“Nie należy prać brudów poza domem” – ta maksyma ma być może czasami zastosowanie w życiu rodzinnym, ale na pewno nie w polityce, gdzie jest ulubionym narzędziem tyranów lub ksenofobów.
W Polsce mieliśmy ostatnio kilka przykładów sięgnięcia po ten właśnie oręż. Gdy profesor Paweł Śpiewak skrytykował polską minister spraw zagranicznych na łamach dziennika niemieckiego, podniósł się hałas, że to niegodne i niepatriotyczne, zaś pewien poseł PiS (fakt, że jeden z mniej bystrych) zarzucił wręcz Śpiewakowi zdradę. Własna partia broniła Śpiewaka słabo i nieprzekonywująco, co akurat nie powinno dziwić, bo Platforma nie jest znana z jakiejś przesadnej odwagi lub lojalności. Parę dni wcześniej, po aferze z wyborami przewodniczących komisji parlamentu europejskiego, również można było usłyszeć retorykę „nie prania brudów”: Jacek Saryusz Wolski ogłosił: „Żaden dojrzały politycznie kraj nie pozwala sobie na pranie własnych brudów na forum europejskim”.
Maksyma: „Nie prać brudów poza domem”, ma rozmaite ekwiwalenty, np. „Zły to ptak, co kala własne gniazdo”. W pokalanym gnieździe faktycznie przykro żyć, ale nie jest też dla wielu ludzi rzeczą satysfakcjonującą bycie obywatelem kraju, którego minister spraw zagranicznych zdumiewa świat niekompetencją – i każdy ma prawo a może i obywatelski obowiązek, krytykować to, co uważa za niekompetencję, błędy i szkodnictwo. Należy to mówić oczywiście w kraju, ale nie ma żadnego powodu, by troskami o stan polskiej polityki nie dzielić się z opinią publiczną innych krajów.
Gdyby Polska była w niebezpieczeństwie, należałoby oczywiście zwierać szeregi i nałożyć sobie kłódkę na usta: paplanie o błędach rządu byłoby wtedy nierozważne i haniebne. Ale Polska nie jest otoczona wrogami, dybiącymi na jej egzystencję lub wolność: grozi jej bardziej wewnętrzny nepotyzm, niekompetencja i ponure zamknięcie w sobie.
To już nie ta Europa, gdzie każda krytyka przychodząca z zewnątrz była „ingerencją w wewnętrzne sprawy”. Dziś żyjemy we wspólnej przestrzeni politycznej: jesteśmy w tym samym mieszkaniu europejskim, co Niemcy, Włosi czy Hiszpanie. Nikogo we Włoszech nie oburzy, jeśli włoski polityk skrytykuje Romano Prodiego (a przedtem – Silvio Berlusconiego) w innym państwie europejskim. Mamy prawo potępiać premiera Zapatero i panią kanclerz Merkel, jeśli nam się nie podobają. I na odwrót – Niemcy czy Hiszpanie mogą wyrażać własne obawy o politykę polską.
Czy polski liberał musi czuć większą wspólnotę z konserwatystą polskim czy z liberałem np. belgijskim? Nie wiem, to zależy od kontekstu. Struktury lojalności przebiegają w coraz większym stopniu w poprzek granic państw narodowych w Europie: „Zieloni” włoscy i francuscy mogą wspólnie protestować przeciwko państwu włoskiemu albo francuskiemu albo tym obu państwom – to samo można powiedzieć o ruchach chrześcijańskich, gejowskich, feministycznych, ochrony życia, itp. Granice odgrywają coraz mniejszą rolę, czas w którym można było szantażować swych oponentów fałszywym pojmowaniem patriotyzmu już minął. Patriotyzm polega przecież na tym, że chce się jak najlepiej dla własnej wspólnoty – nie, że nie mówi się o głupstwach popełnianych przez swych współ-plemieńców.
Inne tematy w dziale Polityka