Wojciech Sadurski Wojciech Sadurski
263
BLOG

Klimaty florenckie: Kaczyński i Jurek; Machiavelli i Sawonarola

Wojciech Sadurski Wojciech Sadurski Polityka Obserwuj notkę 50

Jarosław Kaczyński i Marek Jurek – dwaj wielcy protagoniści ostatniego zawirowania w Polsce. Kaczyński: pragmatyk, polityczny gracz par excellence, człowiek, który nagina państwo do swej wizji polityki i następnie realizuje swe polityczne cele – lustracja, dekomunizacja, oczyszczenie z ’układu’ metodami politycznymi, misterną grą negocjacji, intryg, karkołomnych koalicyj… I Marek Jurek: człowiek, dla którego religia jest ponad polityką, bo religia jest Prawdą, a polityka tylko narzędziem do jej realizacji.

I jak to jest, że mamy (może nie wszyscy, ale niektórzy z nas) to niechybne uczucie, że oto Kaczyński-polityk jest na linii schodzącej, że to już jego łabędzie śpiewy, że w swoich driblingach zakiwał się i zapętlił w swych intrygach i strategiach tak, że nagle jedni po drugich zaczną się od niego odwracać? A jednocześnie, że Jurek-ideolog, fanatyk, człowiek Jedynej Prawdy – jest na linii wznoszącej: że nagle zewsząd kierowane są ku niemu hołdy, że oto zaczyna się powolny proces świeckiej beatyfikacji Marka Jurka: człowieka bezkompromisowego, ideowego, uczciwego żelazną uczciwością człowieka, niosącego płomień Wiary?

Czy to kwestia osobowości? Po części może tak. Marka Jurka pierwszy raz spotkałem dopiero kilka tygodni temu. W 50-tą rocznicę Traktatów Rzymskich do mojego Instytutu we Florencji zjechali się marszałkowie i prezydenci wszystkich parlamentów państw członkowskich UE, a w późny wieczór w przeddzień konferencji – spotkaliśmy się wszyscy na koncercie w Teatro Comunale, by wysłuchać wspaniale wykonanej IX Symfonii. Zostałem po koncercie marszałkowi Jurkowi przedstawiony przez wspólnego znajomego: pan Jurek był szalenie wobec mnie miły, rozmowny, zaprosił do złożenia wizyty przy okazji pobytu w Warszawie… Myślę, że tak zdobywa uczucia wielu ludzi, tym bardziej że było to bardzo szczere, sympatyczne, ciepłe, podszyte pewną nieśmiałością i skromnością. Takie w każdym razie robił wrażenie.

Z kolei premier Jarosław Kaczyński jest osobowością dużo bardziej, powiedzmy, twardą. Jego z kolei poznałem byłem wiele lat temu, sam zresztą o naszym wspólnym (z udziałem kilku innych osób) naukowo-politycznym (bardziej naukowym niż politycznym) doświadczeniu mówi w wywiadzie-rzece, udzielonym przez obu Braci Zarembie i Karnowskiemu, więc kto chce może sobie przeczytać, nie będę tu powtarzał. W każdym razie mogę zaświadczyć, że to zupełnie inna osobowość, a zapewne ostatnia rzecz, którą sam Jarosław chciałby o sobie usłyszeć, to to, że cechuje go nieśmiałość i osobista skromność.

I oto paradoks układu między tymi dwoma protagonistami dzisiejszego przesilenia polega m.in. na tym, że ten urokliwy, ciepły i skromny jest rzecznikiem bezkompromisowego fundamentalizmu, a ten twardy i ostry – pragmatyzmu i polityki realistycznej. Dlaczego „fundamentalizmu”? Używam tego słowa w sensie neutralnym (na ile się da), a nie pejoratywnym. Dla Marka Jurka i jego zwolenników prawdy religijne są FUNDAMENTEM polityki: polityka jest wartościowa o tyle, o ile zmierza do realizacji tych prawd. Demokracja nie jest dla nich żadną wartością samą w sobie, ale jest instrumentem realizacji celów, wytyczonych całkowicie i bez żadnych wahań przez Religię – a właściwie przez podzielaną przez nich interpretację prawd religijnych. Marek Jurek mówi to tekstem tak otwartym, że już bardziej nie można. We wczorajszej Kropce nad i aż dziwił się, jak można stawiać zarzuty jemu i jego kompanom: wszak oni literalnie, dosłownie realizują zalecenia encyklik papieskich!

Z punktu widzenia generalnej filozofii państwa, nie może już być chyba większej przepaści miedzy nim a zimnym politykiem Jarosławem Kaczyńskim, i aż dziw, że tak długo byli w jednej partii. Gdy 6 marca tego roku dziennikarze wypytywali premiera o wypowiedzi Giertycha w Heidelbergu, Jarosław Kaczynski powiedział m.in.: „Spór o to, czy zaostrzać kary za aborcję, jest sporem o to, co może demokratyczne, praworządne państwo w XXI wieku. Czy można zmusić zgwałconą kobietę by urodziła? W moim przekonaniu, nie. Wynika to z istoty państwa niewyznaniowego, a ja jestem za takim państwem” (GW, 3 marca).

Czy pamiętają Państwo jeszcze te słowa? Czy uwierzą Państwo, że padły one z ust premiera mniej niż dwa miesiące temu? Ile epok od tego 3 marca już przebyliśmy – oczywiście, szybkim biegiem do tyłu. Przecież, używając ulubionej terminologii Marka Jurka, premier mówi jak typowy „aborcjonista” (słowo, jakiego często używał Marek Jurek w ostatni poniedziałek w Warto Rozmawiać dla określenia wszystkich, którzy nie są za bezwzględnym zakazem aborcji we wszystkich okolicznościach), obrońca cywilizacji śmierci, zwolennik morderstw dzieci, które wszak nie są winne temu, że ich matka została zgwałcona… Ci dwaj protagoniści konfliktu jeszcze niedawno byli w jednej partii, daję słowo. I jeszcze ta pochwała „państwa niewyznaniowego”…

Gdy tu, w stolicy Toskanii, myślę o dzisiejszym spóźnionym rozejściu się Jarosława Kaczyńskiego i Marka Jurka, nieuchronnie przychodzą mi na myśl słowa, napisane przez pewnego zgorzkniałego Florentyńczyka, byłego sekretarza kancelarii republiki florenckiej, który na łagodnym „zesłaniu” w San Casciano pisał dla Wawrzyńca Wspaniałego, Medyceusza, podręcznik technologii politycznej:

Między tym, co dzieje się na świecie, a tym co dziać się powinno, zachodzi tak wielka różnica, iż ten kto by rzeczywistości zaniedbywał w imię ideału rzeczywistości, raczej zgubę własną by spowodował niż poprawę losu, człowiek bowiem, który by na każdym kroku rządził się tylko zasadami dobra, przepaść musiałby w środowisku ludzi rządzących się innymi zasadami [stworzyć – przyp. WS]. Stąd wynika dla księcia pragnącego utrzymać się na swoim stanowisku konieczność stosowania w życiu nie tylko zasad dobrych, lecz używania i dobrych, i złych, a to wedle okoliczności””(Machiavelli, Książę, rozdz. XV: „O powodach, dla których ludzie, zwłaszcza zaś książęta, bywają chwaleni lub zniesławiani”, tłum. Wincenty Rzymowski).

I jednocześnie, na myśl mi przychodzi drugi wielki syn Florencji, upamiętniany po dziś nie tylko dwuizbową celą w Klasztorze przy Kościele Świętego Marka, ale także kamieniem na placu Signoria, upamiętniającym miejsce stosu, na którym spłonął (a właściwie, nad którym został uwędzony – ale już nie wchodźmy w szczegóły) w 1498 roku. On właśnie kierował się jedną jedyną prawdą i zdołał tej religijnej prawdzie podporządkować politykę Florencji przez cale trzy i pół roku.

Nikomu, a już zwłaszcza miłemu, ciepłemu, delikatnemu Markowi Jurkowi takiego losu oczywiście nie życzę. Ale niech koniec Girolamo Sawonaroli będzie jakimś memento dla tych, którzy chcą zbudować Królestwo Boże przedwcześnie, a mianowicie jeszcze tu, na ziemi. 

 

Moje najlepsze wpisy: 1. Rękopis znaleziony w Kabanossie: "Obraz Salonu: sercem gryzę" 2. Trochę plotkarska opowieść o pewnej Damie (taka jak z Vivy lub T 3. Pawłowi Paliwodzie do sztambucha 4. Opowieść nowojorska 5. Sen 6. Książę, Machiavelli i pistolecik 7. Szatani, Biesy i Inni Demoni Pana Premiera 8. Prolegomenon do blogologii (Wykład Jubileuszowy) 9. Wyznania Salonowca 10. Salon Poprawnych 11. Szanowny Panie Rekontra (czyli druga spowiedź solenna, szczera, 12. Rok Niechęci Do Ludzi (mowa jubileuszowa) 13. Manifest tolerała 14. Spowiedź szczera, solenna, sobotnia 15. Anty-anty-polityka 16. Czynaście 17. Prawo i lewo naturalne 18. Król Maciuś I o Unii Europejskiej 19. O kulturze dyskusji 20. Moje obsesje

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (50)

Inne tematy w dziale Polityka