Zaczęło się od informacji ukraińskich internautów, że kolejny rosyjski żołnierz został złapany żywcem z bronią w ręku na terytorium Ukrainy. Jako pierwszy w Polsce podałem tę wiadomość przy okazji pisania ostatniej notki o innym żołnierzu rosyjskiej machiny propagandowej - w dodatku pełniącego od 19 lat urząd prezydenta jednego z największych polskich miast (na pewno najważniejszego historycznie i symbolicznie!). Kiedyś, m.in. w salonie24, piętnowałem działalność byłego europosła i rzecznika Samoobrony, doktora nauk politycznych tzw. uniwersytetu szczeciń. (z uwagi na takich "doktorów" nie piszę go wielką literą, mimo rodziny na nim pracującej) - od roku Mateusz Piskorski siedzi w areszcie śledczym ABW za działalność na rzecz wrogiego państwa. Może i Pawieł Ad. zajmie wkrótce sąsiednią celę...
Ale powracając na wschodnią Ukrainę - jak podałem w powyższej notce trochę w ciemno (ale trafiłem) : kapral rosyjskich Sił Zbrojnych Wiktor Agiejew, rodem z głębokiej Syberii, trafił pod Ługańskiem z bronią w ręku na sprawniejszych Ukraińców ze słynnej 93.brygady mobilnej, jego trzech (lub pięciu) kolegów nie przeżyło tego spotkania (dwóch z rozprutymi brzuchami, są fotki na FB - bagnetami tam walczyli?).
Oficjalnie rosyjskie źródła wojskowe od razu tradycyjnie wyrzekły się swojego sołdata (w myśl ruskiej: "To nie ja i korowA nie mojA" - akcent zaznaczony wielką literą) : on od dawna na urlopie, zabłądził pewnie na terytorium Ukrainy i broń służbową zapomniał oddać, a tak w ogóle to napisał prośbę o zwolnienie, dawno przyjętą. Tradycja wyrzekania się od swoich żołnierzy ma w Rosji sowieckiej długą tradycję - podczas II wojny nie upomniano się o los żadnego z 6 milionów wziętych do niewoli, w wyniku czego ponad 3 miliony zmarło w niemieckich, rumuńskich, węgierskich, słowackich, francuskich, fińskich rękach.
I konsekwentnie jest prowadzona podczas podstępnej, tchórzliwej agresji na Ukrainę - złapani rosyjscy żołnierze są dla rosyjskich władz albo nieudacznikami zabłądziwszymi do obcego państwa, albo urlopowanymi ochotnikami (trochę przeciwstawne znaczenia, ale cóż to dla orwellowskich obiektów), albo dawno (na godzinę przed wyruszeniem w ostatnią pechową akcję) zwolnionymi żołnierzami / oficerami.
Takoż jest z naszym ostatnim Agiejewem (errata: kolejnych dwóch rosyjskich pograniczników zabłądziło z okupowanego Krymu - jakaś letnia epidemia, jak z kleszczami) - Ministerstwo Obrony wyjaśniło, że już dawno on nie jest żołnierzem rosyjskiej armii.
Jego matka z dalekiej Syberii twierdzi coś zupełnie przeciwstawnego i na dowód pokazuje przysłane przez syna dokumenty: kontrakt na służbę, niedawny awans na kaprala, zdjęcia z jednostki wojskowej pod Rostowem. https://www.youtube.com/watch?v=nxWDXr8eljw
Nie robi to na rosyjskich urzędnikach wrażenia - twierdzą, że te dokumenty to fałszywka, fotomontaż, kolaże i tym podobne, a syn pani Agiejewej to pijaczyna i oszust. Cóż, generał Błasik i kapitan Protasiuk też mieli chlać na umór zanim wbrew radom rosyjskich "szympansów" z "wieży lotów" trafili w brzozę... Takie to państwo abstynentów i prawdomównych humanistów - nie cierpią pijaków!
Zachwyty i sympatie prezydenta Gdańska Adamowicza są zrozumiałe i nie mają nic wspólnego z jego kilkunastoma (kilkudziesięcioma) mieszkaniami... Tak to mi się skojarzył wielki skandal korupcyjny na południu Hiszpanii, gdzie rosyjska mafia kupowała lokalnym urzędnikom wille i apartamenty w "podarok" - poszedłbym tym śladem w gdańskim grodzie, który od 23 lat we władztwie UD-UW-PO...
Mama pochwyconego na Ukrainie "ichtamniema" (tradycyjna rosyjska odpowiedź na zarzuty wysyłania żołnierzy na Donbas) to typowy, ale ciekawy okaz fenomenu i orwellowskiego dwójmyślenia, i fenomenu podobnego do powszechnego niemieckiego zachwytu Hitlerem w latach 30-tych i prawie do końca wojny (do 1944 roku na pewno), a powtórzonego na naszych oczach znowu w sąsiednim nam państwie (na szczęście kompletnie rozkradzionym i zdegradowanym moralnie).
Jako pierwszy (i pewnie ostatni) dotarł do niej korespondent opozycyjnej Putinowi "Nowej Gazety" (jej czołowa dziennikarka Anna Politowska została przypadkowo zamordowana w urodziny prezydenta Rosji) i pokazał obraz zrozpaczonej możliwością utraty 22-letniego syna inteligentnej i dobrodusznej nauczycielki angielskiego z syberyjskiej głuszy. Tytuł z nią wywiadu jest wymowny - "Wierzyłam, że nas tam na Ukrainie nie ma". Zwierza się nawet opozycyjnemu dziennikarzowi Pawłowi Kanyginowi, że w jej wiosce na partię Putina to już nikt nie głosuje. Zapytana, dlaczego więc w komisji wyborczej, w której ona pracuje, 100% głosów pada jednak wciąż na "Jediną Rossiję", bezradnie wskazuje, że to wyżej... Tłumaczy bezradność: "A co - mamy robić rewolucję?"
Biedna, bezradna ofiara putlerowskiej dyktatury...
Ale ukraiński bloger, który pierwszy doniósł mamie rosyjskiego bandyty, iż jej synalek "więcej żadnego Ukraińca nie zabije", pokazuje inny obraz tej kobiety, udostępniając screen-shot z nią rozmowy, gdzie twardo i cynicznie broni prawa Rosjan do zabijania innych ludzi, wrogów Rosji i rozszerzania wpływów imperium, obrażając przy tym swojego rozmówcę:
"Nie-żołnierz" "nie-rosyjskiej armii" "nie zabijający na Ukrainie" - "ich tam nie ma"
Wymowny filmik jego internetowej działalności podczas służby w armii "Rosja go odrzuciła - kadrowy wywiadowca 22-ej brygady GRU RF trafił do niewoli ukraińskiej" :
Kto po-russki słucha, na tenże temat:
https://www.youtube.com/watch?v=wgG7og7I-Bs
https://www.youtube.com/watch?v=XLIOPwExyhs&ab_channel=Самыйсок
Komentarze