanego (naprawdę znakomity projekt tego uproszczenia przygotowała choćby Małopolska Okręgowa Izba Architektów) , dzięki któremu nawet przy bardzo drobnej inwestycji Inwestor musi sporządzić cztery tomy opasłej dokumentacji która nikomu do niczego nie jest potrzebna. Czy choćby usunięcie durnego wymogu załączania do projektu tzw Informacji BiOZ - która dotyczy przecież fazy wykonawczej i tak czy owak cały Plan BiOZ i tak sporządza potem Kierownik Budowy - skąd więc u licha konieczność załączenia jej w projekcie? Jakiś lobbing producentów papieru? To także jeden z absurdów na które od lat wszyscy – od inwestora, przez projektantów, urzędników po wykonawców – pukają się w czoło a BiOZ jak był w projekcie tak w nim pozostał.
Interwencji ministra niewątpliwie wymaga też korekta wymagań sporządzenia projektu zamiennego w przypadku dokonania zmian istotnych – tak żeby wykonanie drobnej, absolutnie nieistotnej dla nikogo zmiany, o kilka centymetrów, nie niosło za sobą konieczności sporządzania drugiego projektu, nowej charakterystyki energetycznej itd. aco gorsza także przeprowadzenia dodatkowego postępowania administracyjnego ze wstrzymaniem budowy. Przecież to jest jakiś absurd – zwykle bardzo kosztowny i czasochłonny dla inwestora – a wystarczy po prostu ująć prawnie jakieś widełki tolerancji dla zmian dokonanych na budowie. Pewnych naprawdę bardzo ważnych zmian można dokonać jednym zdaniem ustawy czy wręcz rozporządzenia. Przykładem może tu być choćby przywrócenie Art.. 5b ustawy o ochronie gruntów rolnych i leśnych. Usunięcie tego artykułu jesienią 2014 było trudnym do pojęcia błędem i do dziś niesie za sobą wręcz absurdalne konsekwencje. Dość wspomnieć tylko że projektując powiedzmy wiatrołap przy kamienicy w samym centrum miasta, w środku ulicznej pierzei czy wybetonowanego placu trzeba się dziś zwracać z wnioskiem o .... wyłączenie tych paru metrów kwadratowych z produkcji rolnej. Właściwy urząd – mając na to zgodnie z KPA 30 dni – rzecz jasna informuje że takie wyłączenie jest bezzasadne bo teren rolniczy nie jest ( o czym wszyscy od początku doskonale wiedzieli) ale tą powszechnie znaną informację wydaje w ...trybie decyzji która musi się jeszcze uprawomocnić na wypadek gdyby któraś ze stron uznała że jej zdaniem środek chodnika albo skwer w centrum miasta jest jednak polem ornym albo środkiem lasu.
A to tylko jeden z wielu przykładów na to jak jedno usunięte z Ustawy zdanie opóźnia dziś zatwierdzenie każdego projektu o co najmniej trzy tygodnie.
Być może od innych nie oczekiwano działania. Być może przez ostatnie osiem lat nikt się nawet takiego działania nie spodziewał bo i tak było wiadomo ze nie ma na nie żadnych szans. Ale Andrzej Adamczyk tego komfortu niewątpliwie mieć nie będzie – i na to liczę. A naprawdę do zauważalnej i odczuwalnej poprawy nie potrzeba rewolucji – wystarczy dosłownie kilka zmian, a Adamczyk może przejść do historii jak ten facet który odblokował proces inwestycyjny. A niewątpliwie go na to stać.
Inne tematy w dziale Gospodarka