…niedziela będzie dla nas - śpiewały bodajże Czerwone Gitary, w “czasach wstecznych, daleko idących”, jak mawiał o zamierzchłych czasach wybitny pedagog wojskowy, major Serafin Czesław ze Studium Wojskowego UW.
Niedziela może i będzie dla nas, ale już niekoniecznie zgodnie z naszymi planami. Po raz kolejny wraca bowiem sprawa zakazu handlu w niedzielę i święta. Wczoraj w telewizji minister Antoni Macierewicz z łagodnym uśmiechem pod tytułem „Sawonarola jest w dobrym humorze” wyjaśniał cierpliwie, że tego wymaga Dekalog. Jak wiadomo, Dekalog jest w Polsce obowiązującym prawem, a jego jedenaste przykazanie (bo Dekalog został ostatnio rozszerzony, w związku z czym trzeba będzie też zmienić jego nazwę) brzmi: „Sklepy i centra handlowe bedą zamkniete w niedzielę”.
No dobrze, wiemy doskonale, że jest w Sejmie spora grupa posłów, których główną troską jest wykazanie się przed Kościołem i w szczególności Ojcem-Dyrektorem, a lista spraw, dzięki którym można zabłysnąć jako dobry Polak-katolik jest w końcu ograniczona: sprawa aborcji/eutanazji wkrótce się skończy (na jakiś czas, bo bez względu na wynik, zostanie po kilku miesiącach odgrzana), więc co jeszcze zostaje? Najlepiej handel w niedzielę.
Problem stanowi ciekawe „studium przypadku” szerszej problematyki relacji między religią a państwem świeckim, albo może jeszcze szerzej: filozofii państwa. Zwolennicy zakazu zresztą rzadko są tak otwarci jak minister Macierewicz i zazwyczaj unikają jednoznacznego odwołania się do argumentacji jednoznacznie religijnej, dobrze wiedząc, że ten kto trzeba, i tak zrozumie.
Mówią więc o konieczności zapewnienia rodzinom prawa do świątecznego wypoczynku. Zwróćmy uwagę na osobliwe rozumienie swobody wypoczynku, która – wedle zwolenników zakazu – podważona jest przez wolność wyboru między zakupami a wypoczywaniem. To trochę tak, jakby ktoś twierdził, że otwarcie nowego kina na jego osiedlu pozbawia go możliwości uprawiania ulubionego sportu, bo pokusa pójścia do kina jest zbyt wielka.
Widać, że mamy tu do czynienia z szerszą konfrontacją między dwiema filozofiami państwa. Jedna – paternalistyczna – opiera się na przekonaniu, że ustawodawcy wiedzą lepiej, co jest dla rządzonych dobre i czego obywatele tak naprawdę chcą, a jeśli nawet nie chcą, to powinni chcieć. Jeśli więc dobre jest, by obywatele spędzali niedziele zgodnie z tradycjami dawnych pokoleń, to niech państwo zakaże stwarzania im pokus bezrozumnego czy niedostatecznie uduchowionego spędzania niedzieli.
Z kolei druga, przeciwstawna, koncepcja opiera się na uznaniu, że wybór należy do samych obywateli i o ile tylko nikomu nie dzieje się wymierna krzywda, państwu nic do tego, co ludzie robią ze swoim wolnym czasem. Można oczywiście perswadować, że pewne formy spędzania niedzieli są lepsze od innych, ale władze nie mają prawa wspierać takich poglądów zakazami prawnymi. W państwie demokratycznym i liberalnym tylko ta druga koncepcja roli władz publicznych da pogodzić się z wolnością obywateli.
Tym bardziej, że nie chodzi tu o wolność „w ogóle”, ale w szczególności o wolność wyznania i sumienia. Zakaz handlu w niedzielę ma jednoznaczną genezę religijną. Nie musi być ona wiążąca dla ateistów, wyznawców niechrześcijańskich religii, a nawet tych katolików, którzy rezerwują sobie prawo dokonywania na własny użytek konkretnej interpretacji przykazania, by dzień święty święcić. Do nich tylko należy decyzja, w jakim stopniu zamierzają podporządkować się instrukcjom duchownych w tej mierze. Jakoś trudno sobie wyobrazić, by te tłumy zapełniające w niedziele polskie supermarketyi centra handlowe składały się wyłącznie z ateistów, agnostyków, tudzież wyznawców islamu.
Pół wieku temu, sędzia William Douglas z amerykańskiego Sądu Najwyższego, zmarły przed 20 laty wielki obrońca praw jednostki, tak tłumaczył znaczenie Pierwszej Poprawki do Konstytucji USA, ustanawiającej m.in. wolność religii: „broni ona obywateli przed przepisami, które chronią jakikolwiek rytuał, zwyczaj lub praktykę religijną przy pomocy karania tych, którzy tych praktyk nie respektują. [...] Państwo nie może stanąć w jednym szeregu z jakąś grupą religijną i na przykład nakazać obowiązku powszechnego, symbolicznego obrzezania. Nie może nakazać głodówki od świtu do wieczora w muzułmańskim miesiącu ramadan. A zatem na jakiej podstawie może zakazać innych działań, równie niewinnych jak jedzenie, w dniu, który czczą chrześcijanie?”. Chodziło właśnie o handel w niedzielę.
W pluralistycznych religijnie Stanach Zjednoczonych ten argument ma inny wydźwięk niż w Polsce. Ale z punktu widzenia konstytucyjnej, liberalnej demokracji morał z rozważań sędziego Douglasa jest taki sam w Polsce jak w USA: państwo świeckie nie powinno ani z Kościołem walczyć, ani się z nim sprzymierzać dla realizacji celów, które mają znaczenie wyłącznie religijne.
PS: Tak na wszelki wypadek, wymienię jeden argument, jaki może paść w obronie zakazu handlu w niedzielę, a mianowicie, że chodzi o obronę interesów pracowników sklepów, centrów handlowych itp, którzy przecież mają prawo do wypoczynku. Ale jest mnóstwo dziedzin, w którychy pracownicy muszą pracować w niedziele i święta (kolej, policja, radio itp) i jest kwestią pracodawcy, jak zapewnić pracownikom dni wypoczynku. Od egzekwowania tych praw pracowniczych jest prawo pracy. Pczywiście, jeśli mały (albo i duży) sklep nie jest w stanie zapewnić pracy na okrągło przy poszanowaniu praw pracowniczych, no to będzie w niedzielę czy jakikolwiek inny dzień zamknięty.
Inne tematy w dziale Polityka