Bardzo nie chciałbym znalezć się w jednym szeregu z tymi obrońcami profesora Davida Irvinga (wyrzuconego ostatnio z Warszawskich Targów Książki), ktorzy zacierają ręce z radości, ze nareszcie ktoś dokuczyl Żydom. Bardzo nie chcę być w towarzystwie tych, ktorzy z powagą utrzymują, że twierdzenie o komorach gazowych w Auschwitz to jest taka sama “hipoteza”, jak twierdzenie, że tam w ogóle nikogo nie zamordowano. Bardzo nie chciałbym być oklaskiwany przez tych, którzy w Irvingu i jemu podobnych widzą użyteczne lekarstwo na “poprawność polityczną”, zgodnie z ktorą antysemityzm (podobnie jak i każdy inny rasizm) jest świnstwem.
Nie chcę takich aliantow. Ale trudno, jako liberał muszę bronić zasad, nawet jeśli ich beneficjentami mogą okazać się ludzie, do których czuję odrazę. A zatem, przy okazji warszawskiego incydentu muszę powtórzyć to, co juz pisałem kilkakrotnie gdzie indziej: karanie kogokolwiek za “kłamstwo oswiecimskie”, podobnie jak za jakikolwiek inny fałsz, nawet jeśli sprawia on wielu ludziom przykrość i ból – jest niedopuszczalnym naruszeniem zasady wolności slowa. Która nie może stosowac się tylko wtedy, gdy chroni wypowiedzi sluszne, piękne i moralne. Wolność słowa jest potrzebna także – a moze zwłaszcza – wtedy, gdy mamy pokusę cenzurowania wypowiedzi fałszywych, niegodnych lub gorszących.
Nie odnosi się to bezpośrednio do samego incydentu wyproszenia Irvinga z Targów Książki, bo w końcu nikt nie ma zagwarantowanego prawa do konferencji prasowej na Targach Książki i zapewne nie każde wydawnictwo, uczestniczące w Targach, ma święte prawo do promowania jakiegokolwiek autora i jakiejkolwiek książki. (Wyobrazmy sobie wydawnictwo, ktore zechce promować na Targach książkę, wysławiającą terrorystów, ktorzy dokonali ataku 9/11 w Nowym Jorku. Czy uznamy, że organizatorzy nie mają prawa tego zablokować?) Jest to kwestia regulaminu Targów, którego nie znam, ale nie traktuję tego, że organizatorzy zarezerwują sobie prawo weta wobec pewnych promocji, za poważne naruszenie wolności słowa. Wolność słowa polega na tym, ze jeśli znajdę wydawnictwo, które chce wydać moją książkę, nikt nie może mi tego zabronić – a nie na tym, ze będę mógł sie promować na każdym możliwym forum.
Związek miedzy incydentem w Warszawie a wolnością słowa polega jednak na tym, że – jak przeczytalem w Interii.pl:
Dyrektor Muzeum Auschwitz-Birkenau Piotr Cywiński powiadomił policję o próbie naruszenia ustawy o IPN. Chodzi o artykuł, który mówi, że kto publicznie i wbrew faktom zaprzecza zbrodniom nazistowskim i komunistycznym podlega karze do 3 lat więzienia.
Otóż przepis ten, jak pisałem kiedyś w GW, jest drastycznym złamaniem zasady wolności słowa. “Zaprzeczanie zbrodniom nazistowskim i komunistycznym” – to sformułowanie tak nieostre, że ofiarami tego zakazu okazać sie mogą nie tylko tacy “zaprzeczacze” jak Irving, ale ktokolwiek, mający inną interpretację nazimu lub komunizmu od oficjalnie przyjętej ortodoksji, ktora bedzie wcielana w życie przez prokuratorów i sędziów.
Jedyną formą zwalczania fałszywych wypowiedzi jest krytyka – a jeśli fałszywe wypowiedzi są na dodatek podbudowane (w opinii krytyków) moralną nikczemnością – także potepienie, wzgarda, przysłowiowe odmawianie podawania ręki. Kłamców nie trzeba (i nie należy) zatrudniać na uczelniach albo promować na Targach Książki – ale nie wolno skazywać ich “na kare do 3 lat wiezienia” – czy na jakakolwiek inna kare. Poza wszystkim innym – nie warto przysparzać im sławy męczenników.
Tolerowanie kłamców i nienawistników jest ceną wolności. Warto ją płacić.
Inne tematy w dziale Polityka