Gdyby Marsjanin wylądował w tych dniach na polskiej ziemi np. w Klewkach, to nic nie wiedząc o naszych sprawach, ale posługując się językiem polskim w stopniu przynajmniej elementarnym (a co mi szkodzi przyjąć taką karkołomną hipotezę?), musiałby niewątpliwie skonstatować, że najważniejszym zjawiskiem, jakie skupia obecnie uwagę Polaków jest Adam Michnik. Konkluzję taką nasz Marsjanin mógłby sformułować na różnych podstawach: czytając np. gazety codzienne, tygodniowe, a także sięgając (tu podbiję własny bębenek) do czołowego forum publicystów polskich, a mianowicie do Salonu24 (przyjmuję, że w Klewkach jest przynajmniej jedna kafejka internetowa). Wystukując tag „Michnik” znalazłby co najmniej 48 stron wypełnionych tytułami wpisów, w których umieszczono Michnika jako hasło tekstu.
Znamienne jest, że stopień zaludnienia stron druku Michnikami jest zdecydowanie wyższy w tytułach prawicowych niż lewicowych lub liberalnych. Wyraża to pewną uroczą osobliwość oponentow Michnika, którzy z jednej strony ciągle powtarzają, że Michnik już należy do przeszłości, jest przeżytkiem bez znaczenia, sam skazał się na nieaktualność, i ogóle nie warto o nim rozmawiac, a z drugiej strony - nie mogą przestać o nim mówić. Nawet, gdy Michnik przerwał na kilka miesięcy swą publicystyczną działalność i wycofał się z bieżącego kierowania GW, m.in. z przyczyn zdrowotnych, o czym wszyscy wiedzieli – fakt jego nieobecnosci zupełnie nie został przyjęty do wiadomości przez wrogów Michnika, którzy nadal walczyli z nim w najlepsze, jakby pisał ciągle i bezwstydnie knuł dalej.
Intensywność i częstotliwość ataków na Michnika jest rzeczywiście fenomenem, który zasługuje na jakąś analizę socjologiczną, a pewno też i sięgającą do innych nauk, no ale w tych innych dziedzinach brak mi kompetencji. Aby nie szukać dalej, w naszym Salonie24 pewien komentator zupełnie niedawno wyjawił otwarcie, że ambicją jego życia jest spotkać Michnika i dać mu „w pysk” [komentarz zostal juz chyba skasowany]. Trzeba zresztą zauważyć, że w najnowszej historii Polski nasz komentator nie był w tej aspiracji odosobniony, a niektórym nawet udało się było Adama pobić: działo to się mianowicie na komendach PRL-owskiej milicji. Komentator swym prostolinijnym wyznaniem podtrzymuje więc pewną ciągłość naszych dziejów.
Z kolei na zupełnie drugim biegunie kultury i cywilizacji, głos zabrał pan Paweł Bravo: sądząc z fotki zamieszczonej na blogu (a także z kilku interesujących wpisów), człowiek refleksyjny i kontemplacyjny, zapewne nie mający ochoty pobić ani Michnika ani nikogo innego. Otóż pan Bravo wyraził kategoryczne życzenie, by to, co Michnik napisał w obcej gazecie na temat rewolucji solidarnościowej i w ogóle naszych polskich spraw, nie było przypadkiem traktowane jako wypowiedziane w Jego, czyli Pana Bravo, imieniu. „Nie w moim imieniu” – brzmiał nawet tytuł wpisu, a kluczowa pretensja dotyczyła tendencji Michnika do nieuprawnionego przemawiania w imieniu całego polskiego społeczeństwa, a więc także pana Bravo, podczas gdy pan Bravo ma zupełnie inne poglądy na tematy m.in. rewolucji solidarnościowej – do czego, przyznajmy to lojalnie, ma całkowite prawo.
W ten sposób Adam Michnik okazuje się być jedynym chyba Polakiem, który wszelkie swoje opinie na tematy publiczne musi za każdym razem opatrywać klauzulą, że wypowiada je we własnym imieniu, a nie w imieniu np. pana Bravo lub innych obywateli polskich w kraju i za granicą. To dość osobliwe oczekiwanie. Jak zwrócili już uwagę niektórzy komentatorzy pod wpisem Pana Bravo, w czyim to niby imieniu wypowiada się Michnik, jak nie swoim własnym? Co innego, gdyby był wysokim urzędnikiem panstwowym – np. Prezydentem albo ministrem takiej np. edukacji – wtedy obowiązuje konwencja, że ich wypowiedzi traktowane są jako reprezentujące oficjalne stanowisko państwa (ale i tak nie pogląd całego społeczeństwa!), no chyba że urzędnik explicite zastrzeże się, że wypowiada się wyłącznie we własnym imieniu (choć wtedy też sprawa jest niejednoznaczna, ale zostawmy to, bo w naszym przykładzie to nie wchodzi w grę). Także gdyby osoba prywatna, taka jak np. Michnik, w jakiejś wypowiedzi publicznej twierdziła: „Cale społeczeństwo uważa…” albo „Wszyscy Polacy są zdania…” – to byłoby to rzeczywiście irytujące i takiego uzurpatora należałoby ostro przywołać do porządku. Ale z tego co wiem, ani w tym artykule, który tak rozeźlił pana Bravo, ani w żadnym innym artykule czy eseju Michnik nie rościł pretensji do wyrażania opinii całego społeczeństwa – wręcz przeciwnie, podkreślając różnice poglądów w społeczeństwie polskim (czasem b. ostro, co wielu oponentów ma mu za złe i przywołuje rozważania prof. Głowińskiego o „języku nienawiści”), Michnik nawet mało rozgarniętym zagranicznym czytelnikom sugeruje, że jego własne poglądy nie są jedynymi w Polsce.
Dlaczego więc Michnik ma być jedynym polskim publicystą, który musi za każdym razem stwierdzać rzecz oczywistą, a mianowicie, że wyraża się w imieniu swoim, a nie wszystkich Polaków? Jedna z odpowiedzi może być zasugerowana przez stałą irytację jego oponentów, że Michnik wyraża się z dużą pewnością co do swoich racji. Ale przecież każdy z nas, występując publicznie, przekonany jest o racji tego co pisze – chyba, że robi sobie przysłowiowe „jaja”, a wtedy nie ma co z takim kawalarzem poważnie rozmawiać. Oponenci Michnika nie mogą mu więc mieć za złe, że uważa że ma rację, bo musieli by mieć wtedy analogiczne pretensje do praktycznie wszystkich polityków, publicystów i innych ludzi wypowiadających się publicznie.
Może wszelako mają mu za złe, że nie dopuszcza, iż to jego oponenci mogą mieć rację? Może dopuszcza a może nie dopuszcza, to pewno zależy od sprawy o jakiej pisze, ale tak czy inaczej skoro ktoś z nas wyraża publicznie jakiś pogląd, to siłą rzeczy musi uznać, że to on ma rację, a nie ci, co wyrażają pogląd przeciwny. Jakoś nikt nie ma pretensji np. do Pana Profesora Legutko, że jest przeświadczony o słuszności tego, co głosi – wręcz przeciwnie, mielibyśmy mu za złe gdyby zawracał nam głowę dywagacjami, co do których sam nie jest przekonany. Poradzilibyśmy Mu pewno wtedy, by odczekał z publikacją do momentu, kiedy uformuje swoje poglądy w sposób bardziej kategoryczny. Tak samo, nikt nie wymaga właśnie od Pana Profesorra Legutko czy np. od Pana Tomasza P. Terlikowskiego by, wyrażając swe poglądy, przyznawali jednocześnie, że ich oponenci mogą mieć rację. Wyobraźmy sobie wymaganie od Pana Terlikowskiego by np. pisał: „Uważam, a mówię to wyłącznie w swoim imieniu, że aborcja jest morderstwem, ale jednocześnie nie wykluczam, że zwolennicy aborcji na życzenie mają rację”.
Absurdalność takiego oczekiwania jest oczywista, ale jednak nie razi ona wielu ludzi, gdy kierowane jest ono pod adresem Adama Michnika. A zatem, w przeciwieństwie do każdego innego polskiego publicysty, jedynie Adam Michnik musi (a) zawsze podkreślać, że wyraża swój osobisty pogląd, (b) deklarować niepewność co do własnych racji, oraz (c) przyznawać, że ludzie myślący odwrotnie od niego, mogą w istocie mieć rację.
Osobliwość selektywności takiego oczekiwania, kierowanego w Polsce pod adresem jednej tylko osoby, aż prosi się o jakieś wytłumaczenie, przy czym nie może to wytłumaczenie opierać się na racjonalności tego roszczenia, bo jest ono, jak pokazałem, całkowicie absurdalne. Przy czym proszę nie oskarżać mnie o „redukcję do absurdu”, bo do absurdu redukują się właśnie ci, którzy stale Michnika oskarżają o to, że wyrażając jakieś poglądy, stara się on coś innym „narzucić” albo że jest kategoryczny w swoich sądach. Każdy inny może mówić, co mu się podoba i może narazić się co najwyżej na oskarżenie o głupotę lub moralną mierność; Michnik natomiast, gdy tylko wyraża swoje zdanie, oskarżany jest od razu o intencję „narzucenia” go innym.
Jak zatem wytłumaczyć ową osobliwość? Hipotezy mogą być różne, ale najbardziej prawdopodobna wydaje mi się być ta:
Ta absurdalna ale rozpowszechniona skarga, że gdy tylko Michnik coś powie, to uzurpuje sobie tym samym prawo do mówienia „w imieniu” wszystkich albo pragnie swój własny pogląd wszystkim narzucić (co zresztą na jedno wychodzi) oparta musi być na jakimś głębokim, może podświadomym przekonaniu, że Michnik może mieć w istocie rację. A jeśli nie ma racji, to opiera to się na przekonaniu, że Michnik reprezentuje taką moralną i intelektualną siłę, że jego poglądy uzyskują nadzwyczajne wzmocnienie, właśnie ze względu na osobę Michnika.
Oczywiście zaraz podniosą się głosy, że jest wręcz przeciwnie: że to nadzwyczajne wzmocnienie wynika z monopolu Wyborczej, z jej pozycji hegemona itp. Jest to już, jak mówią w takich wypadkach Włosi, „altro discorso” czyli inna rozmowa. Być może tak istotnie było, że Michnik i jego sojusznicy w czasach III RP aktywnie zniechęcali ludzi do kupowania gazet prawicowych, takich jak „Nowy Dziennik” (może pomyliłem tytuł) albo Życie z kropką. Ale teraz, w dobie Dziennika, Faktu, wyrazistej Rzepy i całego szeregu popularnych tygodników prawicowych, teza o nieuczciwej dominacji Agory na rynku medialnym nie da się podtrzymać, no chyba że ktoś uzna, że te wszystkie gazety są nic nie warte – ale byłoby to dla tych tytułów mocno obraźliwe. Nawet gdy Agora już straciła wszelki „monopol” (jeśli go kiedykolwiek miała), żale względem Michnika o narzucanie swych poglądów i prezentowanie ich jako społecznego consensusu, jak widać choćby z naszego Salonu, nie ustają.
Dalibóg, jedyna hipoteza, jaka mi przychodzi do głowy to właśnie ta, że wrogowie Michnika mają mu za złe siłę przekonań i moc perswazyjną poglądów. W ten oto, paradoksalny nieco sposób, krytycy Michnika składają mu najlepszy hołd, jakiego mógłby oczekiwać.
PS: A tych, którzy pomyślą, że wyolbrzymiam stopień niechęci do Michnika, zapraszam pod kreskę.
Inne tematy w dziale Polityka