Marek Budzisz Marek Budzisz
2150
BLOG

Ruchy tektoniczne wśród rosyjskich oligarchów

Marek Budzisz Marek Budzisz Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 11

W rosyjskim biznesie zaczynają następować ruchy tektoniczne, które warto obserwować, bo zdaniem wielu obserwatorów zapowiadają one, w którą stronę pójdzie kraj po nadchodzących wyborach prezydenckich.

I tak Sergiej Galicki sprzedał pakiet kontrolny w sieci supermarketów Magnit, której był prezesem, założycielem i głównym akcjonariuszem. Za 30 % akcji spółki dostał, bagatela, 2,4 mld dolarów. Kwota może wydawać się astronomiczną, ale jest zaledwie częścią tej, na którą firmę wyceniano w roku 2014. Wówczas to jej rynkowa wartość szacowano na 25 mld dolarów, a pakiet założyciela firmy Forbes szacował na 8,3 mld dolarów, co sytuowało go w czołówce rosyjskich oligarchów. Przy czym, co warto odnotować Galicki nie jest typowym oligarchą. Jak piszą Nowoje Wremia ma, co prawda swój prywatny samolot, swój jacht, ale nie wykorzystuje nawet 20 % tych możliwości, jakie ma w związku z bogactwem i bliskością z rosyjską władzą. Mieszka na prowincji, w Krasnodarze i dotychczas cały swój wysiłek koncentrował w zarządzaniu siecią, którą założył i uczynił, w latach świetności jedną z największych na świecie (analitycy porównywali ją do Wal Mart, Tesco czy Target) oraz lokalnym klubem piłkarskim. Losy biznesu Galickiego są w pewnym sensie emblematyczne dla sytuacji gospodarczej współczesnej Rosji i dlatego warte zainteresowania. Po pierwsze trzeba odnotować, że jest to sieć lokalna, taka, która programowo trzymała się raczej na prowincji i z dala od najbogatszych miast, jakimi są Moskwa i Petersburg (te rynki to królestwo głównego jej lokalnego – tj. rosyjskiego konkurenta koncernu X5 Retail Group). Właściciel Magnitu uznał, że na tych najbardziej lukratywnych rynkach rozpocznie się bezwzględna rywalizacja między lokalnymi sieciami a przybyszami z Zachodu, wobec tego marże spadną i inwestowanie w bardzo a nawet niezwykle drogich lokalizacjach przestanie być opłacalne. Dziś już wiadomo, że się pomylił, bo Zachód po pierwszym okresie euforycznego inwestowania pohamował swoje apetyty i po 2008 roku już właściwie nie wchodzi do Rosji (mowa oczywiście o sieciach handlowych). Po drugie klientelą sklepów Galickiego była rosyjska klasa średnia, ale nie ta najbogatsza, ale średniacy z prowincji. I oni najbardziej po 2014 roku dostali po kieszeni. W rezultacie np. przychody firmy w roku ubiegłym, po latach chudych, wzrosły, o 6,7 %, ale konkurencji (silnej w Moskwie i Petersburgu) o ponad 20 %. Już choćby na tej podstawie gołym okiem widać jak silnie rozwarstwia się Rosja, jeśli chodzi o poziom życia. I perspektywy zmiany nie są wcale dobre. Co prawda wczoraj rosyjski odpowiednik GUS pochwalił się, że w styczniu dochody do dyspozycji Rosjan wzrosły pierwszy raz od października 2014 roku. Ale przy bliższej analizie okazało się to bujdą, bo w styczniu ubiegłego roku rosyjscy emeryci i renciści dostali jednorazową wypłatę w wysokości 5 tys. rubli. I tej kwoty rosyjski GUS postanowił w porównaniach nie uwzględniać, bo gdyby to zrobił, jak piszą dziennikarze, to w porównaniu ze styczniem roku ubiegłego dochody spadłyby o 5 %. A te zbiorcze dane statystyczne nie pokazują rozwarstwienia między prowincją a obydwiema rosyjskimi stolicami. Wracając jednak do Magnitu, to jak donoszą media jedną z powodów sprzedaży była też różnica zdań między Galickim a zagranicznymi inwestorami finansowymi. Ci ostatni chcieli wypłaty dywidendy, a Galicki myślał raczej o inwestowaniu w rozwój firmy. Takie inwestowanie bez dostępu do kapitału nie jest możliwe. A Zachód kapitału nie chciał pożyczyć, zaś lokalne instytucje finansowe zamiast dawać kredyty, wolały firmę po prostu kupić. Bo nabywcą pakietu kontrolnego okazał się państwowy bank WTB (prezes – Andriej Kostin). Bank nigdy nie zachwycał wynikami, a jego management, jak argumentują rosyjscy analitycy nie jest wcale sprawniejszy w zarządzaniu aktywami niźli dotychczasowy zarząd Magnitu, a aktywami handlowymi to już wcale. Ale ma jedną zaletę – jest zbyt duży, aby móc upaść i jako, że jest faktycznie państwową instytucją finansową (60% akcji w rękach Federacji Rosyjskiej) ma nieograniczony dostęp do pieniędzy. I chce realizować duże, ambitne projekty. A takie lubią na Kremlu. Już ogłoszono, że wespół z Pocztą Rosji bank kontrolujący olbrzymią sieć sklepów (16 tys.) zbuduje olbrzymią rosyjską platformę internetową. Na papierze wygląda to ładnie, a nawet musi wzbudzać zainteresowanie na Kremlu, bo Moskwa zaniepokojona jest, że rosyjski rynek e-handlu dziś kontrolują Chińczycy. Z połączenia dwóch państwowych gigantów może jednak nie wyjść gigantyczny sukces rynkowy. A zapomniałem dodać – Kostin pochodzi z rodziny pracownika KC KPZR, w latach osiemdziesiątych pracował w rosyjskiej misji dyplomatycznej w Wielkiej Brytanii, potem w rosyjskim MSZ a potem przeszedł „do bankowości”. Wiadomo też o nim, że kończył szkołę wywiadu. Może, dlatego żartuje się w Moskwie, że teraz Kostin i Bartnikow (szef FSB) budować będą największą rosyjską sieć handlową. Mówi się też o tym, że na decyzję Galickiego o sprzedaży akcji wpłynęło umieszczenie go na amerykańskiej liście przyjaciół Putina.

Wczoraj w rosyjskich mediach pojawiła się informacje, że Oleg Dieripaska zamierza w najbliższym czasie odejść z zarządów swych głównych firm Rusal oraz En+. Dieripaska uchodzi za bliskiego przyjaciela Putina, z którym niewątpliwie zna się od lat. Jest, bowiem mężem córki Walentyna Jumaszewa Poliny, a Jumaszew jest mężem Tatiany Diaczenko, córki Jelcyna. Dieripaska jest jednym z wychowanków słynnej jelcynowskiej familii. Ale też zarobił sporo na olimpiadzie w Soczi a kiedy w 2008 roku wybuchł kryzys przed upadłością uratowała go finansowa pomoc z Kremla.  Informacja ta pojawiła się niemal w tym samym czasie, co doniesienia, że inny z rosyjskich oligarchów Prochorow podjął decyzję o sprzedaży swojego 6 % pakietu w akcjonariacie Rusalu. Nabywcami mają być działający razem w biznesie Wakselberg i Bławatnik, ale przy okazji zdaje się znów ożywać spór o kontrolę nad Norylskim Niklem. Firmę tą, największego na świecie producenta metali kolorowych kontrolowali oligarchowie Potanin i Prochorow. W 2008 roku poróżnili się i ten ostatni sprzedał swój pakiet właśnie Dieripasce (miał dostać gotówkę, ale w wyniku kryzysu rozliczenie częściowo miało miejsce w akcjach Rusalu). Wówczas rozgorzał wielomiesięczny bój między Potaninem a właścicielem Rusalu o kontrolę nad Norylskim Niklem. Ostatecznie wygrał Dieripaska, ale wszystko wskazuje na to, że Potanin nie zapomniał porażki i szykuje kontrnatarcie. Wówczas konflikt, przy udziale Kremla zresztą, rozwiązano w ten sposób, że pakiet, który jest „języczkiem u wagi” kupił Abramowicz. Ale jesienią ubiegłego roku Potanin i Abramowicz ogłosili, że się dogadali i ten pierwszy zamierza kupić od Abramowicza pakiet akcji (4 %) w Norylskim Niklu. Transakcję stara się zablokować Dieripaska, ale Abramowicz poszedł do londyńskiego sądu i zażądał zastawu od Dierpiaski w kwocie 500 mln dolarów na wypadek gdyby transakcja, jaką zaplanował z Potaninem w wyniku sprzeciwów Dieripaski mogła nie dojść do skutku. Jeśli dojdzie do kolejnej wojny o kontrolę, to akcje w spółce matce, czyli Rusalu będące dziś w rękach Bławatnika i jego partnera (36%) mogą okazać się kluczowe, a przynajmniej niezwykle istotne, bo od wielu już lat toczy się wśród akcjonariuszy dyskusja czy nie sprzedać pakietu akcji Norylskiego Niklu. Firma jest notowana na rynku (giełda w Hong – Kongu) i zdania akcjonariuszy nie może ot tak sobie ignorować. Ale to nie koniec całej sprawy. W ubiegłym roku Dieripaska wprowadził, z sukcesem, na londyńską giełdę swoją spółkę En+, która kontroluje Rusal. I zdaniem ekspertów umieszczenie Dieripaski na liście „przyjaciów Putina” przez amerykańskie Ministerstwo Finansów może znacznie utrudnić pozyskanie z zachodnich banków pieniędzy, być może potrzebnych, na kolejna odsłonę korporacyjnej wojny. Powołują się przy tym na słowa Wagita Alekpierowa (nr 6 na rosyjskiej liście Forbes – Łukoil), który pytany o to przez dziennikarzy powiedział, że znalezienie się na tej liście może nie zabije biznesu, ale znacznie utrudni rozmowy z bankami, które będą znacznie bardziej podejrzliwe, dokładne, dbające o szczegóły i w efekcie pozyskanie pieniędzy zajmie więcej pracy, ale przede wszystkim więcej czasu. A wiadomo, na korporacyjnej wojnie, czas nieraz oznacza sukces. Dieripaska ma dodatkowo problem z Rybką, a dokładnie rzecz biorąc Nastią Rybką, panną nie najcięższego prowadzenia, która niedawno opublikowała film i zdjęcia z wesołego rejsu, jaki Dieripaska odbył, jeszcze jesienią 2016 w towarzystwie rosyjskiego wicepremiera Sergieja Prichodźki. I nie chodzi o to jak i w czyim towarzystwie panowie spędzają czas. Sprawa jest poważniejsza i to znacznie poważniejsza. Z jednej strony mówi się w Moskwie o tym, że obyczajowa afera ma skompromitować przed londyńskim sądem Dieripaskę, ale są też głosy, że to spotkanie to „widoczny ślad” tego, że rosyjski rząd zaangażowany był w manipulowanie amerykańskimi wyborami, bo Dieripaska zatrudnia w Waszyngtonie całą armię lobbystów. Zdaniem obserwatorów, informacje na temat odejścia z zarządu En+ mogą być jednym z pierwszych rezultatów amerykańskich sankcji i zapowiedzią przetasowań wśród rosyjskich oligarchów. Bo podsumujmy – jedni sprzedają swe firmy w Rosji (Prochorow, Galicki, Abramowicz), inni zaczynają mieć kłopoty i wykonują nerwowe ruchy (Dieripaska), a jeszcze inni chcą na tym wszystkim dobrze zarobić (Wakselberg i Bławatnik).

Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka