Ten Sadurski już całkiem oszalał – pomyśli sobie zapewne niejeden Czytelnik, widząc tytuł mojego felietonu. Kto ma czas i ochotę zaprzątać sobie głowę jakimś mało ważnym krajem, skoro tu codzienność nasuwa problemy fundamentalne, kluczowe dla świata i Polski, jako to: 1. Czy Nelly i Jan Rokitowie naprawdę się pokłócili, czy to wszystko pic na wodę?, 2. Ktόrą partię wreszcie wybierze sobie marszałek Płażyński, jak już się wreszcie zdecyduje?, 3. Czy premier Jarosław Kaczyński odkrył wreszcie owego oligarchę, stojącego za Gazetą Wyborczą?, itp. Pytania można mnożyć, ale nie ma wśród nich pytania o zasadność istnienia Belgii.
A jednak takie właśnie pytanie chodzi mi po głowie od czasu, gdy przeczytałem w przedostatnim „Economiście” wstępniak (czyli leader, a więc nic satyrycznego czy ironicznego), sugerujący że Belgia wyczerpała już swe powody istnienia i pora na spokojne, pokojowe rozwiązanie tego państwa, przez przyłączenie części południowej do Francji, zaś pόłnocnej – do Holandii. „Czy gdyby dziś Belgia nie istniała, komukolwiek chciałoby się ją wymyśleć?” – pyta Economist, i odpowiada oczywiście negatywnie.
http://www.economist.com/opinion/displaystory.cfm?story_id=9767681
Wielkie umysły (a mam tu na myśli redaktorόw Economista i samego siebie) chadzają chyba podobnymi ścieżkami, bo na pomysł ten wpadłem już dużo wcześniej. Nie raz zabawiałem moich przyjaciół i znajomych Belgόw takim właśnie dowcipem, że „problem belgijski” należałoby czym prędzej rozwiązać przez połączenie części walońskiej z Francją, zaś flamandzkiej – z Holandią, i wszyscy byliby zadowoleni: nie tylko Francuzi i Holendrzy, ale także przede wszystkim dwie zwaśnione społeczności belgijskie. Dowcip jak dowcip, nie należał do moich największych sukcesόw towarzyskich, niespecjalnie moich słuchaczy bawił, ale muszę powiedzieć – nikt się specjalnie nie obrażał, a najgorsze co mnie spotykało to lekkie politowanie, towarzyszące zazwyczaj zdumieniu, że oto komuś chce się o takich bzdurach myśleć.
No właśnie – „problem” z Belgią od wielu lat jest już nie taki, że wspólne bytowanie w jednym państwie budzi jakieś ogromne namiętności, ale raczej, że specjalnie nikogo w Belgii nie przejmuje, co się przekłada na postawę, wyrażaną angielskim zwotem „I couldn’t care less”. Myślę, że stoją za tym rozmaite czynniki, z ktόrych najważniejsze są trzy. Po pierwsze, tradycyjnym źrόdłem konfliku było wielopłaszczyznowe uprzywilejowanie Walonόw: polityczne, kulturowe i ekonomiczne. Z czasem jednak ekonomia relacji wewnątrz-belgijskich odwróciła się i teraz Flamandowie dominują ekonomicznie. A zatem nie przeszkadzają im już tak bardzo takie widoczne symptomy statusu walońskiego, jak (de facto) francuzko-języczna stolica.
Po drugie: Belgia była sceną niesamowitego sukcesu ekonomicznego jako całość - do czego niewątpliwie przyczyniła się internacjonalizacja Brukseli, ktόra stała się siedzibą NATO, Wspólnot (potem Unii) itp., za czym poszły ogromne pieniądze. A wiadomo, że najlepszym lekiem na konflikty i animozje jest gwałtowny przypływ gotόwki.
Po trzecie wreszcie – integracja europejska. Po co właściwie Walonom łączyć się z Francją a Flamandom – z Holandią, skoro przecież i tak to nie ma znaczenia, po której stronie symbolicznej „granicy” się znajdują? Czy Flamand w Antwerpii jest jakoś mniej „holenderski” niż Holender np. w Dordrecht, po drugiej stronie granicy, której nie ma?
Nie ma więc motywacji do secesji, a istnieją (choć słabe) motywacje do utrzymania status quo. Belgia bowiem – wbrew temu co sugeruje Economist, zachowała pewne aspekty odrębności, z ktόrych Belgowie są dumni, a ktόre powodują, że Walonowie są nie całkiem Francuzami, a Flamandowie – Holendrami. Instytucje, prawo i kultura belgijska zachowują pewne cechy samoistne, całkiem sympatyczne, na których utrzymaniu wielu Belgom (obojga narodowości) zależy. I nie wiadomo, czy po zlikwidowaniu państwowości belgijskiej odrębności owe by przetrwały. Pamiętam, że na jednym z moich seminariόw prawno-konstytucyjnych mieliśmy studenta belgijskiego. Jakikolwiek generalny temat byśmy nie poruszali w dyskusji, prędzej czy później Koen podnosił rękę i mόwił: „A u nas w Belgii jest inaczej”. Po jakimś czasie ten belgijski „ekscepcjonalizm” stał się pewnym żartem w naszej grupie, a kolejnemu wystąpieniu „A u nas w Belgii jest inaczej” towarzyszył gromki śmiech, pozbawiony wszelako jakiejkolwiek złośliwości.
Bo pomijając wszystko inne, czy warto likwidować państwo, dumne ze swoich frytek i gofrόw, a nazywające tatara „stekiem amerykańskim”, choć wiadomo, że żaden Amerykanin w życiu nie tknąłby surowego mięsa?
Inne tematy w dziale Polityka