Kolejna odsłona polskiego piekła: spektaklu insynuacji i sączenia jadu do polskiego życia publicznego. Zaprzeczenie elementarnej zasady praworządności. Wymaga ona, by lustracja (1) dotyczyła jasno określonego zakresu osób, pełniących dzisiaj (lub kandydujących formalnie na) funkcje publiczne, wymagające wiarygodnej wiedzy opinii publicznej o przeszłości danego człowieka, (2) opierała się na dobrze zweryfikowanych dowodach faktycznej współpracy w przeszłości, przy czym prawomocne wyroki sądowe potwierdzające, że dana osoba nie była tajnym współpracownikiem, uniemożliwiają postawienie ponownie takiego zarzutu, w myśl zasady, że nie można nikogo dwa razy sądzić o tę samą sprawę.
Lista 500, wypluta przez Instytut Pamięci Narodowej, zaprzecza obu tym zasadom. Wszystkie (albo prawie wszystkie) nazwiska, jakie usłużne media (wiadomo, fantastyczni dziennikarze śledczy!) już ogłosiły, mają w opisie pełnionych funkcji słowo „były”. Nie dotyczą więc aktualnych piastunów władzy publicznej. Co więcej, prezes Kurtyka ogłosił był, że kryterium znalezienia się na liście jest pretendowanie do bycia „autorytetem” w dzisiejszej Polsce. Pretendowanie do bycia autorytetem nie jest funkcją publiczną – jest refleksem obsesji i całkiem wymiernych interesów politycznych grupy, która powołała Kurtykę na to stanowisko. Słowo ‘autorytet’, podobnie jak słowo Salon, w dzisiejszej Polsce stanowi obelgę-znak, pod którym skrzykują się intelektualiści spod winiet Gazety Polskiej, Naszego Dziennika i Naszej Polski.
Druga zasada praworządnej lustracji, oparta na regule respektu dla prawomocnych wyroków, też jest odrzucona przez hecę z listą 500. Idea jest taka, że żaden sąd w Polsce nie ma takiej legitymacji politycznej jak prezes Kurtyka, a nikt nie może nigdy czuć się raz na zawsze oczyszczony. Na każdego (poza premierem Jarosławem Kaczyńskim) jest jakiś hak; każda teczka może być jeszcze uzupełniona o nowe, cudownie odkryte dokumenty, a nawet jeśli one się nie znajdą, to tylko dlatego, że zostały przesłane do Moskwy, a zatem ich brak jest najmocniejszym dowodem winy. Podejrzewać należy więc każdego, a domniemanie winy obowiązuje bezwarunkowo: wszelkie oczyszczenie reputacji może być tylko czasowe, przypadkowe i wywołane złą historią rodzinną sędziego. Listy muszą wyciekać jak najprędzej, a w weryfikację nie należy bawić się zbyt długo: przykład dał redaktor Wildstein, publikujący listę osób zamieszanych w kradzież samochodów, na której w porządku alfabetycznym umieszczeni zostali ci, którzy ukradli, ci którym ukradziono, i ci, którzy tejże kradzieży byli świadkami. Na układowy Trybunał zawsze można znaleźć sztuczkę: można w żywe oczy utrzymywać, że te wycieknięte listy zostały skompilowane jeszcze przed orzeczeniem Trybunału. A że wyciekły… No cóż, cieć w Instytucie nie dopilnował, budżet na lepszego ciecia nie pozwala…
W pięknym, wielkim, historycznym państwie europejskim dyskurs publiczny o lustracji zdominowany został przez politycznych meneli, a motłoch rechocze, rączki zaciera, dalszych igrzysk domaga się… Świństwo.
Inne tematy w dziale Polityka