Przeczytałem w dużym, popularnym dzienniku artykuł na temat opery. Nawet ładny. Coś jednak mnie niepokoiło w nim, coś drążyło, coś nie dawało spokoju. Niby wszystko było na miejscu: i dobra charakterystyka tej rzadko grywanej opery Donizettiego, i świetny opis nowatorstwa reżysera, i kompetentna krytyka dyrygenta, i nieco złośliwy, ale dowcipny żart na temat głównego tenora, o aparycji nie przystającej do roli romantycznego kochanka - ale jednak...
Nagle pojąłem, czego mi brak. Pognałem do google’a, znalazlem krótki biogram dziennikarza-autora recenzji. I odkryłem: facet urodził się w 1966 roku! A więc przed 1972!!!
I w tym momencie, naszły mnie bardzo poważne wątpliwości. Bo czy on aby jest wiarygodny? Bo jak ja mogę czytać spokojnie jego wynurzenia, przyjmować za autorytatywne jego oceny tenora i dyrygenta - a nie wiem, czy on sam nie był w PRL-u tajnym współpracownikiem?
Sprawy, czułem, nie można na tym zostawić. Czytałem bowiem - i tu w Salonie24, i w rozmaitych innych pismach - poważne i rozsądne argumenty zwolennikow dziennikarskiej lustracji, że przecież nie chodzi w niej o żadną zemstę, o żadne wykluczenie, o żadne napiętnowanie. Chodzi tylko o to bym ja, czytelnik, wiedział coś, co tak naprawdę bardzo chcę i muszę wiedzieć, nawet jeśli sobie z tego do teraz nie zdawałem sprawy: na ile ten dziennikarz jest wiarygodny? A jak on może być wiarygodny, jeśli był TW?
Na dodatek, jeśli on i jego koledzy nie zostaną zlustrowani, jaką wiarygodność będzie miała cała społeczność dziennikarska? Jak będą mogli wykonywać spokojnie i rzetelnie swój zawód na przykład pan Semka albo pan Terlikowski, albo wszyscy inni urodzeni po cudownym roku 1972, jeśli taki np. recenzent operowy urodzony w 1966 będzie w najlepsze mamił nas swymi pseudo-teoryjkami operowymi, ukrywając cynicznie swą podłą przeszłość. No, jak oni, pan Piotr z panem Tomaszem, będą się czuli? Nie mówiąc już o tym, jak fatalnie poczuje się pan Zaremba…
Pół biedy z operą. A co z dziennikarzem sportowym, którego byli SB-cy mogą nadal szantażować, wyciągając dawne powiązania? A co z publicystami politycznymi i ekonomicznymi? Jak czuje się czytelnik, nie wiedząc, że pożal-się-Boże „komentator”, drwiący sobie bezczelnie z pana premiera Kaczyńskiego albo pana prezesa Skrzypka, był 30 lat temu zwykłym donosicielem i dostał nawet talon na małego Fiata za swe raporty?
Tak rozumując, stałem się Czytelnikiem Nowego Typu. Czytelnikiem, wyobrażonym i (szczęśliwie) stworzonym przez dziennikarzy-obrońców dziennikarskiej lustracji (fakt, urodzonych w większości już po 1972 roku, ale to przecież nie ich wina). Zacząłem czytać artykuły prasowe inaczej: świadomie i ostrożnie. Nie jak wcześniej: byle jak, po łebkach, stwierdzając szybko, że albo coś mi się podoba albo nie.
Teraz - nic z tych rzeczy. Najpierw identyfikuję autora artykułu. Potem sprawdzam jego wiek - tu Google, wikipedia, znajomi i sekretariat redakcji mogą być niezmiernie przydatni. Jeśli urodzony po 1972 - wszystko OK, czytamy dalej. Jeśli przed 1972 - zapala się we mnie alarmowe światełko. Przyjmuję racjonalne domniemanie, że facet był TW, a w tym przypadku jego wiarygodność jest dla mnie zerowa, i wszystko co czytam, przekładam na odwrotność. A więc: "tenor śpiewał pięknie" - znaczy, był fatalny. W ten sposób przechytrzam niewiarygodnego dziennikarza.
Póki co, na operę nie poszedłem. Zaczekam. I donosicielowi nie dałem się nabrać, i parę złotych na bilecie zaoszczędziłem.
Inne tematy w dziale Polityka