wawel24 wawel24
96
BLOG

Sułtan, mag, szambelan i eunuchy, czyli wiarygodna i niezłomna msza strachu i nienawiści

wawel24 wawel24 Polityka Obserwuj notkę 8

 image

image

 


 

dedykowane "blogerom" @senior 62, @tojad i @velero ;)

 

W odległych czasach polską ziemię chytrze opanował Chan Kaczan z dynastii Czyngis. Sprytnie opanował tę ziemię za pomocą najstarszej broni i najskuteczniejszej, czyli  naiwności tubylców. Przyprowadził okupant na polską ziemię swoją armię i ogłosił tubylcom, że jedzie ze swoją artystyczną grupą w karawanie z cygańskich bryczek w szczęśliwą pielgrzymkę do końcowego punktu ZRÓWNOWAŻONY DOBROBYT obsługiwanego przez wędrownego hochsztaplera Fuchsa-Sachsa. I każdy, kto chce trafić do tej bajkowej krainy musi zabrać się z tym karawanem o nazwie ZAWIERZ. Tylko w nim każdy może się poczuć wolnym i niepodległym. Spotkamy się wszyscy na końcu drogi, jeszcze za naszego życia – mówił chan – w kraju rzek mlekiem i miodem płynących i lasów, gdzie na wierzbach gruszki i buraki z ziemniakami a na przystanku NIEPODLEGŁOŚĆ oczekuje zagadkowy, jeszcze przez nikogo nie widziany mag  w kostiumie św. Mikołaja z ogromnymi, pękatymi workami pieniędzy i kluczy do nowych , niebosiężnych mieszkań i okrągłych rachunków w banku dla prostych ludzi.

Wszyscy chętni i naiwni zgodnie usiedli w przewodniej bryczce i choć nikt nic nie mógł zrozumieć z tego, co on do nich mówił, to wszyscy cieszyli się i zachwycali nie rozumiejąc od kogo są wolni i zapominając jakie są odwieczne wyznaczniki wolności. Nikomu się nie przypatrywali, o nic nie dopytywali, ze szczęścia nie mogli rozpoznać prawdziwej twarzy tego, co im to wszystko obiecywał. Ordyńcy znali tajemnicę – żeby być nie do rozpoznania trzeba było skąpać się we krwi narodu, którym trzeba było zawładnąć.

Ruszyła karawana z miejsca zakręciwszy się w kółko jak pies za swoim ogonem, z każdym dniem zwiększając prędkość tak, że już nikt nie mógł z niej podczas jazdy wyskoczyć. A chana armia pośredników w kraju rozrosła się tymczasem potężnie. I zaczęła gnębić, uciskać, okradać, zabijać mieszkańców, jak ogromny, wielogłowy smok. Najbardziej zaś zaczęli prześladować tych, co byli zaciekawieni końcowym punktem drogi karawanu i czasem jego przybycia do celu. Tych dociekliwych ordyńcy nazwali „antysusanidzi” i stosowali względem nich broń najnowszej generacji o nazwie paragraf, która mogła zabić każdego. A w czasie, gdy ludzie kręcili się na tej karuzeli z bryczek, słudzy chana odbierali  im ziemie, działki, pola, domy. I prawdziwe ich klarowne nadzieje przysypywali swoimi mętnymi nadziejami na bajeczne, podbniebne miasto Chmurny Kukułczyn.

 

Chan Kaczan wiedział, że ludzie już mieli dość jego obecności przy skarbcu, dość kradzieży i machinacji, kłamstwa jawnego i skrytego i oto, gdy nastąpiły kolejne wybory na ochroniarza skarbca, Chana Kaczana ogarnęła wielka rozpacz. Bardzo się już mu nie chciało oddawać raz wręczonej władzy nad pałacem ze skarbcami narodu. Przyszedł wieczorem do domu i znowu zaczął skarżyć się swojemu czarnemu, wąsatemu kotu.

image

 

    - Josif, bracie, taki kłopot mam, że znikąd mi pomocy. Brudni moi niewolnicy zbuntowali się. Nie chcą mnie wybrać ochroniarzem skarbca, ani słyszeć o mnie i widzieć mnie. Nie chcą już oglądać naszych pięknych, emocjonalnych, tradycyjnych, rodzinnych sporów między nami ordyńcami. Ach, jakim zmęczony dalej udawać Polaka, wierzącego, patriotę, obrońcę ich praw i swobód, ochroniarza ich skarbca. Jam w duszy król i żadnej mi i moim pomocnikom fantazji już nie starcza, JAK przekonywać ich, by uwierzyli. I wiesz, Josif, co by tubylcy nie wybrali to wszystko jedno, bo to wszystko nasze zorganizowane grupy ordyńskie. Ale, Josif, tak bym chciał, żeby wybrali Moją grupę, Grupę Niebieskiego Smoka... Co mam robić?

    - To jeszcze nie tragedia. Temu lekko zaradzić, powiedział z okna kot. Zasięgniemy rady u maga. Odwrócił się w ciemność otwartego okna, wykonał magiczny rytuał wzywania, to jest  3 razy ogonem potrząsnął i do pokoju - za jeden oka mig -  wpłynął potok woni rześkiego, otumaniającego dymu. Dopełzł potok dymu do fotela naprzeciw Chana Kaczana, rozpłynął się i obydwaj zobaczyli w fotelu rozwalającego się z fajką tytoniu saksońskiego maga Pandemicusa z dynastii Ma-grype von Drossten.

    - Doradź, ojcze! Jak wyjść z tej sytuacji? I padł Chan Kaczan na kolana przed magiem.

    - Zapamiętaj, Kaczan, złotą regułę: jakby niewolnicy nie skakali, nie oburzali się i nie głosowali – nie jest ważne. Ważne, jak ich przestraszysz i obdarzysz najnędzniejszych z nich przywilejami, jakimiś świstkami papieru, paszportami nędzy, papierkami inflacyjnymi bez pokrycia w towarze i ogłosisz, że mogą wszędzie wchodzić osobnym, specjalnie dla nich otwartym  wejściem. Poczują się wtedy wybranymi. No i musisz im ogłosić, że zagraża im śmiertelna choroba, przed którą ty ich uratujesz. Przypadki tej choroby będziesz liczyć według znakomitej formuły wielkiego maga, czyli mnie. Kiedyś wrzucaliśmy do wody. Kto zaczął się topić - znaczy był winny. Dzisiaj robimy testy  Wykrywające Same Siebie. Ta sama metoda. I powiesz im, że liczba chorych wzrasta. Przeważnie wzrasta, bo czasem dasz im małe ochłapki nadziei. Poluzujesz żyłkę wędki. Powiesz, że liczba zakażonych, których ty możesz ocalić jest bardzo naukowa, według ostatnich opinii współczesnych, znakomitych, podwójnie zaślepionych naszymi sztukami złota matematyków, astrologów, wróżbitów i profetów. I powiesz, że opinie, iż ta metoda jest oszustwem są już nieaktualne, antyspołeczne i powinny być odsegregowane razem z ich głosicielami i pilnowane przez kobolda Faktchecker. I powiesz, że przywiały formułę obliczania przypadków zarazy do mistrza magiczne wiatry-massuny [massuny może być wymawiane "masony, musony, musuny"]. Magiczne wiatry, albo los, albo demon Wielki Resset, kiedyś zwany żeńskim imieniem demonicy Konieczność Dziejowa. Zapamiętaj: liczyć przestraszonych i tę liczbę pokazywać bezustannie jeszcze nieprzestraszonym - to jedyne idealne rozwiązanie. To działa. I będziesz przelewać wielokrotnie wyniki obliczeń z retorty do retorty, potrząsać i namnażać wielkie, napowietrzne liczby chytrymi łapskami opłacanych sowicie łapiduchów. Równolegle zmniejszysz liczbę niewygodnych oponentów codziennie napiętnowując ich podczas południowej, konferencyjnej Mszy Strachu i Nienawiści celebrowanej przez Szambelana Adama Sonntagsberga.

I w taki sposób dostaniesz jako wynik swoją przewagę, a więc i władzę. A niewolnicy pójdą ponownie do firm, do urn, na pola i na testy. Żeby uczcić swoje zwycięstwo zapalisz kurskie  kadzidło i nazwiesz ten sposób dymokracją. I nie przejmuj się wcale. Tobie kadzi dwór. Dworowi i tobie - lud. Ludowi czasem kadzi dworski trefniś. Ty kadzisz wichrom massunom. To się nazywa Gorąca Linia. Wąż połyka swój ogon. Massun kryje massuna. System działa jako sprawdzony przez wieki. Niewolnicy lubią swoje niewolnicze położenie. Innego położenia nie znają. Mało będzie jednej śmiertelnej choroby  dla utwierdzenia swojej władzy, to zastosujesz od razu dwie choroby  i nazwiesz to Zbaw-(f)Lud-19 i powiesz, że taka jest teraz moda. Wkrótce wszyscy uwierzą, że to niezwykła choroba - taka na którą można zachorować bez zachorowania i wyzdrowieć bez wyzdrowienia a zniszczenia w organizmie mogą zjawić się nagle po wielu latach i że zaraza już była, zanim jeszcze była.  I zobaczysz, niewolnicy będą uśmiechać się do ciebie pokornie, roniąc łzy szczęścia, za to, że tak szczwaną chorobę wytropiłeś dając im szansę na przeżycie. Będą nawet całować ci ręce przez maseczki-masoneczki. Nie bój się ich, oni tylko z wyglądu ludzie, a według swoich właściwości to nic nieznaczące szmatki, o które my wycieramy ręce, nogi i gęby.

     - Dzięki mojej formule liczenia zarażonych-przestraszonych i dzięki konceptowi wszechobecnej, wiecznej Zarazy, oni  NIGDY, prawił dalej mag Pandemicus, nigdy nie wyzdrowieją a tym samym zdani na Ciebie, Twoich dworaków i Szamanów Białokitlowych nigdy nie dopuszczą do władzy narodowych, niepokornych mas. Niepokornych zajmiemy walką z absurdalnymi restrykcjami i tym samym rozpoznamy ich precyzyjnie poprzez stawiany nam opór logiki i zdrowego rozsądku, potem zlokalizujemy, opieczętujemy i na koniec zwalczymy obostrzeniami i bankructwami. I to jest jedyne prawidłowe rozwiązanie, mądre i solidne. Dzięki niemu znowu zapanuje harmonia i wszyscy będą szczęśliwi z samego faktu życia, bez wnikania w szczegóły! I będą praktycznie i prokratycznie posegregowani. A my, jak wszędzie i zawsze, będziemy z niedostępnego szczytu głosić szczęście, dobrobyt i pokój na całym świecie. W przyszłości. Kiedy zwalczymy zarazę, którą sami wymyśliliśmy tak, by nie można było jej zwalczyć nigdy.

Mag głęboko wciągnął w siebie dym, rozdął się jak ogromny, mętnie opalizujący balon, który wcisnął się w ciemne okno i znikał w ciemności tak, jakby ona go ze smakiem połykała. Chan stał zauroczony. A kiedy mag przepadł całkiem aż ciemność wzdechnęła z ukontentowania oblizując się czarnym, zwinnym językiem,  to chan przypomniał sobie, że nie zapytał jeszcze o inne bardzo ważne i pilne sprawy. Bez wahania wskoczył na parapet otwartego okna, odwrócił się w tyłem do ciemności, żeby wykonać magiczne wezwanie. A w drzwi w tej samej minucie wsunął się nos, a za nim głowa. Nie był to wyrzucony oknem i powracający drzwiami mag - jak pomyślał Chan Kaczan -  lecz chan podległy był to Batur Koguto-Kur.

    - Wzywałeś mnie, panie? - spytał podległy chan, który dorabiał sobie funkcją nadwornego błazna.

    - Właź i powiedz, powiedz mi, co tam wieją wiatry-massuny o moim problemie „jak wykorzystać w swoich celach narodową skrzynkę wiedzy”, ty na niej siedzisz, więc wiesz.

    - Ta magiczna skrzynka daje gwarancję twojego wizerunku jako bohatera i wyzwoliciela w oczach mieszkańców, całodobowo o każdej porze roku - mówił Koguto-Kur ze świecącymi oczami. Ona będzie całodobowo opowiadać tubylczemu narodowi, jaki on zdrowy, bogaty i strzeżony prawem BĘDZIE w nieodległej i niepodległej przyszłości, gdy zwalczymy zarazę. Skrzynka będzie wmawiać im, że zdrowymi i zabezpieczonymi zrobiliśmy ich my i żeby zawsze wybierali nas na ochroniarzy swojego dobra, zdrowia i życia, dlatego, że inna grupa konkurentów na ochroniarzy to kłamcy, przestępcy, złodzieje, agenci.

Możesz o grupie konkurencyjnej wszystko mówić, co chcesz. I zdradzieckie mordy, i germany-turbany i elgiebety-kotlety, bo jeśli nam przyjdzie następnym razem ponownie wstąpić w sojusz z nimi, to oni nam i tak wszystko przebaczą, bo to przecież nasza rodzina, a w rodzinie spory bywają. Tylko jednego nie możesz nigdy mówić, że oni ordyńcy, że oni przyszli na tę ziemię, by ją podbić, przejąć, pochwycić, bo wszyscy zrozumieją że i my jesteśmy ordyńcami-nachodźcami. I obie grupy wtedy przegrają w walce z tubylcami o władzę nad ich terenem.

    - Wszystko to ja zrobię, chanie, mój władco. Zgodnie z najlepszymi tradycjami władców lipskowych  wiatro-massunów.

Wskoczył na parapet Batur Koguto-Kur, zapiał jak kogut, wyjął z kieszeni składane skrzydła, pomachał nimi i uleciał w ciemność.

 

    - A jak oni mi nie uwierzą, krzyknął w ciemność okna Chan Kaczan? Ale chan Batur Koguto-Kur już uleciał i nie usłyszał tego. Skoczył więc znowu chan na parapet i wykonał znak wzywania.

    - Po co krzyczysz? Pobudzisz ludzi i tubylców. Wsunęła głowę w okno wiedźma Szecher-Goss -Zada. Jeśli nie wierzą, to powiedz im, że TYLKO JAM WIARYGODNY. To magiczne zaklęcie wiatrów-massunów. Powtarzaj je 3 razy co godzinę, a osiągniesz szczęście. A twoje zachcianki wprowadzą w życie nasi fachowcy. Chan Matejar Bajar Ibn Ogły (zwany czasem Ibn Obły) będzie bajać od rana do wieczora tysiąc swoich i jedną twoją bajkę o CELU CELÓW I PLANIE PLANÓW, O INNOWACYJNEJ INNOWACJI I O ROZWIJAJĄCYM SIĘ ROZWOJU. On fachowiec od bajania.

image

 

    -A Chan Dudzian Dmuchan  NIEZŁOMNY – kontynuowała Szecher-Goss-Zada - będzie całodobowo czuwać i nasłuchiwać jak reaguje na te słowa ofiara informacji. On fachowiec niezrównany od nasłuchiwania szemrań ludu i aplikowania wtórej dawki anestezjologicznego szczęścia. Gdzie by się nie znajdował, zawsze wszystko słucha, słyszy i wysłyszy. Tak go postawiono i tak stoi. Niezłomnie.

Bądź pewny, w każdym miejscu twojej sieci jest odpowiednia osoba, tylko pamiętaj, że na skrzynkach skarbca muszą być tylko nasze osoby wyniesione tam turbulencjami wiatrów-massunów przysłanych przez smoka. To wszystko, śpij – powiedziała i uleciała.

 image

Łatwo powiedzieć, ale jak tu zasnąć... Chan Kaczan kręcił się na łóżku a sen wciąż z podniebia nie raczył przybywać. Przed chana oczami ożywały opowieści  św. matki o tajnych, magicznych wiatrach-massunach, o tym, jak one władają magiczną siłą i władzą, jak wnikają w najcieńsze szczeliny mózgu, rodziny, dworów i pałaców. Jak  przenikają niewidocznie w państwa, wywiewając treść a pozostawiając jedynie wierzchnią skorupę, jak niewidocznie i niezauważalnie podmieniają swoimi osobami-słupami wszystkie państwowe urzędy i państwo okazuje się znajdować w pajęczynie niewidzialnej okupacji. Wiatry-massuny – mówiła mu matka, gdy dziecięciem był - przechowują i dają tajne zaklęcia na utrzymanie przejętych terenów. A potem w imieniu mieszkańców państw ogłaszają wojny i mieszkańcy biją się na śmierć, nie rozumiejąc, że są kierowani przez tysiące malutkich, przezroczystych dłoni wiatrów-massunów. I nic nie może zrównać się siłą z tajnymi wiatrami, ani przeciwstawić się im. Każda struktura państwa okazuje się pod ich okupacją, opanowują ją pośrednicy przywiewani z wszystkich stron. Potem państwowa struktura dzieli się i dzieli na bardziej drobne części. Tak się dzieli zapalczywie, że już sądy i uniwersytety, kościoły i lekarze, słowem wszystko najważniejsze, zmienia się w setki państw w państwie. I one już potem, te państwa  walczą jedno z drugim, a mieszkańcy stoją daleko z boku, jedni obserwują i nie rozumieją o co chodzi, drudzy uczestniczą jak w swoich wojnach. I zapytał chan swojego wąsatego kota.

    - Słyszałeś, Josif, jaka siła w magicznym wietrze-massunie? Nic w świecie jemu nie może się przeciwstawić. No i jak ty myślisz, co wiatrom i ich agentom daje taką siłę?

    - Ich chamstwo i bezczelność - wypalił Josif, jakby czekał właśnie na to pytanie - i naiwność ludzi. Jeśli sami ludzie chcą wiatry-massuny i ich agentów widzieć wszechmocnymi magami, to i mają ich na głowie. A jeśli patrzyliby realnie, to zobaczyliby chamów i bandytów. Takich, którzy raz się wzbogacili, teraz zaś za te pieniądze wszystko i wszystkich kupują. Ludzie, opinie, rządy, kraje. A rządy działają w ich imieniu na przekór woli mieszkańców i wiozą mieszkańców nie do żadnego bajkowego miasta DOBROBYTU, lecz za im ukradzione pieniądze kręcą ich na karuzeli dokoła wciąż tego samego, wymyślonego przez nich punktu: "obowiązkowe odczuwanie szczęścia przez posłusznych", jak muchy dokoła zgniłego, rajskiego jabłka.  Punktu, który na sposób nowoczesny nazwali ZRÓWNOWAŻONY DOBROBYT BEZPODSTAWNEJ RADOŚCI NA WIDOK SERA.

    - Żadnej tu nie ma magii, czysty bandytyzm – objaśniał dalej Josif. Jeśli by mi ktoś w tajemniczym płaszczu, jedną ręką przed oczami pokazywał cuda, wmawiał tolerancję, a drugą ręką z tyłu kradłby moją sakiewkę, ja bym  nie nazywał go ani wiatrem, ani magiem, czy kandydatem sztuk magicznych, ale doskoczyłbym do niego z pazurami, tak że zapomniałby i o swoim płaszczu, i o swojej magicznej księdze, i o czarnym kapeluszu i poniósłby swoją tolerancję tam, gdzie raki zimują a polarny chłód zrównuje wszystko na biało. A jeśli by ten niebieski mag przekonywał mnie do cierpliwości a sam wpychałby do mojego domu wszystkie zbłąkane koty i szczury, wątpię, czy dopiąłby swego uciekając z gołym i podrapanym tyłem mało nie pogubiwszy nóg. Mój dom należy tylko do mnie a jeśli jakiś mag, oszust lub inny czort-go-nadali ma odmienne zdanie, to ja jego wysłucham chętnie, ale poza progiem swojego mieszkania i w tej chwili, kiedy będę miał czas i humor. I świeżo naostrzone pazury – na wszelki wypadek.

    - A ty, Kaczan, powiedz jak brat bratu, szczerze – zapytał niespodziewanie kot Josif - ty nie boisz się, że ludzie zaczną o tobie układać pieśni i bajki i będą nimi straszyć dzieci i przejdziesz do historii kraju jak Sinobrody, tylko pod innym imieniem?

    - Co ty, Josif, ja całe życie o tym marzyłem i ku temu zmierzałem, żeby mnie się bali, dlatego kiedy boją się, to znaczy, że czują moją siłę, prawość, zwierzchnictwo, pierwszeństwo a swoją – głębszą niż Rów Mariański – zależność i bezwyjściowość. I znaczy to, że mnie poważają. Oto, co znaczy, Josif, poważać. I taki szacunek innych pomaga zdobyć massunyj wiatr. Dzięki niemu państwo osiąga porządek i spokój, bo lider oczywisty i niepodważalny jest. I nie popuszcza cugli. Dlatego reszta nie ma powodu do zaniepokojenia i mogą zajmować się pracą. No i jeszcze mogą od czasu do czasu poobstawiać loterię wyborczego teatru. Ale i to według prawideł przez nas napisanych. My ogłosimy, że podliczenie odbyło się uczciwie i proporcjonalnie. Oni poskaczą, poradują się i rozejdą się do domów. I wszystko będzie na swoim miejscu. I obce korzenie i swojskie liście leżące pod drzewem, ocieplające odnogi wszczepionych korzeni, czyli nasze przyszłe pokolenia. Tam, gdzie my, tam zawsze panuje harmonia. Urozmaicana spadającymi i pożółkłymi suchymi liśćmi nic nie znaczącego dla świata - życia tubylców, spełniającego się w ogrzewaniu i chronieniu naszych korzeni, by z nich prężne pokolenia naszych dynastii się rodziły i rodziły. Kto uratuje jeden nasz korzeń, ten ratuje setki gałęzi naszych pokoleń. 

W tej właśnie chwili jego opowieść przerwało stukanie w okno. Chan otworzył okno i do pokoju wskoczyła ogromna, rozpasiona małpa w ludzkiej masce, baron Asasin we własnym ciele.

    - Naczelniku, niegodni tubylcy zaglądają pod nasze ludzkie maski i wbijając wzrok w nasze pyski zastanawiają się, czyśmy nie ordyńcy. Cóż nam robić na takową bezczelność ludzką?

    - Nazywajcie siebie patriotami i śpiewajcie im – jak kołysankę – ich hymn, głośno śpiewajcie. Oni są jak dziecko. Jeśli to nie pomaga, to weźcie mojego wiernego sługę, barona Bruder Szafta. Pozbierajcie naszą rodzinę i chodźcie po ich świątyniach, pod pomnikami, po placach. Grupami chodźcie i przekonujcie, że to nie wy ich bohaterów zabiliście, a że byli to kosmici, putinity, nazity, albo, że sami się zabili po pijanemu spadając z krzesła w barze albo ujrzawszy diabła na dnie szklanicy. Jeśli i tego będzie mało – to zacznijcie nazywać siebie narodowi, prawi, narodowi narodowcy, prawicowi prawicowcy, albo narodowi prawicowcy i prawicowi narodowcy. Ale nie zapomnijcie najbardziej dopytujących się i ciekawskich bezlitośnie bić naszym skutecznym, nowoczesnym orężem paragrafu antyzarazowego. Straszyć pustym, wydrążanym strachem. I karać karami pieniężnymi, wsadzać do izolatek i obsmarowywać co dzień w południe przez herolda najczarniejszą smołą.

    - Naczelniku, już i śpiewali, i chodzili i tańczyli i biliśmy. Nic nie pomaga.

    - To wtedy idź i powiedz im magiczne zaklęcie: MY ZASŁUGUJEMY NA WIĘCEJ. I dodaj:  Bo zwalczamy każdą zarazę. Dla dobra waszej bezpodstawnej radości.

Mam to zaklęcie od samej wiedźmy. Jest tak skonstruowane przez najchytrzejszych z chytrych, że nie może nie zadziałać. I to od razu.

Wepchnął się Asasin w okno i zaczął skakać po drzewach wzdłuż ulicy krzycząc ile sił miał w gardle zaklęcie wiedźmy: ZASŁUGUJEMY NA WIĘCEJ, BO JESTEŚMY WIARYGODNI NA OSTATNIEJ PROSTEJ! A spieszący się do swoich spraw, punktów testujących poziom zastraszenia i punktów wstrzykujących szczęście ludzie rzucali ledwo skrywającemu swoje owłosienie, wrzeszczącemu prymatowi to ciastka, to cukierka, ale on krzyczał wtedy jeszcze głośniej i wtedy obywatele, ci którzy nie usiedli na karuzeli Chana Kaczana Susanina, zgłosili niespołeczne zachowanie prymata. Przyjechali rycerze ochroniarze spokoju i pochwycili naruszającego spokój, wsadzili do bryczki i odesłali do Afryki. Tam było bardzo dużo wszystkiego, to „więcej” na co zasługiwał krzyczący prymat tam właśnie, stęsknione czekało – WIĘCEJ terenu na pustyni, czyli działek, więcej jedzenia skaczącego i pełzającego, „więcej” słuchaczy prymatów, też krzyczących, przekrzykujących jeden drugiego. I tam już mu nie było smutno. A karawana  z tablicą CEL CELÓW  jechała coraz wolniej, za każdym razem ogłaszając, że znowu pojawił się nowy, groźny wariant zarazy, że minęliśmy przystanek NIEPODLEGŁOŚĆ i znowu trzeba czekać nie wiadomo ile do następnego przystanku i tak za każdym razem w kółko to samo. W kółko Macieju z tanim octem i musztardą rozwożonymi przez karawanową służbę. Gdy już smak mieszkańców był tak odwrócony, że nie odróżniali octu od wina a karawan tak już najeździł się, że zaczęły odpadać koła, to wywrócił się karawan z bryczek  do rowu. Tylko tam wpadł, od razu podskoczyła do niego brygada remontowa od konkurencyjnej grupy ordyńców i rozebrała pociąg nadziei na złom. A ludzie powstawali z ziemi, otrząsnęli się z sennej ćmy, otrzepali i zobaczyli, że stracili dużo czasu swojego życia na wiele obiecującą przejażdżkę. I zobaczyli, że wyszli w tym samym miejscu, gdzie wsiadali. I zrozumieli, że ich obwożono cały czas po kole, i zrozumieli, że to karawan oszustwa „pędzący w miejscu” do kraju naiwnych głupców, do zlepionego z baniek mydlanych miasta-złudzenia zwącego się STRACH I NAIWNOŚĆ, nowocześnie zwanego ZRÓWNOWAŻONY DOBROBYT BEZPODSTAWNEJ RADOŚCI NA WIDOK SERA. I zrozumieli, że tego dobrobytu uczciwi mieszkańcy nigdy w życiu nie osiągną, nie ujrzą, nie poczują jego zapachu, bo w kraju rozebranym do nagości, wystawionym, podanym na tacy  powietrznym wirom wichrów-massunów można go osiągnąć tylko kłamstwem, oszustwem i niewolnictwem.

A Chan Kaczan od tego momentu zaczął wymawiać zaklęcia MY ZASŁUGUJEMY NA WIĘCEJ i WYPŁASZCZYMY ZAGROŻENIA coraz rzadziej, ciszej i ciszej, skromniej i skromniej, ledwo dało się je usłyszeć, bo bryczki i rydwany dla wykrzykujących zaklęcie głośno i władczo, i pragnących dostawać więcej - stały i czekały na nich i to już były stałe, rejsowe karawany z bezpłatnym, koczowniczym biletem w jedną stronę rozwożące tych podróżników po kontynentach . Zatrzymanych w czasie i przestrzeni, podróżników bezmiejsca. Tych, którzy zapomnieli o tym gdzie są i że muszą wracać, dopóki im tej wiedzy nie poczęli przywracać zniecierpliwieni swoją gościnnością gospodarze, ci wszyscy, którzy jak złote ateńskie cykady zrodzeni są z tej ziemi.

*

Przypis do tytułu: Monsun (z grec. μουσώνες, musones – zmienny) – układ wiatrów, które zmieniają swój kierunek na przeciwny w zależności od pory roku. 

[tekst powstał na motywach oryginalnego utworu blogerki prowadzącej stronę https://antropollustro.wordpress.com/ ]


 

wawel24
O mnie wawel24

Huomo-animal divino. Znajomość harmonii nazywa się stałością. Znajomość stałości nazywa się oświeceniem. [...]. Napięcie ducha w sercu nazywa się uporem. [...] Wiedzący nie zna udawania, udowadniający nie wie.  Nagroda Roczna „Poetry&Paratheatre” w Dziedzinie Sztuki ♛2012 - (kategoria: poetycki eksperyment roku 2012) ♛2013 - (kategoria: poezja, esej, tłumaczenie) za rozpętanie dyskusji wokół poezji Emily Dickinson i wkład do teorii tłumaczeń ED na język polski ========================== ❀ TEMATYCZNA LISTA NOTEK ❀ F I L O Z O F I A ✹ AGONIA LOGOSU H I S T O R I A 1.Ludobójstwo. Odsłona pierwsza. Precedens i wzór 2. Hołodomor. Ludobójstwo. Odsłona druga. Nowe metody 3.10.04.2011 P O S T A C I  1. Franz Kafka i hospicjum kultury europejskiej czyli nagi król 2. Platon czytany przez Simone Weil P O E Z J A 1. SZYMBORSKA czyli BIESIADNY SEN MOTYLA 2. Dziękomium strof Strofa (titulogram) 3.Limeryk 4.TRZEJ MĘDRCOWIE a koń każdego w innym kolorze... 5.CO SIĘ DZIEJE  M U Z Y K A 1.D E V I C S 2.DEVICS - druga część muzycznej podróży... 3.HUGO RACE and The True Spirit 4.SALTILLO - to nie z importu lek, SALTILLO - nie nazwa to rośliny 5.HALOU - muzyka jak wytrawny szampan 6.ARVO PÄRT - Muzyka ciszy i pamięci 7. ♪ VICTIMAE PASCHALI LAUDES ♬

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka