Dr Tomasz P. Terlikowski (w skrócie: TPT) jest najwybitniejszym przedstawicielem formacji radykalnych młodych katolickich publicystów. Najbardziej znany jest zapewne ze skutecznej działalności lustracyjnej wobec duchowieństwa, uwieńczonej sukcesem w postaci skutecznego trafienia abp Wielgusa. TPT jednocześnie prowadzi drugi, równoległy nurt publicystyczny, a mianowicie związany z (jak to nazywa) „imperatywem misyjnym”. Na pierwszy rzut oka wydawać się by mogło, że te dwa cele są wzajemnie sprzeczne, bo im więcej ludzi TPT zlustruje, tym mniej chętnych będzie potem do nawrócenia się. Ale być może między tymi dwoma nurtami jest jednak związek pozytywny, a mianowicie im więcej ludzi dziś TPT nawróci, tym więcej będzie miał potem materiału do lustrowania. (Tu niezbędna jest deklaracja osobista. Tomasza Terlikowskiego spotkałem osobiście tylko raz, na planie „Warto Rozmawiać”. I choć powalczyliśmy ostro, zrobił na mnie wrażenie człowieka sympatycznego, delikatnego i wrażliwego. Więc, Panie Tomaszu, jeśli przeczyta Pan kiedyś tego bloga, proszę pamiętać, że moja polemika motywowana jest w 100 % względami pryncypialnymi i w 0 % - osobistymi). W tekście „Czy chcemy walczyć o duszę Europy” (Plus-Minus, Rzeczpospolita 27 stycznia 2007) TPT zarysowuje twardy program dla Polski: Polska, jak pisze, ma realizować „imperatyw misyjny”. Tekst kończy się efektownym choć dość oklepanym: „Albo [Polska i Unia Europejska –przyp. WS ] będą chrześcijańskie, albo nie będzie ich wcale”. To nic nie znaczy. Europa jest chrześcijańska, tak samo jak jest ateistyczna, agnostyczna, żydowska, muzułmańska czy hinduistyczna. Wyznawcy tych wszystkich wyznań i przekonań żyją w państwach Unii Europejskiej i trudno zgadnąć, dlaczego jeśli UE nie stanie się chrześcijańska na sposób, jaki chciałby TPT, to przestanie istnieć. To samo Polska: jej egzystencja nie jest zagrożona i nic nie zapowiada, by była zagrożona w niedalekiej przyszłości, a już specjalnie nie z powodu rozdziału państwa i religii lub realizowania (lepiej lub gorzej) zasady bezstronności państwa względem religii i kościołów zorganizowanych. A zatem, jest więcej niż prawdopodobne, że i Polska i Unia przetrwają i będą się miały dobrze, nawet jeśli nie będą takie, jak oczekuje to TPT. TPT oznajmia autorytatywnie, że „celem chrześcijaństwa jest zawsze misja, nawracanie najpierw siebie, a potem innych”. A co to znaczy, że celem chrześcijaństwa jest nawracanie „najpierw siebie”. Jak chrześcijanin może nawrócić się na chrześcijaństwo? To jest chyba fundamentalny problem logiczny: jeśli ktoś ma być nawrócony na chrześcijaństwo, to znaczy że jeszcze chrześcijaninem nie jest, a jeśli już nim jest, to jak i po co ma nawracać sam siebie? Domyślam się, że jest to użycie jakiejś emocjonalnie zabarwionej metafory, zapewne mającej zaakcentować, że należy stale swoją wiarę doskonalić, ale nie mówmy wtedy o nawracaniu, bo w języku publicystycznym trzeba jednak minimum sensu. Z kolei jeśli chodzi o „nawracanie innych” – być może istotnie celem każdej religii jest nawracanie innych. Jeśli tak, to musimy zastanowić się, jak te cele misyjne rozmaitych religii mogą ze sobą współistnieć w jednym społeczeństwie, a także we wspólnej przestrzeni politycznej, jaką staje się Europa? Czy wyobrażamy sobie życie w grupie, gdzie wszyscy będą intensywnie (czyli tak, jak wymaga TPT) nawracali wszystkich innych? Nawracanie TPT zaczyna od osiedla: „Wzmożona działalność ewangelizacyjna w takich miejscach jak osiedle pod Warszawą, na którym mieszkam, jest podstawą. Metody zaś mogą być różne: od katechez neokatechumenalnych, przez rodzinne rekolekcje Chemin Neuf, aż do działalności Opus Dei czy Legionistów Chrystusa”. Tu nie ma problemu, jeśli nie narusza to niczyjego spokoju ani prywatności. Rozumiem, wszakże, że dotyczy to też Świadków Jehowy i przedstawicieli innych religii/kultów/wyznań, którzy chcą przekonywać mieszkańców osiedla do swojej wiary? Gorzej jest, gdy ze szczebla osiedlowego TPT przechodzi na europejski, a mianowicie gdy deklaruje, że trapi go „problem re-ewengalizacji Europy”. Najbardziej zaś Terlikowskiego nurtuje pytanie „dlaczego Polska nie jest w stanie zawetować dokumentów unijnych, w których brakuje otwartego odwołania się do chrześcijaństwa”. Nawet jeśli heroicznie przyjąć, że droga do re-ewangelizacji prowadzi przez „wetowanie dokumentów”, to nie jest jasne, o jakie to właściwie dokumenty chodzi? Na pewno nie o projekt Konstytucji, bo tu nie ma czego wetować: projekt jest na razie odrzucony przez dwa państwa, a Polska nie jest w stanie niczego wetować, bo nie ma na razie czego. A jakie inne „dokumenty unijne” mogłaby Polska wetować za ten karygodny defekt? TPT mówi coś mgliście o jakichś „dyrektywach”, ale tu przydałoby się trochę precyzji. Czy chodzi o dyrektywy związane ze wspólną polityką rolną, celną i gospodarczą? Unia Europejska z kolei nie ma kompetencji w dziedzinach, gdzie odwołanie się do wartości religijnych byłoby oczywiste: w sprawie np. polityki rodzinnej, albo ochrony życia itp. Parlament Europejski może tu wydawać takie lub inne rezolucje (w odniesieniu do których nie ma zastosowania prawo weta, bo przyjmowane są większością głosów i nie mają żadnej mocy wiążącej), ale o żadnych dyrektywach w tych dziedzinach nie ma mowy. Więc pozostaje niejasne, jakie dokumenty TPT chciałby wetować za brak odniesienia się do religii. Przeraża jednak myśl, że pani minister Fatyga wezwie wezwanie TPT sobie do serca i będzie wetowała te unijne normy, które nie mają w nagłówku, preambule lub tekście właściwym, wzmianki o wartościach religijnych. TPT wzywa do „konieczności głoszenia Ewangelii muzułmanom, buddystom czy wyznawcom hinduizmu” – ma do tego prawo, choć przydałoby się dodać, czy analogiczne prawa prozelityzmu religijnego przyznałby też, na prawach wzajemności, muzułmanom, buddystom etc. Dziwne jest tylko, że chciałby o głoszeniu Ewangelii muzułmanom etc. przeczytać „w tekstach pisanych z Brukseli”, w których zamiast tego znajduje tylko „o potrzebie szacunku dla różnorodności, tolerancji” - co go najwyraźniej irytuje. Teksty pisane z Brukseli o potrzebie głoszenia Ewangelii – to chyba jednak nie ten nadawca? Najlepsze jest pod koniec. TPT narzeka, że „Polacy, w tym politycy i księża, wprawdzie chodzą do Kościoła, deklarują się jako katolicy, ale nie chcą umierać za Rzym, Ateny czy Jerozolimę”. A właściwie dlaczego moi rodacy, bez względu na wyznanie, mieliby dziś umierać np. za Ateny? TPT wzywa do męczeństwa: „chrześcijaństwo bez pragnienia męczeństwa, bez misji – prędzej czy później przestaje istnieć, przekształca się w towarzystwo wzajemnej adoracji…”. Misja, rozumiem. Rozumiałbym też, w sytuacjach krańcowych, gotowość męczeństwa za wiarę. Ale pragnienie męczeństwa? TPT może, osobiście, tego pragnąć – jego życie, jego męka. Ale postulować to jako właściwy model dla innych? I to jeszcze za Ateny? Nie mówiąc już o Jerozolimie…
Inne tematy w dziale Polityka