Czy prawo powinno, pod groźbą kary, nakładać na nas obowiązki pomocy bliźnim? Pytanie wydaje się dziwaczne – wszak prawo karne tylko ZABRANIA pewnych czynów – np. zabijania, zranienia, kradzieży itp. Unikając dokonywania czynów groźnych dla innych czy dla społeczeństwa, pozostajemy w zgodzie z prawem (karnym w każdym razie) i gwarantujemy sobie, że nie znajdziemy się w więzieniu czy nie będziemy musieli zapłacić orzeczonej przez sąd kary. Tak się w każdym razie może wydawać.
Przekonanie, że rzeczą prawa nie jest mówić ludziom, jakie mają obowiązki względem innych (pomińmy tu obowiązki wynikające w sposób oczywisty z czyjejś funkcji zawodowej – np. pielęgniarki, czy więzów rodzinnych – np. obowiązków rodzicielskich) jest dość rozpowszechnione. Niedawno w naszym Salonie24 znalazłem ciekawy wpis http://politykierstwo.salon24.pl/11109,index.html, który kopiuję w całości:
Polska krajem obowiązków
Ostatnio przybywa nam obowiązków. A to dyktują jak jeździć samochodem (pamiętajcie, od 17 kwietnia jeździmy z zapalonymi światłami mijania!), a to karzą się lustrować czy wreszcie zarządzają formalne stroje szkolne dla naszych dzieci. Nie wiem jak Wam, ale mnie się te nakazy podobają. Dodałbym nawet kilka nowych. Zarządziłbym nakaz dbania o najbliższe otoczenie. Każdy obywatel byłby zobowiązany (pod groźbą grzywny) do utrzymywania nieskazitelnej czystości wokół swojego domu czy mieszkania. Do założeń ustawy wchodziłyby takie czynności jak obowiązkowe koszenie trawników, malowanie zabudowań, sprzątanie podwórek i klatek schodowych itd. Uczyniłoby to nasz kraj o wiele przyjemniejszym miejscem do życia, bardziej atrakcyjnym dla turystów i po prostu ekologicznym.
Kolejną rzeczą godną uwagi byłaby współodpowiedzialność Polaków za czyny sąsiadów i najbliższej rodziny. Jakże często dochodzi do tragedii, których można było uniknąć. Ileż razy oglądając telewizję zadajemy sobie pytanie "a gdzie byli sąsiedzi?". Sąsiedzi natomiast zawsze odpowiadają "to nie nasza sprawa". Ustawa taka powinna nakazywać donoszenie w przypadku posiadania wiedzy (lub nawet przypuszczeniach) o przestępstwie czy czynach niegodnych. Od tej pory niedopuszczalne winno być chronienie bliskich posiadających firmę działającą w szarej strefie czy przymykanie oka na sąsiada bijącego swoją rodzinę.
Tyle na początek. IMHO regulacje takie znacznie poprawiłyby jakość życia w naszym , i tak pięknym, kraju.
Wydaje mi się, że autor (piszący pod pseudonimem LesPutin) w ironicznej formie wyraził protest przeciwko używania prawa do przepisywania nam obowiązków wobec bliźnich. Chociaż… ironia jest tak cienka, że w sumie nie wiem, czy wyobrażone przez LesPutina nakazy są przykładami „czarnej utopii” czy raczej podane są na poważnie. Chyba to pierwsze. Ale to mało ważne: ważniejsze jest zastanowienie się nad generalną zasadą – właśnie taki temat, odpowiednio abstrakcyjny i chyba ciekawy pasuje nieźle na kolejne „Słówko na sobotę”.
W dyskusjach nad tym, czy prawo (a zwłaszcza, powtarzam, prawo karne) powinno opatrywać sankcją wymogi „Dobrego Samarytanina”, padają zazwyczaj następujące trzy główne argumenty:
- Nakazy są bardziej restryktywne od zakazów, bo zakaz wyklucza tylko możliwość jednego, określonego sposobu postępowania, pozostawiając człowiekowi swobodę działania we wszelki inny możliwy sposób, podczas gdy nakaz nie zostawia człowiekowi żadnego pola manewru: musi on zachowywać się tak, jak prawo wymaga. W popularnym przykładzie, jeśli prawo zakazuje morderstwa, mogę zachowywać się w jakikolwiek chcę sposób, poza tym jednym. Gdy jednak prawo nakazuje mi, pod groźbą kary, ratować tonące dziecko (zakładając, że jestem niezłym pływakiem, a zatem zagrożenie dla mnie jest niewielkie, w porównaniu z zagrożeniem dla tonącego), nie mam wyboru: muszę zachowywać się w jeden jedyny, prawnie przepisany sposób.
- Sprawiedliwość wymaga, by tylko ta osoba była prawnie odpowiedzialna, która zawiniła: musi istnieć związek przyczynowo-skutkowy między moją winą a skutkiem karalnym, za który mam odpowiadać. A przecież, mówi się czasem, w przypadku zaniechania pomocy, negatywny skutek nie wynika z mojego zaniechania: to dziecko i tak by utonęło, np. gdyby mnie tam w pobliżu nie było. Zaniechanie nie może być przyczyną jakiegokolwiek wydarzenia lub faktu – tak się czasem w każdym razie mówi.
- Jeśli raz przystaniemy na to, by karać ludzi za zaniechania w przypadkach skrajnych (np. za niepowiadomienie policji o rozgrywającej się na naszych oczach tragedii, albo za nieratowanie tonącego dziecka), nie będziemy w stanie postawić – w sposób pryncypialny – tamy przed generalnym nakładaniem na ludzi rozmaitych obowiązków, mających na celu „czynienie innym dobrze”. Bo nasza pomoc w bardzo wielu przypadkach mogłaby się innym przydać. Ale – i to jest chyba wymowa wpisu LesPutina, zacytowanego wyżej) – to nas doprowadzi do sytuacji zarazem absurdalnej i groźnej. Nadsza wolność zniknie całkowicie, jeśli prawo regulować będzie wszystkie możliwe, pożądane zachowania wobec innych.
Muszę powiedzieć, że żaden z powyższych trzech argumentów tak całkowicie mnie nie przekonuje. Pierwszy – bo zakres wolności, pozostawiony nam przez prawo, nie jest funkcją tego, czy obowiązek prawny wynika z nakazu czy z zakazu, ale dlatego, że liczy się znaczenie swobody, pozostawionej nam przez prawo – znaczenie w naszym życiu. Drugi – bo związek przyczynowo-skutkowy jest czymś dużo bardziej skomplikowanym, nie dającym się ująć w prościutkim stwierdzeniu, że zaniechanie nie może być przyczyną niczego (nawet intuicyjnie, racjonalne jest stwierdzenie, że pożar wybuchł z powodu zaniechania wyłączenia gazu). Trzeci – bo generalnie zasada, że jeśli powiemy A to musimy koniecznie powiedzieć Z jest podejrzana: czasem trudno nakreślić jasną granicę między A i B albo C i D, ale nie między A i Z.
W naszym prawie karnym jest kilka obowiązków, za których niedopełnienie grozi kara, choć nie wynikają one wcale z naszych konkretnych powinności zawodowych albo rodzicielskich. Mamy np. obowiązek zawiadamiania organów ścigania o przygotowywaniu lub dokonaniu przestępstwa, niezależnie od naszych funkcji zawodowych (art. 240 kk). Co ważniejsze, mamy też klasyczny przypadek karnego obowiązku „Dobrego Samarytanina”. Artykuł 162 par. 1 mówi: „Kto człowiekowi znajdującemu się w położeniu grożącym bezpośrednim niebezpieczeństwem utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu nie udziela jej pomocy, mogąc jej udzielić bez narażenia siebie lub innej osoby na niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”.
Jak Państwo sądzą – czy to niedopuszczalny przejaw narzucania moralności pod groźbą sankcji prawnej? Czy wprost przeciwnie – obwiązek tak oczywisty, jak zakaz zabójstwa lub kradzieży? A jeśli to drugie – to czy prawo nie powinno narzucać także pewnych innych obowiązków, choćby takich, jakie w swym wpisie zaproponował (poważnie lub ironicznie) LesPutin?
Inne tematy w dziale Polityka