Świetną decyzję podjął dziś Trybunał Konstytucyjny. Będzie ona zapewne odczytywana głównie w kategoriach partyjno-politycznych: wygrała Hanna Gronkiewicz-Waltz, przegrali jej oponenci polityczni. Taka interpretacja byłaby jednak pożałowania godna, bo tak naprawdę, Trybunał swym orzeczeniem w sprawie władz samorządowych brawurowo rozprawił się z najgłupszą zapewne „doktryną” prawniczą: dura lex sed lex (czyli durne prawo ale prawo).
Ponieważ, na samym początku kontrowersji polityczno-prawnej, zakończonej dzisiejszym orzeczeniem Trybunału, napisałem w "Wyborczej" artykuł, wyjaśniający pewną filozofię prawa, jaką moim zdaniem należało było w tym przypadku przyjąc, i ponieważ w orzeczeniu TK taką właśnie filozofię odczytuję, pozwalam sobie przytoczyć tu, prawie niezmieniony, ten krótki komentarz sprzed miesiąca:
Polityczne zawirowania wobec prezydentury warszawskiej i wielu innych stanowisk samorządowych, które teraz mogą być utracone z powodu drobnego w końcu niedopatrzenia ze strony demokratycznie wybranych osób, mają oczywiście swój jednoznaczny wymiar polityczny. Ale ich prawdziwe tło jest prawne – i to nie tylko techniczne czy formalno-prawne, ale także, nazwijmy to, filozoficzno-prawne. A mianowicie: co jest naprawdę treścią prawa, na które wszyscy się teraz powołują? Jak do tej treści docieramy?
Na pozór, sprawa jest oczywista: prawo mówi to co mówi, a mówi, że jeśli ktoś nie złoży w terminie oświadczenia majątkowego, traci stanowisko. Ale tylko na pozór. Prawo nie jest bowiem tylko zestawem słów, które mają jednoznaczną treść. Prawo to zespół znaczeń, a znaczenia nie tkwią w słowach tekstu ustawy tak, jak miód tkwi w słoiku. Znaczenia to intencje ustawodawców, sędziów, osób wykonujących ustawy, wreszcie wyborców, towarzyszące przyjęciu danego prawa. Intencje te dotyczą celów, jakie ustawa lub tylko pojedynczy przepis, ma osiągnąć.
Bo prawo – i to jest podstawowy namysł teoretyków prawa, który wydaje się oczywisty, choć rzadko jest uświadamiany – nie jest celem samym w sobie, ale jest instrumentem, służącym jakimś celom. Te cele mogą być bardzo ogólne – np. realizacja sprawiedliwości miedzy ludźmi – albo bardzo szczegółowe – np. zapewnienie bezpieczeństwa na drogach. Ale absurdem byłoby przyjąć, ze jest wartością samą w sobie.A zatem znaczenie przepisu wynika z jego celu, zaś cel rzadko jest tylko jeden: w złożonej praktyce życia publicznego prawo musi harmonizować rozmaite cele, czasem wzajemnie ze sobą kolidujące. Tak czy inaczej, nie da się zrekonstruować znaczenia przepisów bez wniknięcia w przyświecające im cele.
Jaki cel przyświecał autorom przepisu, który mógł „zabić” prezydenturę Hanny Gronkioewicz-Waltz w Warszawie? Na pewno – zapobieganie korupcji, przejrzystość życia publicznego, niedopuszczanie do korupcjogennego konfliktu interesów. Czy jakikolwiek racjonalny ustawodawca mógłby naprawdę uważać, ze realizacja tego celu będzie podważona, jeśli osoba urzędowa spóźni się o dwa dni z dostarczeniem oświadczenia majątkowego małżonka? Czy jakikolwiek racjonalny ustawodawca mógłby uznać, że cena, w postaci unieważnienia wyników demokratycznego wyboru, jest warta zapłacenia za zdopingowanie władz samorządowych do niespóźniania się o dwa dni z takim oświadczeniem?
Jak powinno to być teraz oczywiste, nie proponuję tu rozumowania typu: Prawo bezsensowne nie musi być przestrzegane. Taki argument, o obywatelskim nieposłuszeństwie, może pasować do zwykłych obywateli , ale nie do urzędników państwowych, którzy muszą zawsze przestrzegać prawa, a jeśli się z nim nie zgadzają – starać się je zmienić, albo zrezygnować z urzędu. Mój argument jest zupełnie inny: coś, co na pozór jest jednoznacznym prawem, wcale nim nie jest. Prawo to zestaw znaczeń, rekonstruowanych na podstawie przyjętych celów. Nie może być instrumentem prowadzącym do absurdu.
Pewien wybitny amerykański sędzia Sądu Najwyższego powiedział słynne zdanie: „Nasza konstytucja nie jest paktem samobójczym”. W dzisiejszym przypadku polskim, stawka jest na szczęście dużo mniejsza, ale zasada pozostaje ta sama: ustawa o ordynacji wyborczej nie jest instrumentem chaosu, absurdu i zanegowania demokracji. Musi być czytana i interpretowana tak, aby miała sens. Ten sens nie tkwi w literach tekstu, ale w naszych głowach.
Inne tematy w dziale Polityka