Marek Budzisz Marek Budzisz
1267
BLOG

Przed spotkaniem Putin – Trump. W poszukiwaniu płaszczyzny współpracy.

Marek Budzisz Marek Budzisz Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 17

Na zakończonym wczoraj w Wiedniu spotkaniu państw kartelu OPEC podjęto decyzję o zwiększeniu wydobycia ropy naftowej, łącznie o milion baryłek na dobę. Dotyczy ona nie tylko państw należących do tej grupy, ale również, takich jak Rosja, które nie będąc formalnie członkami współpracują w ramach tzw. formuły OPEC +. Rynki zareagowały na tę decyzję podwyżkami kontraktów terminowych, co może wydawać się paradoksem, ale dobrze oddaje realną sytuację.  

    Otóż przy okazji meczu otwarcia rosyjskiego Mundialu, odbyło się spotkanie prezydenta Putina i saudyjskiego następcy tronu księcia Muhammada ibn Salmana. Po rozmowach poinformowano, że stronu ustaliły wspólną taktykę na zbliżające się spotkanie państw producentów ropy naftowej i domagać się miały podniesienia poziomu wydobycia o 1 do 1,5 mln baryłek na dobę. Obydwa kraje są tym zainteresowane – Rosja, bo widzi w tym jedyną możliwość przyspieszenia rachitycznego wzrostu gospodarczego, Arabia Saudyjska, bo dysponuje możliwościami zwiększenia wydobycia i w ten sposób chciała osłabić swego głównego konkurenta politycznego w regionie Iran, który takich możliwości nie ma, a na dodatek obawia się, że w najbliższej przyszłości w efekcie amerykańskich sankcji, nic się w tym względzie nie poprawi. Saudyjczycy reagowali też na publiczne wezwania amerykańskiego prezydenta, który argumentował, że spadające zapasy ropy i wzrost jej ceny stanowią zagrożenie dla światowej koniunktury gospodarczej. W tym kontekście decyzja, która zapadła w Wiedniu musi być postrzegana, jako kompromisowa, bo biorąc pod uwagę, że niektóre państwa – producenci przekraczały przyznany im limit i teraz zostały zdyscyplinowane, to realny wzrost wydobycia w III kwartale br. wyniesie, jak się szacuje jakieś 600 – 700 tys. baryłek na dobę. Zyska na tym Moskwa i Rijad, stracą takie kraje jak Iran, Irak, Nigeria i Wenezuela, które najgłośniej protestowały. Irański minister do spraw ropy naftowej opuścił nawet oburzony tym, co się dzieje, na chwilę, konferencję, ale ostatecznie powrócił i kompromis został zawarty. Ale nie kształt porozumienia jest w tym wszystkim istotny, ale co innego. Przede wszystkim to, że tandem Moskwa – Rijad działa i jest skuteczny. Putin i Saudyjczycy już zaczęli przebąkiwać, że formuła OPEC powoli staje się anachroniczna i teraz trzeba będzie stworzyć mechanizm kontroli wydobycia, w którym najwięcej do powiedzenia będą mieli najwięksi producenci. W tle tego porozumienia widać też wyraźnie interesy Waszyngtonu, który po pierwsze dąży do osłabienia pozycji Iranu (i to się udało) a po drugie wcale, mimo deklaracji Trumpa, nie jest zainteresowany drastyczną redukcją światowych cen ropy. Przede wszystkim z tego względu, że Amerykanie inwestują ogromne kapitały w zwiększenie własnych mocy wydobywczych, przetwórczych i przesyłowych. Jak ostatnio dowodził w wypowiedzi dla mediów Scott Sheffield, prezes Pioneer Natural Resources, jednego z największych amerykańskich producentów, już w tym roku wydobycie ropy naftowej w Stanach Zjednoczonych może przekroczyć poziom 11 mln baryłek dziennie, a w perspektywie 5-6 lat osiągnąć nawet 15 mln baryłek. Przypomnijmy, że Arabia Saudyjska pompuje obecnie ok. 10,5 mln baryłek a Rosja 11 mln. Zatem, jeżeli plany Moskwy i Rijadu się ziszczą, tzn. o światowym poziomie wydobycia decydować będą najwięksi gracze, to trudno będzie z tego grona wykluczyć Stany Zjednoczone. Ze strategicznego punktu widzenia przekształcenie Stanów Zjednoczonych w państwo eksportera ropy naftowej da Waszyngtonowi też swobodę dokonywania strategicznych wyborów na Bliskim Wschodzie.

    Irańczycy jeszcze na jednym polu zostali porzuceni przez Moskwę. Otóż wczoraj, jak informuje Kommiersant, rosyjski rząd potwierdził wolę zawarcia porozumienia w sprawie statusu prawno – międzynarodowego Morza Kaspijskiego. Oficjalne podpisanie dokumentu zaplanowano na jesień, ale jego kształt stał się już teraz znany, bo jak informują media, „w wyniku pomyłki”, został on umieszczony na stronie rządu. Zaraz potem błąd naprawiono, ale ci, co mieli zapoznać się z jego treścią już to zdążyli zrobić. W największym skrócie konwencja, którą negocjowano ponad 20 lat, nie wzbudzi entuzjazmu w Teheranie. Irańczycy domagali się innego, niźli to ostatecznie ustalono podziału stref ekonomicznych, najpierw chcieli, aby Morze uznane zostało przez strony za jezioro, co miało dla Teheranu dość zasadnicze znaczenie, bo strefy ekonomiczne w przypadku „jeziora” dzieli się w równych częściach między państwa dysponujące linią brzegową, a jeśli jest to „morze” to przy podziale decyduje długość tej linii. W pierwszym przypadku Irańczycy liczyli na 20 % akwenu, teraz dostaną, co najwyżej 14 %. Ale to nie jedyny zapis, z którego Irańczycy nie są zadowoleni. Otóż przyjęto w konwencji zasadę, którą Teheran przez długi czas blokował, że o położeniu rurociągu na dnie morza decydują dwustronne porozumienia państw przez obszary, których rura będzie przebiegała. W praktyce oznacza to, że budowa rurociągu z Turkmenistanu po dnie Morza Kaspijskiego do Azerbejdżanu jest sprawą otwartą. Aszchabad dysponuje trzecimi pod względem wielkości zbadanymi zasobami gazu ziemnego na świecie, ma tylko problemy ze znalezieniem, z racji swego położenia, odbiorców. Rosjanie są dość spokojni, bo uważają, że po tym jak zbudowali swój „południowy potok” i jak uruchomiony został rurociąg z Azerbejdżanu na rynkach Europy Południowej już więcej gazu się nie sprzeda i w związku z tym Turkmenistan może jedynie wysyłać gaz do Turcji, w której konsumpcja znacząco rośnie. Jednym słowem wygrać może zarówno Rosja, jak i Turkmenistan, a wielkim przegranym zostanie Iran planujący eksploatację swych zasobów gazu. Konwencja zakłada też, że w akwenie Morza Kaspijskiego nie będą przebywać okręty wojenne państw trzecich, co z punktu widzenia interesów strategicznych Rosji jest rozwiązaniem korzystnym.

    Oczywiście nie sposób nie zwrócić uwagi jak na układ sił w regionie wpłyną jutrzejsze wybory w Turcji. Z naszego, europejskiego, punktu widzenia jedna kwestia jest zasadnicza. Otóż Erdogan, który prowadzi w sondażach, choć nie może być pewny finalnego sukcesu dąży do tego, aby 3,5 mln rzesza uchodźców z Syrii, stopniowo otrzymywała tureckie obywatelstwo. Ci, którzy nie będą tego chcieli mają mieć możliwość powrotu do stref kontrolowanych przez Turcję w północnej Syrii. To oznacza, że Erdogan, który nie zmienia swej retoryki i nadal nazywa syryjskiego dyktatora „mordercą własnego narodu” nie ma zamiaru rezygnować z budowy kontrolowanej przez siebie strefy buforowej, co w praktyce oznacza podział Syrii. Kurdowie też liczą się z takim rozwojem wydarzeń i już rozpoczęli ewakuację swych sił za Eufrat. Siły opozycyjne wobec Erdogana, które lepiej niźli w wyborach prezydenckich są notowane w równolegle odbywających się wyborach do parlamentu, chcą porozumienia z Asadem i liczą, że w ten sposób zdołają skłonić syryjskich uchodźców do powrotu, bo uważają, że taka liczba nowych wyborców na długie lata przesądzi o sukcesach bloku wokół obecnego Prezydenta. Z europejskiego punktu widzenia ich sukces może jednak oznaczać, że uchodźcy wpychani w objęcia syryjskiego reżimu wybiorą inną, nazwijmy to proeuropejską opcję i zameldują się u nas. I w ten paradoksalny sposób pomyślność Europy zależeć może od sukcesu „dyktatora” Erdogana a klęski jego demokratycznych konkurentów.

    W Moskwie dyskutuje się już o zapowiedzianej na najbliższy tydzień wizycie doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego Prezydenta Trumpa Johna Boltona. Zdaniem obserwatorów dyskutowana będzie agenda najbliższego spotkania między głowami obydwu państw, jego termin (najprawdopodobniej lipiec) i miejsce (typuje się Wiedeń). Poszukiwane są też, przez obie strony, ewentualne pola kooperacji. Warto zwrócić uwagę na wspólny artykuł napisany przez Matthew Rojansky´ego, dyrektora Kennan Institute przy Wilson Center jednego z najstarszych i o największej renomie amerykańskich ośrodków sowietologicznych oraz Andrieja Kortunowa, dyrektora Rosyjskiej Rady ds. Międzynarodowych, który w mijającym tygodniu ukazał się na łamach Kommiersanta, pod jakże znaczącym tytułem, „Dlaczego potrzebny jest szczyt rosyjsko – amerykański?” (Зачем нужен российскоамериканский саммит, Газета Коммерсантъ, № 107 (6345), 22.06.2018.) Przy czym, co warto odnotować, autorzy artykułu są realistami i nie liczą na żadne rewolucyjne w materii wzajemnych stosunków, zmiany. Zarówno nastroje opinii publicznej w Stanach Zjednoczonych, ale również i w Rosji, nakazują zachowanie w tym względzie zdroworozsądkowego sceptycyzmu. Co nie znaczy, że brak ewentualnych „wspólnych tematów”, o których warto rozmawiać. Zaliczają do nich kwestie wyścigu zbrojeń i generalnie nieproliferacji broni atomowej (Korea Płn. i Iran), czy nawet powtórzenia słynnej deklaracji Reagana i Gorbaczowa o tym, że w ewentualnym konflikcie nuklearnym nie będzie zwycięzców i w związku z tym trzeba rozpocząć starania zmierzające do denuklearyzacji świata. Jest to, ich zdaniem, szczególnie ważne w kontekście wyjścia Stanów Zjednoczonych z porozumienia z Iranem w sprawie programu atomowego tego kraju. Przy czym, co ciekawe, pojawiają się też wezwania do rozpoczęcia rozmów w sprawie Syrii i Ukrainy, gdzie, jak trzeźwo zauważają autorzy, „obydwa państwa dysponują zasobami, narzędziami i wpływami niezbędnymi, aby powstrzymać przemoc i doprowadzić do uregulowania konfliktów.” Niemal w tym samym czasie (dokładnie dzień wcześniej 21 czerwca) Klub Wałdajski opublikował opracowanie Michela Kofmana z tego samego, co Rojansky Centrum Wilsona, (co trudno uznać za przypadkową zbieżność) poświęconą rywalizacji mocarstw w XXI wieku. (http://ru.valdaiclub.com/a/valdai-papers/valdayskaya-zapiska-86/.) Ten niezwykle ciekawy materiał, pisany zresztą z punktu widzenia amerykańskich interesów strategicznych, poświęcony jest głównie udowadnianiu tezy, iż zasadniczym, by rzec, fundamentalnym przeciwnikiem Waszyngtonu są Chiny. A Rosja? Jest w gruncie rzeczy regionalnym mocarstwem o zasobach, zarówno ekonomicznych, jak i demograficznych, które w dłuższej perspektywie wykluczają ją z grona supermocarstw. Co nie znaczy, że nie ma atutów, takich jak zmodernizowana armia, elastyczność i szybkość w działaniu oraz umiejętne aplikowanie nowych narzędzi presji i walki (wojna hybrydowa). Jednak jak dowodzi Kofman jej cele strategiczne są ograniczone terytorialnie i koncentrują się głównie na zagwarantowaniu odzyskania „strategicznej głębi”. O co chodzi? Otóż jego zdaniem historyczna Rosja, począwszy od początku ekspansji, czyli od czasów Piotra I, dążyła do uzyskania bezpieczeństwa swego centrum państwowego. Bo mimo, ogromnych rozmiarów jest ono skoncentrowane w europejskiej części państwa a brak naturalnych barier czyni ją w gruncie rzeczy bezbronną. Tym bardziej, że „piętą Achilesową”, zwłaszcza wobec technicznego zapóźnienia i ekonomicznej słabości Rosji są odsłonięte granice północne i zachodnie. Kofman jest zdania, iż w sytuacji realnego zagrożenia i powrotu do zimnowojennej rywalizacji (używanie tej analogii jest w jego opinii mylące) wystarczy, że Stany Zjednoczone rozpocznę rywalizację o kontrolę w Arktyce oraz zwiększą swoją obecność na Oceanie Spokojnym, aby trzymać Moskwę w szachu. Ale teraz nie ma takiej potrzeby. Co nie zmienia faktu, że nie rozwiązaną pozostaje kwestia bezpieczeństwa Rosji europejskiej. Jego zdaniem bezpieczeństwo w tej części kontynentu Moskwa budowała zawsze na dwa sposoby – albo przez tworzenie państw buforowych, albo przez próbę budowy europejskiego koncertu mocarstw. Dzisiaj też nie ma innej możliwości. A w związku z tym, choć Kofman nie pisze tego, wprost, że Moskwa ma dość ograniczone możliwości oraz, że należy liczyć się przede wszystkim z rywalizacją z Chinami, trzeba zbudować z Rosją jakieś modus vivendi. Czyli wracamy do punktu wyjścia – ceną za neutralizację Rosji w obliczu amerykańsko – chińskiej rywalizacji, jest zagwarantowanie jej poczucia bezpieczeństwa i realizacji własnych, ograniczonych interesów strategicznych. Czyli rozmawiajmy o Ukrainie, Syrii i Iranie.


Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka