Marek Budzisz Marek Budzisz
1495
BLOG

Pijany 6 latek pod kołami samochodu.

Marek Budzisz Marek Budzisz Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 14

Są sprawy, które lepiej niźli rozbudowane analizy socjologów i psychologów opisują relacje władza – obywatel, i generalnie, system rządów w danym kraju. Do takich należy chyba smutna historia tego, co przydarzyło się 6 – letniemu Aloszy Szimko z podmoskiewskiej miejscowości Żeleznodorożnyj (jakieś 25 km od centrum stolicy).

23 kwietnia tego roku Alosza wraz z matką, babcią i dziadkiem wczesnym popołudniem poszli na osiedlowy plac zabaw. Jak relacjonuje dziadek, było tam wiele dzieci z rodzicami. Po jakimś czasie podczas powrotu do domu rodzina rozdzieliła się. Panie poszły do sklepu, a dziadek wracał z wnukiem. Prowadził rowerek, a rozbawiony 6 latek biegł z przodu. I wtedy właśnie, prawie u wejścia do bloku, w którym rodzina mieszkała, na cichej osiedlowej uliczce, na której dozwolona prędkość to 20 km na godzinę, chłopca potrącił, rozpędzony, jak relacjonuje dziadek, samochód. Co więcej prowadząca go kobieta wcale nie hamowała, przednimi kołami przejechała dziecko, tak, że świadkowie chcący udzielić dziecku pomocy musieli wyciągać je spod samochodu. Ci sami świadkowie relacjonują, że młoda kobieta prowadząca samochód w momencie wypadku rozmawiała przez telefon i może, dlatego, snują hipotezy, nie zauważyła dziecka. Są też tacy, którzy twierdzą, że bardziej martwił ją stan tapicerki w samochodzie, niźli los potrąconego 6 latka, kiedy już wydobyte spod kół i zakrwawione dziecko przechodnie położyli na tylnym siedzeniu jej maszyny. A i to, że po całym wydarzeniu najpierw zadzwoniła do jakichś znajomych a nie po pogotowie, wydaje się, co najmniej niecodziennym zachowaniem. Ci przyjaciele okazali się wkrótce jej bardzo potrzebni, kiedy się już zjawili, bo mogli sprawczynię wypadku obronić przed linczem wzburzonych świadków.

Ale dziwne rzeczy zaczęły dziać się dopiero później. Najpierw zniknęły zapisy z kamer monitorujących osiedle. Objęte jest ono programem „bezpieczne miasto” i jedna z kamer była w bezpośredniej bliskości zdarzenia. Ale, zastanawiające, są zapisy z całego dnia sprzed wydarzenia i z dnia po nim, a akurat z tego dnia, nic, czarna dziura. W Rosji jest też zwyczaj, że ludzie montują swe prywatne kamery, rejestrujące obraz i mające chronić zaparkowane przed domami ich samochody. Tak było i w tym wypadku. Jak mówi ojciec ofiary, ktoś miał taką kamerę, która musiała zarejestrować, co się wydarzyło, czy chłopiec wbiegł pod koła samochodu, czy ten hamował, czy kobieta rozmawiała przez telefon? Ale następnego dnia po wypadku kamera zniknęła, ktoś ją zdemontował i do dziś nie wiadomo, co z nagraniem. Policja, generalnie, jak relacjonuje ojciec nie była zainteresowana „zabezpieczeniem” nagrań. Działała, co najmniej opieszale, powolutku. W taki sposób, że nagrania z okolicznych sklepów zdążono już skasować. Nie chcieli też przesłuchiwać dziadka, przecież świadka całego wydarzenia. Ten emerytowany podoficer rosyjskiej armii przyjechał do syna, też wojskowego, w odwiedziny i specjalnie przedłużył urlop spodziewając się, że zaraz będzie przesłuchiwany. Ale nie, musiał chodzić na komisariat i prosić śledczych, aby spisali jego zeznania. Do innych świadków, sąsiadów, szybciej niż policja, dotarli, jak mówi ojciec ofiary, jacyś dziwni ludzie i prowadzili z nimi rozmowy. O czym? Nie wiadomo.

Generalnie policja nie spieszyła się z prowadzeniem dochodzenia. Eksperyment śledczy, który miał przesądzić czy kierująca samochodem mogła widzieć chłopca i hamować przeprowadzono dopiero kilka tygodni po zdarzeniu. Ale i tak, jak mówi ojciec, policja niczego nie rejestrowała. Po prostu posadzili ludzi w samochodzie i pytali tych na tylnym siedzeniu czy widzą ulicę przed nimi. Okazuje się, że widzieli. Cały postępowanie zarejestrował swoim telefonem ojciec ofiary, którego, po fakcie dochodzeniowcy prosili, aby przekazał im nagranie. Ale on po pierwszych doświadczeniach odmówił. Trochę tych dziwnych wypadków było, w jego opinii zbyt dużo. A w największym stopniu rodzinę ofiary wzburzyło to, że dopiero miesiąc po wypadku wdrożono oficjalne postępowanie przeciwko sprawczyni wypadku.

Jak się okazało, prowadząca samochód młoda kobieta, pracownica znajdującego się nieopodal salonu sprzedającego telefony komórkowe nie była zwykłą „obywatelką”, ale zdecydowanie kimś w rosyjskiej hierarchii społecznej ważniejszym. Otóż jej mąż jest „autorytetem” w środowisku lokalnych kryminalistów, może nie aż „worem w zakonie”, ale z pewnością też nie byle kim. Właśnie odsiaduje dziesięcioletni wyrok w kolonii karnej o zaostrzonym rygorze. Wychodzi już niedługo, w 2020 roku. Jego grupa specjalizowała się w wyłudzaniu mieszkań od osób samotnych. Przy czym nie były to przestępstwa „białych kołnierzyków”, bo swe ofiary torturowali, wymuszali sprzedaż mieszkania a następnie mordowali. Młodzi poznali się za pośrednictwem internetu (kolonia o zaostrzonym rygorze?), pokochali się i pobrali. Nieżyczliwi mówią, że zza krat mąż – autorytet, pomaga swojej żonie wybrnąć z kłopotów.

            A jak pomaga, okazało się, kiedy policja opublikowała wyniki ekspertyzy przeprowadzonej przez specjalistyczny, renomowany, przestrzegający najbardziej skrupulatnych zasad, a nam też znany, tylko, że z innej sprawy, moskiewski, instytut ekspertyz sądowych. Okazało się mianowicie, że we krwi 6 letniego Aloszy stwierdzono alkohol w stężeniu 2,7 promila! Wybuchł gigantyczny, jak na rosyjskie stosunki, skandal. Media zaczęły się rozpisywać, że tego rodzaju wyniki badania sugerują, iż „ktoś życzliwy” sprawczyni nimi manipuluje, po to, aby zdjąć z niej winę. Ot, po prostu, 6 latek golnął sobie kilka głębszych, wybiegł na jezdnię i bogu ducha winna kobieta mogła go wcale nie zauważyć, bo może nawet leżał pijany na jezdni. Nieżyczliwi sprawczyni wypadku pisali w sieciach społecznościowych, że zebrała ona w ciągu tylko dwóch miesięcy 10 mandatów za przekroczenie prędkości i zaiste musi mieć mocne plecy, że nie zabrano jej prawa jazdy. Ale policja utrzymuje swoje. We krwi stwierdzono alkohol, ale również formaldehyd, co świadczy, zdaniem dochodzeniowców o tym, że dziecko napiło się przed śmiercią, a nie po prostu, ktoś dolał wódki do krwi. Co więcej, zrobiono badania genetyczne i stwierdzono, że badana krew z pewnością pochodzi od 6 letniego Aloszy. Kiedy już skandal był tak wielki, że mówić o sprawie zaczęła literalnie cała Rosja i oficjalnie włączyła się w nią rzeczniczka praw dziecka, a także senatorowie, zalecono sporządzenie jeszcze jednej ekspertyzy. Tym razem przebadano plamy krwi chłopca z samochodu sprawczyni, ale nie odkryto w nich śladów alkoholu. Przebadano, w innym ośrodku, jeszcze raz pobrane wcześniej próbki. I tu ciekawostka. Ani w powtórzonym badaniu, ani w nowych próbkach śladów alkoholu nie stwierdzono. Tylko, że zdania nadal są podzielone – autorzy nowych analiz twierdzą, że ich nie ma, bo i nie było, ale starzy eksperci, twardo utrzymują swoje – alkohol był i oni prawidłowo przeprowadzili ekspertyzę, a dziś go nie ma, bo po prostu wyparował.

Przy czym nie przekonują ich opinie ekspertów, cytowane przez media, że 6 letni chłopiec, który miałby takie stężenie alkoholu we krwi nie tylko nie mógłby wbiec komukolwiek pod samochód, ale nawet, nie byłby w stanie iść, bo byłby już w stanie agonalnym z powodu nadużycia. No chyba, że byłby wieloletnim alkoholikiem. Media cytują też wypowiedzi dziadka, który dość nieśmiało mówi, iż sam nie pije, bo ma zaawansowaną cukrzycę, i nawet kieliszek wódki to dla niego mogiła, ale nawet gdyby coś z 6 letnim wnukiem wypili, to przecież byli na placu zabaw, na którym było kilkadziesiąt osób i z pewnością któraś matka albo ojciec zauważyliby pijanego dziadka i pijanego wnuczka. Tylko, że policja nikogo nie przesłuchała. Podobnie jak nie sprawdziła bilingów sprawczyni, po to, aby stwierdzić, czy w momencie wypadku rozmawiała przez telefon czy też nie. Kiedy natrętny ojciec próbował się o to upominać, to kazano mu samemu iść do firmy telekomunikacyjnej i zażądać raportu.

Mieszkańcy miasteczka poczęli zbierać podpisy pod petycją do władz (mają ich już ponad 17 tysięcy) z żądaniem przeprowadzenia porządnego dochodzenia i wyjaśnienia całej sprawy. Pojawiają się też nieprzychylne wobec policji, władz i całego systemu opinie, systemu, w którym zdanie siłowików (policji) i kryminalistów liczy się o wiele bardziej niźli zdanie zwykłych obywateli (choćby też siłowików, tylko, że jakby z innej branży, bo wojskowych). Media przywołały też inną historię, w którą zamieszany był autor skandalicznej ekspertyzy. Otóż kilka lat wcześniej w tej samej miejscowości na pasach potrącona została dziewczynka. Na szczęście nic strasznego, w porównaniu z wypadkiem Aloszy, się nie stało. Dziewczynka straciła kilka zębów i była poobijana, podrapana. Ale jej rodziców najbardziej zdziwiło, że w oficjalnej ekspertyzie z zakładu medycyny sądowej przeczytali, że dziecku nic, dosłownie, nic się nie stało. Po prostu drobny incydent. Ojciec dziewczynki, muzyk, kilka tygodni później spotkał się przypadkowo w miejscowym domu kultury z lekarzem, który podpisał ekspertyzę jej córki, tak się złożyło, że to ta sama osoba, która stwierdziła u 6 letniego Aloszy 2,7 promila. Kiedy poprosił o wyjaśnienia, tamten miał się uśmiechnąć, rozłożył ręce i powiedział – sorry, stary, po prostu taki system.

Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka