Za górami, za lasami, za siedmioma jeziorami, leżał sobie kraj niemały, do bajeczek doskonały. Kraj był bardzo ładny, miał wszystko co potrzeba, nawet torfowiska rzadkie, a tam orliki, wcale nie krzykliwe. A więc geografię kraj miał dobrą, gorzej było z historią. Do niedawna rządzili nim ludzie złośliwi a głupi, z nadania ościennego mocarstwa, bardzo okrutnego. Ale zdarzył się cud i wszyscy ludzie sami sobie zaczęli wybierać takich władców jakich chcieli. No i po jakimś czasie ci władcy postanowili, że niedobrych ludzi, a zwłaszcza tych, którzy chcą dalej być przy władzy, należy zlustrować.
To znaczy, ujawnić tych wszystkich, którzy dawniej, w czasie rządów ludzi złośliwych a głupich, robili rozmaite świństwa, a zwłaszcza – donosili na innych. Długo zastanawiali się władcy, już ci dobrzy, kogo to należy lustrować, poza nimi samymi. I postanowili – między innymi dziennikarzy. Bo to pozycja zaufania publicznego – mówili.
Samym dziennikarzom to się nawet podobało, a zwłaszcza tym urodzonym po listopadzie 1972 roku (bajka milczy na temat powodów). Ludzie chcą wiedzieć, czy dziennikarz, który dziś pisze do gazet, był dawniej porządny czy świnia – tłumaczyli. Inni pytali: a dziennikarz, co pisze o samochodach albo modzie też ma być lustrowany? Ale tak głównie pytali ci urodzeni przed 1972 rokiem.
I wszystko szło dobrze – ale władza popełniła głupi błąd. Uznała mianowicie, że to sami redaktorzy i właściciele gazet mają zażądać od wszystkich swoich dziennikarzy deklaracji (nazwali je: oświadczeniami), czy byli dawniej donosicielami czy nie. Tego już redaktorom było za dużo, nawet tym, co w ogóle lubili sam pomysł lustracji A dlaczego to my mamy wyręczać państwo i domagać się od naszych dziennikarzy jakichś oświadczeń? – pytali. Skoro my ich zatrudniamy to znaczy, że mamy do nich zaufanie – mówili. To nasza gazeta, prywatna, i władzom nic do tego, kogo zatrudniamy, a jak chce zbierać od naszych pracowników jakieś deklaracje, to niech sama to robi – twierdzili.
Straszne poruszenie zrobiło się wśród redaktorów: niektórzy nawet wykrzykiwali, bardzo wulgarnie, że władza im może „naskoczyć”; inni pokazywali władzy bardzo brzydki gest pod nazwą „Tu się zgina dziób pingwina”. I wszyscy solidarnie powiedzieli, że co jak co, ale żadnych deklaracji od dziennikarzy zbierać nie będą, a jak co, to Obywatelskie Nieposłuszeństwo zrobią. I władza musiała ustąpić.
Tu się kończy bajka, drogie dzieci, idźcie już spać, a my dorośli, jeszcze chwilę sobie porozmawiamy.
*
15 marca wchodzi w życie zmieniona ustawa lustracyjna (oficjalnie: nowelizacja ustawy z dnia 18 października 2006 roku o ujawnianiu informacji o dokumentach organów bezpieczeństwa państwa z lat 1944-1990 oraz treści tych dokumentów). Ustawa ta nakłada na pracodawców zbieranie od wszystkich dziennikarzy zatrudnionych na podstawie umowy o pracę, a od redaktorów naczelnych – od wszystkich innych dziennikarzy, oświadczeń lustracyjnych. Mają na to jeden miesiąc, czyli do 15 kwietnia. Ustawa jest tu kategoryczna: mają taki obowiązek wszyscy wydawcy i redaktorzy naczelni, bez wyjątku. Zaś dziennikarze, którzy do 15 kwietnia nie złożą oświadczeń, tracą pracę z mocy prawa, automatycznie. Wydawca/redaktor naczelny ma obowiązek niezwłocznie przekazać te oświadczenia do Wydziału Lustracyjnego IPN.
A co jeśli redakcja zasadniczo i pryncypialnie nie zgadza się z samą ideą lustracji? Jeśli, na przykład, redaktor naczelny nazywa się Adam Michnik albo Jerzy Baczyński? Tu nie ma wyboru: ustawa nakłada na redaktora/pracodawcę bezwzględny obowiązek zebrania oświadczeń od swoich dziennikarzy. (Nota bene: sam redaktor naczelny, który z dniem 15 kwietnia nie złoży oświadczenia lustracyjnego, automatycznie i z mocy prawa traci funkcję redaktora naczelnego. Oznacza to m.in. że jego nazwisko nie może pojawiać się w stopce, bo to będzie błędna informacja; że nie ma prawa wydawać żadnych poleceń dziennikarzom; że jego pensja nie może być traktowana jako koszt firmy dla uzyskania przychodu itp.). No dobrze, a dlaczego prywatny pracodawca ma wzywać swoich pracowników do składania na jego ręce oświadczeń na temat swej przeszłości, jeśli pracodawca nie jest tym zainteresowany? Może powinien być – ale akurat nie jest. Dlaczego ma tu wykonywać w imieniu państwa funkcję pomocnika w lustracji, jeśli – przypuśćmy – on akurat swoich ludzi wcale lustrować nie chce?
Interesuje mnie zwłaszcza zdanie tych, którzy są obrońcami szerokiej wolności prywatnych przedsiębiorstw. Dlaczego właściciel lub szef prywatnej ma być zmuszany do wymagania od swoich pracowników składania deklaracji o ich przeszłości, a w szczególności na temat działań, które wtedy nie były przestępstwami? Były aktami haniebnymi i paskudnymi, ale nie przestępstwami. Rozumiem: państwo chce to wiedzieć, bo tak zdecydowała demokratycznie większość. Mam swoje zdanie co do tego, czy ludzie rzeczywiście są w większości tak bardzo zainteresowani ciemną przeszłością notariuszy czy dziennikarzy – ale niech będzie. Nie o tym tu piszę. Piszę o obowiązku, nałożonym na właściciela pisma i na redaktora naczelnego.
Ciekaw jestem, co o tym sądzą ludzie prasy, zaludniający przecież w dużej większości niniejszy salon. Ja nie jestem dziennikarzem ani redaktorem, tylko skromnym prawnikiem. Staram się znaleźć, w jakimś kraju cywilizowanym, precedens na taki oto przypadek: państwo wymaga, by prywatny pracodawca zebrał od swych pracowników deklaracje na temat ich przeszłości, nie polegającej na popełnieniu przestępstwa. Jeszcze nie znalazłem. Ale mam ciekawy projekt badawczy.
Inne tematy w dziale Polityka