Marek Budzisz Marek Budzisz
2015
BLOG

Ameryka zwiększa presję na Moskwę i proponuje – przemyślcie swą strategię na Wschodzie.

Marek Budzisz Marek Budzisz Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 30

Prezydent Ukrainy, Poroszenko podpisał w ostatnich dniach ustawę o reintegracji wschodnich prowincji. Zdaniem rosyjskich obserwatorów zawarte w tym akcie prawnym zapisy umożliwiają władzom w Kijowie przeprowadzenie rozwiązania „siłowego”. Ponoć stosowne polecenie opracowania planu operacji wojskowej otrzymało już Ministerstwo Obrony i Sztab Generalny ukraińskiej armii.

W rosyjskich mediach pojawiają się też teorie, że „rozstrzelanie” oddziałów z tzw. Grupy Wagnera w Syrii owszem wiązało się z sytuacją w tym kraju, ale miało być również ostrzeżeniem ze strony Ameryki, co Rosję może czekać na wschodzie Ukrainy. Tym bardziej, że niemała część „wagnerowców” wywodzi się właśnie z „republik ludowych” Donieckiej i Ługańskiej lub jeśli mają w kieszeni rosyjskie paszporty to walczyli na Ukrainie. I teraz mieli dostać przestrogę – nie wracajcie. W rosyjskich mediach pisze się nawet, w takim właśnie kontekście, o nowym „kotle debalcowskim”, tylko, że tym razem w Syrii i wpadli weń Rosjanie. I chyba nie bez powodu w rosyjskich mediach pojawiają się głosy, że jest to amerykańska zemsta za sukcesy „traktorzystów” jak to kiedyś powiedział Putin, w walkach na wschodniej Ukrainie. I nie bez powodu pojawił się właśnie w sieci nowy film ukazujący straty, jakie Ukraińcy ponieśli pod Debalcewem. I warto zwrócić uwagę na to, że do Ługańska właśnie wjechał konwój rosyjskich ciężarówek oficjalnie z pomocą humanitarną. Nie przesądzając, co przywiozły, a w przeszłości rożnie z tym było, warto odnotować ten nagły wzrost nastrojów humanitarnych w Rosji oraz fakt, że ostatnio o tego rodzaju transportach rosyjskie media szerzej nie informowały, a teraz tak. To też sygnał.

Nie ulega jednak wątpliwości, że po konferencji monachijskiej sytuacja się komplikuje a strony „procesu mińskiego” usztywniają swe stanowiska. W Monachium wbrew wcześniejszym zapowiedziom nie doszło do spotkania „formatu mińskiego”, zaraz potem Ukraina poinformowała, że nie zgadza się na to, aby kontyngent białoruski wchodził w skład międzynarodowych sił rozjemczych, a teraz Poroszenko podpisał ustawę, która w Moskwie odczytywana jest, jako akt wrogi. Przede wszystkim z tego powodu, że wprost mówi się w niej o tym, że Rosja jest agresorem i okupuje część ukraińskiego terytorium. Obserwatorzy zwracają też uwagę na to, że z prawnego punktu widzenia nowa ustawa oznacza wzmocnienie władzy Poroszenki, który otrzymuje, dzięki niej szerokie uprawnienia – bez oglądania się na zdanie politycznie podzielonej Rady Najwyższej może rozpocząć operację wojskową, wprowadzić stan wyjątkowy na Wschodzie, czy podjąć, kroki, które uzna za celowe. Cytowani przez rosyjskie media eksperci mówią, że ukraińska ustawa w praktyce odsyła tzw. porozumienia mińskie do kosza. Z dwóch najistotniejszych powodów – jeśli Rosja jest w niej uznana za agresora, to zajęte przez separatystów tereny nie są niczym innym jak obszarami okupowanymi a władze „samozwańczych republik ludowych” okupacyjną administracją. I w związku z takim rozumieniem sytuacji nie może być mowy o jakichkolwiek negocjacjach z ich przedstawicielami, a to przewidywało mińskie porozumienie. Nie można się też spodziewać amnestii, bo jeśli to administracja okupanta, to wszyscy, którzy z nim współpracują są po prostu kolaborantami.

Od pewnego już czasu media i władze tzw. republik ludowych alarmują, że Ukraina przegrupowuje wojska, prowadzi rozpoznanie terenu i przesuwa swoje siły na linię rozgraniczenia. Jednym słowem, przygotowuje się do „czegoś większego”, być może natarcia a może sprawdzenia, na co gotowe są siły zbrojne drugiej strony.

W kontekście tego, co się dzieje na Ukrainie warto zwrócić uwagę na wywiad Kurta Volkera, amerykańskiego specjalnego wysłannika, którego zadaniem jest doprowadzenie do uruchomienia procesu pokojowego. Otóż powiedział on dziennikarzowi Ukraińskiej Prawdy, że uruchomienie całego procesu w gruncie rzeczy zależy od Rosji i jej decyzji czy wycofa swoje wojska ze wschodniej Ukrainy. Bo dopiero taki ruch, zdaniem Volkera uruchomić może cały proces - wprowadzenie sił pokojowych i stopniowe polityczne rozwiązywanie konfliktu. I zdaniem amerykańskiego polityka Rosja przed marcem, tj. przed wyborami, tak mu przynajmniej powiedział Surkow nie jest na taki ruch gotowa. A później? Mają ponoć konstruktywne rozwiązania. Jakie nie wiadomo, ale to, co się teraz dzieje trzeba interpretować, jako zwiększanie przez Waszyngton presji na Moskwę. A narzędzi mają całkiem niemało. Otóż Volker w tym samym wywiadzie oświadczył, że intencją Waszyngtonu jest z jednej strony wzmacnianie presji na Moskwę, ale z drugiej doprowadzenie do tego, aby ukraińska armia była w stanie samodzielnie bronić terytorium kraju. W praktyce oznacza to, jak powiedział, zniesienie wprowadzonego jeszcze za czasów administracji Obamy ograniczenia w dostawach broni. Teraz Kijów może dostawać również te typy uzbrojenia, które są określane, dość mylącą nazwą, jako „śmiercionośne”, czego dowodem są dostawy rakiet Javelin. Ale, i to ważna deklaracja, Kijów, jeśli zajdzie taka potrzeba może dostać znacznie więcej.

            Rosyjskie media zwracają też uwagę, że w ostatnich miesiącach znacznie wzrosła aktywność sił NATO, ale przede wszystkim wojsk amerykańskich na rosyjskiej południowej flance. Przede wszystkim chodzi o Morze Czarne, na którym aktualnie znajdują się dwa niszczyciele Sojuszu – USS Carney i USS Ross. Z tego ostatniego wystrzelono w kwietniu 2017 roku kilkadziesiąt rakiet Tomahawk, które zniszczyły w odwecie za stosowanie broni chemicznej bazę lotniczą wojsk syryjskich. Ale obydwa okręty są podobnie, tzn. po zęby, uzbrojone. Realizują one „misję obecności” na Morzu Czarnym, której celem jest, jak donosi CNN przyzwyczajenie Moskwy do tego, że jednostki amerykańskie będą stale obecne na tym akwenie. Z rosyjskiego punktu widzenia taka perspektywa nie jest korzystna, bo przecież wiadomo, że przez Morze Czarne wiodą główne drogi zaopatrzenia ich syryjskiego kontyngentu.

            Ale to nie jedyna ciekawa informacja z państw regionu. Otóż jak właśnie oświadczył w wywiadzie radiowym Eudgen Sturza, minister obrony Mołdawii, rząd w skład, którego wchodzi zamierza rozpocząć modernizację mołdawskich sił zbrojnych. Zgodnie z jego oświadczeniem już za dwa lata miejscowe siły zbrojne mają być wyposażone i wyszkolone zgodnie ze standardami NATO. A w praktyce w najbliższym czasie planuje się zakup nowych „śmiercionośnych” typów uzbrojenia. Minister dziękował przy okazji „strategicznym partnerom” za pomoc szkoleniową, w sprzęcie i finansowanie zakupów. Wspomniał też, przy okazji, że Stany Zjednoczone przekażą Kiszyniowowi 11 mln dolarów. Nie jest to oszałamiająca kwota, ale państwo nie jest wielkie, jego armia podobnie. Jedynym atutem jest strategiczne położenie. Warto też zwrócić uwagę, że zgodnie z deklaracjami ministra w pierwszej kolejności modernizowane będą jednostki rakietowe, nie ma, co dodawać, że jego zdaniem chodzi oczywiście o potrzeby obronności. Rosyjskie media przypominają o stworzeniu wspólnego mołdawsko – rumuńskiego batalionu, co niedawno oficjalnie zapowiedziano oraz o powtarzających się manewrach wojsk NATO. Ich zdaniem jest to tylko wstęp do podjęcia agresywnych działań wobec prorosyjskiego Naddniestrza, ale również faktycznego włączenia zarówno Mołdawii, jak i Ukrainy w obszar zwiększonej aktywności NATO. Przy czym bardziej sił amerykańskich i tych państw Sojuszu, które dążą do wzmocnienia wschodniej flanki NATO. Rosjanie zaczynają dostrzegać, że polityczne zablokowanie rozszerzenia NATO na Wschód, czemu służyła zarówno wojna 5-dniowa z Gruzją, jak i agresja na Ukrainę jest skuteczne ale w praktyce niewiele daje. Cóż z tego, że Francja i Niemcy będą blokowały akces tych państw do NATO, co od szczytu w Bukareszcie w 2008 roku czynią, skoro wojska amerykańskie i niektórych państw NATO i tak znajdą się w pobliżu rosyjskich granic. Zaś stała obecność amerykańskich okrętów w basenie Morza Czarnego, oznacza, jak mówią rosyjscy eksperci wojskowi, że promień rażenia zainstalowanych na nich rakietach obejmie nawet Tiumeń. Czy zatem cała impreza na wschodzie Ukrainy i wspieranie, a w praktyce utrzymywanie, rożnych „republik ludowych” w typie Abchazji czy Doniecka ma sens? Bo politycznie, ale przede wszystkim ekonomicznie taka polityka jest niezwykle kosztowna, a długofalowo, założonych celów (powstrzymanie rozszerzenia NATO na Wschód) nie realizuje. Nie ma wojsk NATO-wskich, ale są amerykańskie, rumuńskie, polskie etc. To może, i o tym mówi w przywoływanym wywiadzie Volker, Moskwa powinna ponownie przemyśleć swą politykę wobec Ukrainy i poszukać takiego rozstrzygnięcia, które jej cokolwiek da.

Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka