“Potrzeba bardzo luźnej definicji tortur, by zastosować to pojęcie do tego, co działo się w Abu Ghraib. Mieliśmy tam do czynienia z upokarzaniem więźniów przez nieodpowiedzialnych strażników. Nikogo nie zabito ani nie okaleczono. Ja tego nie uważam za tortury, chociaż propaganda na całym świecie uznała Abu Ghraib za symbol tortur. Ta naciągana definicja to jedno z wielu kłamstw wokół tej wojny” – powiedział niedawno na spotkaniu w cyklu Dziennik Idei, na Uniwersytecie Warszawskim Norman Podhoretz (cytuję za zapisem debaty. „Europa” 3 lutego 2007). Z zapisu w „Europie” nie wynika, by którykolwiek z panelistów odniósł się jakoś do tego stwierdzenia.
****
A teraz kilka faktów:
* Po wybuchu skandalu wokół Abu Ghraib (w skrócie: AG), amerykański Departament Obrony odwołał 17 oficerów i żołnierzy z Iraku, a siedmioro zostało oskarżonych za „sprzeniewierzenie się obowiązkom, maltretowanie, brutalną napaść i pobicie” więzionych w AG. Między majem 2004 i wrześniem 2005, siedmioro żołnierzy zostało skazanych przez sądy wojskowe za te akty. Dwójka żołnierzy: Charles Graner i Lynndie England, skazanych zostało na 10 i 3 lata pozbawienia wolności, a generał Janis Karpinski (dowodząca oddziałami, odpowiedzialnymi m.in. za AG), została zdegradowana do szczebla pułkownika.
* Zdjęcia zrobione przez samych Amerykanów (amerykańskich żołnierzy w AG) przedstawiają m.in.: tzw. żywą piramidę, czyli kłębowisko nagich ciał Irakijczyków, zmuszanych do leżenia jeden na drugim; sierżanta Ivana Fredericka siedzącego triumfalnie na więźniu, przywiązanym do dwóch pali; por. Granera wymierzającego cios pięścią leżącemu i związanemu więźniowi, etc;
* "New York Times", w raporcie opublikowanym 12 I 2005, na podstawie dziennikarskiego śledztwa, wylicza m.in. następujące działania wobec więźniów w AG: oddawanie moczu na więźniów; skakanie po zranionym ramieniu więźnia; długotrwałe bicie zranionej nogi więźnia metalową pałką; gwałcenie uwięzionych mężczyzn przy pomocy pałki; przywiązywanie sznurów do nóg i penisów więźniów i ciąganie ich po podłodze, etc.
* W artykule Seymoura Hersha w „The New Yorker” z 10 maja 2004 (który był pierwszym opublikowanym raportem nt. AG) opisane są liczne zdjęcia maltretowania więźniów – zdjęcia, które potem zostały pokazane w programie CBS „60 Minutes”. Poza opisanymi wyżej zdjęciami, są tam też fotografie zmasakrowanych ciał nieżywych więźniów. Pisemny raport jednego z amerykańskich żołnierzy uczestniczących w maltretowaniu, sierżanta Fredericka, przytacza przykład Irakijczyka tak pobitego w śledztwie, że następnie zmarł w celi.
Powyższe – to wyłącznie amerykańskie źródła, w dużej mierze oparte na naocznych amerykańskich świadkach w AG. Nie wymieniam tu obszernych relacji, jakie uzyskała np. Amnesty International – są dostępne w Internecie.(A tak na marginesie: gdyby ktoś uważał, że co prawda nieładnie torturować, ale na niewinnych nie trafiło, śledztwo, przeprowadzone przez amerykańskiego generała Antonio M, Taguba, wykazało, że 60 procent przetrzymywanych w AG nie stanowiło żadnego zagrożenia. Ale to i tak nie ma znaczenia – bo zakaz tortur nie ma nic wspólnego z tym, kim jest osoba torturowana).
***
Konwencja ONZ o zapobieganiu torturom (ratyfikowana przez USA) podaje taką definicję tortur, w Art. 1: „Wszelki akt, w wyniku którego ciężki ból lub cierpienie, fizyczne lub mentalne, jest celowo zadawane osobie dla celów takich jak wydobycie z niej informacji lub przyznania się, dla ukarania jej za akt którego ona się dokonała lub o który jest podejrzewana, lub dla zastraszenia lub zmuszenia jej” (tłumaczenie moje z angielskiego tekstu).
***
Wracam do punktu wyjścia. Norman Podhoretz, na Uniwersytecie Warszawskim, wobec licznie zgromadzonej publiczności, wyraził przekonanie, że w AG nie było tortur, a kto o torturach w AG mówi, ten kłamie.
Jakiś czas temu, napisałem tu, że „debata” z udziałem Podhoretza i dwóch polskich znanych konserwatystów na temat ładu światowego, nie jest prawdziwą dyskusją, bo wiadomo z góry, że trzej mówcy będą zasadniczo zgadzać się ze sobą. Jan Wróbel, którego bardzo cenię i szanuję, w swoim komentarzu na moim blogu zaoponował wówczas: przecież „Dziennik” może zapraszać kogo chce. (W moim wpisie porównałem „debatę” Dziennika z programami publicystycznymi TVP, gdzie często zapraszani są ludzie fundamentalnie ze sobą zgadzający się). No pewno, że może. Może nawet posadzić za stołem Kaczora Donalda, Myszkę Miki i Psa Pluto, jeśli zechce.
Ale jednym z ubocznych produktów takiego składu panelu, poza brakiem jakichś zasadniczej rozbieżności w głównym temacie spotkania, było to, że nie znalazł się za stołem panelu nikt, kto miałby chęć, motywację i odwagę cywilną, by zaoponować przeciwko haniebnemu stwierdzeniu Podhoretza. Tak w każdym razie wynika z transkryptu w „Europie”.
Na określenie stwierdzeń Podhoretza, zbywających lekceważeniem okrutne cierpienia zadawane ludziom w AG, mam pewien katalog adekwatnych słów. Nikczemność. Podłość. Ale jakie słowo, odpowiednio łagodniejsze, znaleźć dla określenia uprzejmego milczenia tych, którzy byli współ-uczestnikami tej debaty: mieli dostęp do mikrofonu i nic nie powiedzieli?
Ale tak naprawdę nie chodzi mi tu o nich. Chodzi mi raczej o to, by słowa Podhoretza, których powinien on do końca swego życia się wstydzić, nie zostały „ostatnim słowem” w Warszawie wypowiedzianym w tej sprawie.
Inne tematy w dziale Polityka