Myślę, Igorze, że w swym dzisiejszym artykule w Rzepie przekroczyłeś granice właściwego, uprawnionego, demokratycznego dyskursu, jaki powinien dominować w przyzwoitym, demokratycznym państwie. Nie, nie mówię o wolności słowa: nie przekroczyłeś tych granic. Nie dokonałeś znieważenia nikogo (a jeśli nawet obraziłeś osoby publiczne, to uczyniłeś to w ramach prawnie dopuszczalnej debaty o sprawach publicznych), nie wezwałeś do przemocy wobec nikogo, nie wyjawiłeś informacji tajnych itp. – słowem, wolność słowa, taka jaką ja afirmuję, chroni Twoją wypowiedź. Ale nie wszystko, co jest (i powinno być) prawnie chronione, powinno być powiedziane, zwłaszcza w poważnych mediach. I przepraszam, ale będę z Tobą absolutnie szczery: w moim przekonaniu, przekroczyłeś granice właściwego dyskursu publicznego, zarzucając dwóm polskim politykom działanie sprzeczne z polskim interesem narodowym.
A w czym problem, ktoś zapyta. Ma prawo Igor Janke mieć własne kryteria polskiego interesu narodowego? pewno że ma, może nawet jako polityczny publicysta ma wręcz taki intelektualno-moralny obowiązek. Ma prawo Igor Janke dostrzegać u niektórych polityków działania niezgodne z jego, Igora, kryteriami interesu narodowego? No jasne, że ma. Nie może więc dodać 2 + 2 i powiedzieć: cztery? Nie może ogłosić własnej opinii, że ci politycy działają w sprzeczności z polskim interesem narodowym?
Tu już nie jest sprawa taka prosta. Bo choć Twój tekst, Igorze, napisany jest w sposób formalnie elegancki i bez inwektyw, to w tle czai się cały czas to straszne, przeklęte polskie słowo: ZDRADA. I nie dziw się, że jeden z Twoich pierwszych komentatorów w Twym wcześniejszym blogu postawił tę kropkę nad I. Zinterpretował Cię adekwatnie. Bo w istocie, Twój tekst jest oskarżeniem o zdradę, a nawet niektóre słowa („woda na młyn” itp.) przywołują taką poetykę.
Tak jak w tylu polskich domach, w mojej rodzinie zdrada – zdrada narodowa, zdrada wobec Polski – była słowem najstraszniejszym, a Ojciec, który od pierwszych chwil wojny działał był aktywnie najpierw w B.Ch. (dochodząc do przywódczych funkcji w Lubelskiem) a potem w AK, uczył nas wszystkich największej odrazy do czarnych bohaterów polskiej historii: zdrajców sprawy narodowej. Uczył nas też umiaru, z jakim należy tego słowa używać: zarówno by nie dewaluować potępienia jak i by nie pokarać niewinnych oskarżeniem w Polsce najcięższym. A wiedział, jaka jest kara, bo w swym oddziale B.Ch. zajmował się m.in. fizyczną likwidacją kolaborantów – coś, o czym mówić nie chciał i nie lubił. Jako licealista czytałem z odrazą obelgi marcowych pałkarzy dziennikarskich na rzekomą polską „Piątą Kolumnę”, na kosmopolitów, na zdrajców… Gdy mnie tu , w Salonie24, od czasu do czasu jakiś anonimowy chuligan wyzwie od nielojalnych Polaków – macham ręką, ale gdy zrobi to człowiek podpisany, a zatem biorący odpowiedzialność moralną za swe słowa – autentycznie mnie to boli.
Otóż uważam, Drogi Igorze, że z oskarżeniem o zdradę – czy, łagodniej, o działanie sprzeczne z polskim interesem narodowym, należy być bardzo, bardzo ostrożnym, nawet jeśli pokusa napisania tekstu o wielkim ładunku dramatycznym jest bardzo silna. Bo – i stawiam to pytanie z największą powagą i bez żadnych retorycznych podtekstów: czy naprawdę nie jesteś w stanie przyjąć, że Bronisław Geremek, Aleksander Kwaśniewski i inni krytycy dzisiejszej strategii europejskiej aktualnego polskiego rządu, naprawdę uważają, że walka z traktatowym systemem głosowania jest sprzeczna z polską racją stanu? Rozumiem, że merytorycznie się z nimi absolutnie nie zgadzasz – i masz w tym za sobą opinię większości społeczeństwa, jak wydaje się z sondaży. Ale nie mówimy tu o zgodzie lub niezgodzie, ale o uczciwym i szczerym pojmowaniu polskiego interesu narodowego.
Czy naprawdę nie jesteś w stanie nawet dopuścić myśli, że można uczciwie sądzić, ze w istocie jest sprzeczne z polskim interesem walczyć w dzisiejszej UE o pierwiastek, którego nikt inny nie chce (w tym państwa, takie jak Hiszpania, które przecież są w podobnej sytuacji demograficznej jak my, a więc teoretycznie też mogłyby zyskać na pierwiastku a stracić na Traktacie!), wysuwać taką propozycję na pięć minut przed decydującym spotkaniem, narażając się na zarzut braku lojalności lub profesjonalizmu (oba zarzuty, jeśli przylgną, sprzeczne z naszą racją stanu), uważać że formalny podział głosów w Radzie i tak ma bardzo małe praktyczne znaczenie, a polska racja stanu wymaga reputacji pozytywnej aktywności a nie blokowania itp. itd.?
Nie pytam czy zgadzasz się z takim pojmowaniem polskiej racji stanu – oczywiste jest, że nie. Pytam tylko, czy jesteś w stanie dopuścić, że ktoś szczerze i uczciwie może tak właśnie pojmować interes narodowy swej Ojczyzny? Jeśli takiego poglądu nie możesz nawet dopuścić do siebie – to jasne, krytycy pierwiastka to zdrajcy i zaprzańcy. Ale jeśli możesz przynajmniej wstępnie przyjąć, że ktoś może taki właśnie pogląd wyznawać, szczerze i uczciwie, to czy nie powinieneś zastanowić się trzy, a może i cztery razy, zanim oskarżysz kogoś o działanie sprzeczne z polskim interesem narodowym? Czyli o zdradę.
Inne tematy w dziale Polityka