Przypominam oczywistość wynikającą z wyborów do Parlamentu Europejskiego, jakie odbyły się w Polsce (i innych krajach UE) wiosną 2015.
Platforma Obywatelska ma w parlamencie europejskim swoich 18 przedstawicieli - działających w grupie Europejskiej Partii Ludowej (EPP), liczącej 219 posłów.
Prawo i Sprawiedliwość ma w parlamencie europejskim swoich 15 przedstawicieli - działających w grupie Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (ECR), liczącej 71 posłów.
Oprócz tego w EPP działa czterech posłów z wybranych ramienia PSL, a w ECR 1 poseł wybrany z ramienia Prawicy Rzeczpospolitej i dwu posłów określających się na polskiej scenie politycznej jako niezależni.
Poza tym w Parlamencie Europejskim, w innych grupach, działa jeszcze 11 posłów z Polski – pięciu w Postępowym Sojuszu Socjalistów i Demokratów (3 SLD, 1 UP, 1 niezależny); dwóch w Europie Narodów i Wolności i(z ramienia KNP); jeden wybrany z ramienia partii Wolność w grupie Europa Wolności i Demokracji Bezpośredniej; trzech w grupie Niezrzeszeni (w tym 1 z partii Wolność).
Obecna kadencja Parlamentu Europejskiego kończy się na wiosnę przyszłego i rozkład polskich sił w PE może się jeszcze nieco zmienić przez przechodzenia posłów z jednej grupy politycznej do innej – ale to margines. Ważne, że tak kształtuje, w grubszym zarysie, reprezentacja różnych polskich opcji politycznych w PE.
Jest oczywistością, że zmiana większości sejmowej w Polsce, jaka odbyła się w wyniku wyborów jesiennych wyborów 2015 w Polsce, nie zmieniła mandatów polskich europosłów - przez podporządkowanie ich polityce większości sejmowej lub polityce powołanego przez tę większość rządu.
Polscy europosłownie nie mają obowiązku zmiany swoich opcji politycznej tylko dlatego, że zmienił się rząd – bo nie są mianowani przez rząd. Są mianowani przez swoich wyborców, którzy również nie muszą zmieniać swoich poglądów na dobro Polski - według woli rządu czy większości sejmowej.
Jest sprawą rządu i większości sejmowej w jaki sposób marginalizująaspiracje Polaków mających inne poglądy polityczne i społeczne – tyle, że presja władzy nie, na szczęście, przełożenia na całą naszą reprezentację w UE.
Trochę to przykre, że pełen wachlarz naszych zapatrywań na dobro Polski znajduje swój wyraz polityczny na łonie Parlamentu Europejskiego, podczas gdy w kraju jest bezwzględnie wycinany siłami urzędów państwowych i propagandy w publicznych mediach.
Z drugiej strony rządowi i większości sejmowej jest nie w smak, że ci, którzy w imieniu Polaków - swoich wyborców - reprezentują w PE podglądy odmienne niż ma władza, są tam skuteczniejsi niż grupa europosłów związana z PiS-em.
Stąd bezprzykładnie głupia kampania polityczno-medialna, oparta na haśle, że ten kto w UE nie wspiera rządu jest zdrajcą Narodu.
Większość sejmowa, rząd - i wszyscy razem zwolennicy tej opcji politycznej - nie są Narodem, a zaledwie jego częścią, podobnie jak inną częścią Narodu są zwolennicy innego myślenia o dobru Polski, w sporym wachlarzuodmiennych zapatrywań.
Nieumiejętność władzy w uznaniu tego zróżnicowania za rzeczywisty, pełny obraz aspiracji Polski i Polaków jest zasadniczą wadą polityki PiS-u – tym bardziej, że wiąże się to z usilnym eliminowaniem wszystkiego co „nie-pisowskie” z życia publicznego.
Przeświadczeniu, że większość sejmowa jest uprawnionym narzędziem wprowadzania dominacji instytucji państwa nad poglądami ogółu Polaków jest prymitywnym rozumieniem demokracji – gdyż prowadzi wprost do ostrych podziałów w obrębie Narodu i pogwałceniemuprawnień Suwerena wobec wielkiej grupy Polaków, statystycznie większej niż zwolennicy obozu władzy.
Arbitralnie lekceważeni, przez władzę PiS, Polacy mają pełne prawo ubiegać się o swojąpodmiotowość, tak jak sami ją rozumieją, wszelkimi dopuszczalnymi przez prawo metodami. Ba, nawet więcej – mają taki narodowy obowiązek.
Mają też prawo obawiać się, że zmiany w obrębie władzy sądowniczej, w dalszej konsekwencji, ograniczą praktycznie zakres prawnej swobody doboru metod upominania się o swoje – w przestrzeni społecznej i politycznej.
Każda przestrzeń polityczna jest dobra do przeciw działania takiej ewentualności – także przestrzeń Unii Europejskiej i jej organów, na rzecz których państwo polskie zrzekło się się, wraz z ubieganiem się o członkostwo, niektórych swoich kompetencji.
Jedną z takich przekazanych kompetencji była pełna swoboda kształtowania systemu prawnego – i tak jest na dzisiaj, czy tego ktoś chce czy nie. Konsekwencja tego jest, że Polacy – jako obywatele Unii - mogą się zwracać do instytucji unijnych z interwencją o przywołanie rządu polskiego do przestrzegania praworządności - gdy tylko uznająjąza zagrożoną.
Mamy ku temu swoich przedstawicieli w Parlamencie Europejskim, a ci działają przez grupy polityczne, w których się zrzeszyli.
Tak więc gdy niejaki Timmermans – prominentny przedstawiciel unijnych władz - prowadzi z polskim rządem rozmowy o przestrzeganiu w Polsce zasad państwa praworządnego, a robi to z inicjatywy Parlamentu Europejskiego, to, de facto, robi to także w imieniu wielkiej grupy Polaków, na głos których nasza obecna władza w kraju jakoś dziwnie ogłuchła.
Gdy instytucje unijne radykalizują metody wpływu na polskie władze w tej sprawie, a popierają to niektórzy nasi europosłowie, to ich stanowisko jest poprawne i pożądane – bo ci posłowie działają w naszym, ich wyborców, imieniu i zdradą naszych wspólnych poglądów byłoby, gdyby czynili odwrotnie.
Dlatego dziękuję Timmermansowi za rzetelne wypełnianie jego polskiej misji i dziękuję tym polskim posłom do PE, którzy, poprzez swoje wpływy w grupach Parlamentu Europejskiego, wywarli presję na Komisję Europejską, by ta zatroszczyła się o ogół Polaków – skoro władza PiS tego nie chciała, kreując sobie jako „Naród” wyłączniegrupę swoich zwolenników.