Nie wiem czy Państwo zauważyli, że właściwie cała (no, może prawie cała) energia publicystów i komentatorów, sprzyjających obecnej władzy, nakierowana jest na udowadnianie, że rząd nie jest wcale aż takim zagrożeniem dla demokracji, wolności obywatelskich i praworządności jak malują to jego oponenci. I że implikacja jest taka, że jest to właściwie jedyna dobra rzecz, jaką można powiedzieć o tej władzy.
Obrona ta przychodzi w dwóch wersjach: sarkastycznej i solennej. Wersja sarkastyczna polega na karykaturalnym wykrzywieniu obaw oponentów, w stylu: “No tak, oczywiście kaczyzm to faszyzm, a Ziobro to krwawy oprawca, zaraz przyjdą i zaaresztują wszystkich o świcie” itp. Taka karykatura (której przykład podałem we wczorajszym wpisie) ma prowadzić do przekonania, że ostrzeżenia opozycji i krytycznych publicystów są histeryczne i groteskowo przesadzone, a w konkluzji – że wcale rząd Kaczyńskiego nie jest jakimś fundamentalnym zagrożeniem dla nas wszystkich.
Z kolei przykładem wersji solennej tego samego argumentu był np. artykuł Michala Karnowskiego w “Fakcie”, który znalazłem we wczorajszym Dzienniku Online (być może, w Fakcie ukazał się był już parę dni temu), pod uspokajającym tytułem “Demokracja ma się dobrze”. W artykule tym redaktor Karnowski, w stylu prymusa piszącego wypracowanie o dobrej Pani Dyrektor szkoły, solennie i cierpliwie, krok po kroku, uzasadnia tytułową tezę. Pisze więc m.in., że przecież w Polsce nie złamano prawa do krytyki, że nie wprowadzono cenzury, że nie zlikwidowano “obywatelskiej i prasowej kontroli władzy”, że sądy nie straciły niezależności, itp. “Czy adwokaci nie mogą bronić oskarżonych? Czy zdarzył się jakikolwiek process polityczny?" – zapala się redaktor Karnowski i już z samego faktu zadania tych pytań wyłania się oczywista odpowiedź, rzecz jasna negatywna.
Nie chcę tu wchodzić w meritum tej obrony. Myślę, że w bardzo dużej mierze redaktor Karnowski ma rację – istotnie, ani nie zlikwidowano prasowej kontroli władzy, ani nie złamano niezależności sadów itp. Można oczywiście analizować, znów punkt po punkcie, poszczególne argumenty przeciwników władzy (Czy np. obsadzenie funkcji Prezesa NBP oczywistą miernotą ale bardzo bliską Prezydentowi nie jest naruszeniem pewnej niepisanej zasady konstytucyjnej, że ranga Prezesa jest gwarancją niezależności NBP, co jest z kolei elementem naszej demokracji? Czy obsadzenie całego składu KRRiTV swoimi ludźmi nie jest odejściem od konstytucyjnej konwencji – choć nie litery Konstytucji – że zwycięzca bierze większość ale nie wszystko? Czy obsadzenie nowych wakatów w TK wyłącznie ludźmi koalicji przy totalnym zignorowaniu doskonałych profesjonalnie kandydatów opozycji np. PO znów nie jest zastosowaniem tej samej niedemokratycznej zasady “Winner takes all”?) – ale z grubsza można zgodzić się z red. Karnowskim, że demokracja, rozumiana jako system przedstawicielski respektujący wynik wyborów plus wolna prasa plus niezależne sądy – nie jest w Polsce generalnie zagrożona.
Ale nie chodzi mi tu o meritum tego argumentu tylko raczej o to, co mówi on o strategii argumentów intelektualno-publicystycznych przyjaznych wobec rządu. Kiedy ostatni raz z ust najwybitniejszych publicystycznych obrońców rządu słyszeli Państwo jakieś rozwinięte, uzasadnione pochwały, że rząd ma doskonałą strategię np. przebudowy ustroju politycznego Rzeczpospolitej – a nie tylko ataki na pojedyncze organy, które mu zalazły za skórę? Kiedy słyszeli Państwo oklaski za świetny plan rządu w zakresie fundamentalnej reformy oświaty, szkolnictwa wyższego i sektora badań naukowych? Kiedy pogłębiona analiza zakończyła się krzykami “hurra!” za śmiały plan dalszej prywatyzacji, reprywatyzacji czy w ogóle generalnej przebudowy gospodarki? Kiedy opis koherentnej strategii polityki zagranicznej rządu, przedstawionej przez panią minister spraw zagranicznych zakończył się konkluzją, że rząd ma całościowy, spojny i długofalowy program i wie, jak zabrać się za jego realizację?
Obawiam się, że w artykułach czołowych publicystów, sprzyjających rządowi, takiej argumentacji znajdzie się bardzo niewiele. Dużo jest natomiast triumfalnego oznajmiania, że rząd wcale nie jest faszystowski (co jest całkowitą prawdą) i w ogóle – nie jest aż tak zły, jak oponenci to malują.
Można oczywiście powiedzieć, że pro-rządowi publicyści są zmuszeni do tego przez (jakby mogł ktoś powiedzieć) histeryczne, przesadzone, irracjonalne obawy, rozsiewane przez kasandrycznych wrogów, a zatem że nie mają już czasu i sił na publicystykę bardziej konstruktywną, koncentrującą się na analizie pozytywnych planów, strategii i pomysłow rządu. Można tak powiedzieć… Ale jeśli tak faktycznie jest, i jeżeli “szpica intelektualna” (jak to ładnie podobno określił Premier) dała tak zepchnąć się do narożnika złośliwcom, to czy jednak nie mówi to czegoś zarówno o tej szpicy jak i o samej władzy?
Nie chodzi mi tu o kolegów-publicystów: robią co mogą, przyjmuję że uczciwie i w dobrej wierze. Ale – i to jest prawdziwe pytanie, do jakiego prowadzi ten wpis – co można myśleć o władzy – o jej sile, kapitale politycznym i perspektywach – jeśli najlepszą rzeczą, jaką jej sprzymierzeńcy mogą o niej powiedzieć jest to, że nie wprowadziła cenzury, nie pozamykała oponentow do więzień, no i w ogóle nie jest aż taka zła?
Inne tematy w dziale Polityka