olgerd olgerd
318
BLOG

A może ty znasz lepsze wyjście z trudnej sytuacji?

olgerd olgerd Kultura Obserwuj notkę 0

 

Pielęgniarka jadła kanapkę. Patrzyła na niego, jak na intruza, którym zresztą był. I czuł się jak intruz.

- Siostro, proszę o pomoc... - powiedział niepewnie.

- Co się stało? - spytała z pełnymi ustami.

„Ona się pyta co się stało? Czy ona nic nie rozumie?! Tam umiera moja matka, a ta pinda wpierdala kanapkę z pasztetem!”.

- Moja matka bardzo się męczy. Niech jej pani coś da, jakieś lekarstwo, jakiś narkotyk! Przecież ona cierpi!

Pielęgniarka nie zmieniła spojrzenia ani na jotę, wciąż było w nim tyle wyrazu, co w oczach świątecznego karpia.

- I co ja mam według pana zrobić? Co jej podać? Od tego jest lekarz! Pana matka dostaje wszystko to, co powinna. A ból? No, proszę pana, chorobie z reguły towarzyszy ból. Nie boli tylko tych, którzy..

- Nie żyją... - dopowiedział.

Nie zgadł.

- Którzy są zdrowi - poprawiła go.

- Więc nic pani nie zrobi? - upewnił się.

- Robimy wszystko, co w naszej mocy...

Nie słuchał dalej. Wrócił do matki.

Kobiety na łóżkach obok udawały, że nie są świadkami męczarni. Czytały gazety, patrzyły tempo w okno lub na białe, niedawno odnowione ściany, tylko jedna, siwa staruszka, której pomarszczona ręka z robótką ręczną spoczywała na pościeli, przypatrywała się współczująco obolałej matce i jej bezradnemu synowi.

- Może mamie coś przeczytać? - spytał.

- Tak, Romciu... - poprosiła cicho.

Przeglądał kolorowy magazyn szukając ciekawego artykułu. Natrafiał na same bzdury o aktorkach, które utyły, albo dały się sfotografować w kompromitujących sytuacjach, na przykład w zbyt krótkich spódniczkach, przez co cały świat mógł się przekonać, że mają cellulitis. Matka musnęła go w rękę.

- Nie gazetę – powiedziała.

Sięgnął więc po Biblię, bo innej książki pod ręką nie było.

 

&

 

Kiedy wycieńczona wreszcie zasnęła odłożył Pismo Święte, poprawił poduszkę, zajrzał do szafki, sprawdzić, czy matce czegoś nie brakuje. Do sali weszła pielęgniarka.

- Proszę pana, odwiedziny już się skończyły, teraz jest pora obiadu - powiedziała z pretensją.

Nawet nie drgnął.

„Chyba przechodzą jakieś szkolenie uodporniające na współczucie?”.

- Matka zasnęła. Trzymam ją za rękę. Czy w ten sposób łamię jakiś regulamin? - spytał prowokacyjnie.

Pielęgniarka wzruszyła ramionami. Nic ją to nie interesowało. Wyszła.

- Nic pan im nie dał? - spytała siwowłosa staruszka, ta która nie odwracała wzroku.

Pokiwał przecząco głową.

- Za co mam im płacić? Za to, że nic przy mojej mamie nie robią?! - zapytał cicho.

Kobieta uśmiechnęła się smutno, jakby usłyszała coś bezgranicznie naiwnego.

- Proszę pana, teraz za wszystko trzeba płacić - wyjaśniła. - Takich czasów dożyliśmy, że bez zapłaty nikt nie poda szklanki wody, nawet tu w szpitalu. Moja córka każdego dnia przynosi im podarunki, zięć ma firmę, to ich stać, lekarzom też zapłacili, to mam opiekę i nie mogę narzekać, ale widzę jak traktują innych i serce mnie boli, bo mój ojciec był przedwojennym lekarzem. Nigdy nie brał pieniędzy od biednych, a wcale się u nas nie przelewało, co to, to nie! Do chorego jechał w środku nocy i nigdy nie narzekał. Teraz mało jest takich lekarzy, ale jeszcze czasem można takiego spotkać. Na izbie przyjęć była miła młoda lekarka, naprawdę, bardzo sympatyczna, zbadała, uśmiechała się, wszystko wytłumaczyła, a potem zięć chciał jej się odwdzięczyć, to - nie uwierzy pan - za żadne skarby świata nie chciała przyjąć. Kilka pielęgniarek też jest znośnych, ale akurat te z dzisiejszego dyżuru, bez zapłaty nie kiwną palcem. I cały czas narzekają na pacjentów, na NFZet... I straszą, że jak tak dalej pójdzie to wyjadą do Ameryki, bo tam, niby potrzebują tysiące pielęgniarek! Już to widzę, pewnie wyjadą akurat te najlepsze, a nie te dwie.

Kobieta chciała się wygada, bez dwóch zdań. Roman też wolał słuchać staruszki, niż tkwić w milczeniu i wsłuchiwać się w przerywany, niespokojny, płytki oddech śpiącej matki. Za oknem zaczynało się ściemniać, jesienna burza skradała się pod szpital. Matka bała się tej jesieni, od kilku miesięcy miała złe przeczucia, mówiła: - Zobaczysz, nie dożyję zimy. A tak kochała wiosnę, Roman oddałby wszystko, żeby wyzdrowiała, by mogła wyjść do ogrodu, usiąść na ławce przed domem i wygrzać się w słońcu.

Roman, którego właśnie wylano z pracy w gospodarce komunalnej, nie miał pieniędzy, nie mógł zapewnić matce takiej opieki, jakiej potrzebowała.

 

&

 

Przywieźli obiad. Skromne porcje, jakaś zupa wodzianka, ziemniaki bez omasty, sadzone jajko, marchew duszona, pokrojona w kostkę, i kompot z rabarbaru. Roman nienawidził kompotu z rabarbaru. Pamiętał „żarło” - jak mówili z kolegami - w stołówce Szkoły Podstawowej nr 3 im. Władysława Łokietka, tam zawsze był kompot z rabarbaru, kłącza, rozgotowane, muskały w czasie picia gardło, aż robiło mu się niedobrze. To był ten sam zapach, ten sam obrzydliwy kompot. „Czy opłaca się budzić mamę na ten wstrętny obiad? Przecież i tak nie przełknie nawet kęsa. Może lepiej żeby odpoczywała?” - rozmyślał.

W jego rozmyślania wbił się drażniący głos pielęgniarki.

- Pani Koniecpolska, niech się pani obudzi, obiad. Trzeba jeść, żeby być zdrowym.

- Matka otworzyła oczy.

Popatrzyła na Romka i uspokojona zapytała:

- Co się stało Romuś?

- Podali do stołu, niby obiad - wyjaśnił.

Matka wyglądała na szczęśliwą.

- Wiesz, jakby mnie mniej bolało. Mówię ci Romuś, to dlatego, że czytałeś mi Biblię.

Matka zerknęła na talerz z zupą.

- Nie jestem głodna - powiedziała

- Nie dziwie ci się, patrząc na ten zestaw, też straciłem ochotę, żeby cokolwiek przegryźć - przyznał.

Matka pogłaskała go po ręce.

- Biedaku, przeze mnie nie jadłeś dziś nic poza śniadaniem. Może ty, Romuś, zjesz?

- Nie, dzięki mamo.

- To napij się chociaż kompotu.

- O nie, tylko nie to.

- A prawda, nigdy nie lubiłeś rabarbaru.

Pielęgniarka zbliżyła się do nich. Roman, zajęty matką, nie zauważył podkradającej się kobiety.

- Nie będziemy nic jedli? - bardziej stwierdziła fakt, niż się spytała.

- Nie będziemy! - potwierdził Roman.

- Marudzimy... Powiem lekarzowi, pani Koniecpolska, że nic pani nie je. No, ale przymusu nie ma, jak ktoś nie chce, to niech nie je.

Obrażona pielęgniarka zabrała porcję ze sobą. Nietknięty obiad pojechał w siną dal.

- Może mamie coś kupić do zjedzenia? - spytał Roman.

- Nie, kochany, ty idź coś zjeść, ja tu poczekam, nigdzie nie ucieknę. Możesz mi kupić sok pomarańczowy.

- Dobrze mamo, zaraz wracam.

Matka spojrzała na Romana.

- Chciałam cię jeszcze o coś spytać synku...

- Tak mamo.

 

&

 

- Nie masz kłopotów w pracy, że tak do mnie często przychodzisz? Nie wyrzucą cię? - martwiła się matka.

- Nie mamo, nie bój się. Wszystko OK. Zejdę na dół, gdzieś tam powinien być bufet. Im szybciej pójdę, tym wcześniej do ciebie wrócę.

Roman wstał. W korytarzu mijając pokój sióstr dojrzał pielęgniarki pałaszujące obiad. Cofnął, się zaciekawiony. Zdumiało go, że siostry miały na talerzach ryby z surówką.

- Przepraszam, gdzie jest bufet? - spytał, choć doskonale znał drogę.

Jedna z kobiet popatrzyła wrogo, jakby wtargnął tu nieproszony, ale zreflektowała się, że przecież ma prawo zapytać, więc wyjaśniła:

- Musi pan zejść na parter, a tam już jest prosto trafić.

Roman postanowił być upierdliwy, bo niby dlaczego miałby takim nie być.

- To dzisiaj była ryba na obiad? - zapytał jakby zdziwiony.

Pielęgniarki rzuciły na siebie szybkie spojrzenia. Na to pytanie odpowiedziała druga, na oko 45-letnia sucha jak tyczka kobieta, która musiała się dawać we znaki swemu mężowi, to bez dwóch zdań.

- Tak, ale nie dla wszystkich?

- Tak?! A dla kogo? - czuł, jak rośnie w nim wściekłość.

- Dla tych, co nie są na diecie?

- Moja matka jest na diecie? - zdziwił się. - Nic o tym nie wiem?

- Trzeba było zapytać - zauważyła pielęgniarka.

Z kolei odezwała się młodsza, która - dało się zauważyć - wzięła sobie zachowanie starszej koleżanki za wzór.

- Mówiłam panu, że teraz nie ma odwiedzin, proszę przyjść w godzinach popołudniowych. Po obiedzie jest obchód. W tym czasie odwiedziny są zabronione.

- A po obchodzie będzie można porozmawiać z lekarzem? - zapytał dając do zrozumienia, że nie zostawi sprawy taką, jaka jest.

Pielęgniarki obrzuciły Romana spojrzeniem płaskim jak recepta.

- Oczywiści, jeśli się zgodzi... - dodała jedna z nich, obie były wredne, więc Roman nawet nie dostrzegł, która z nich pierwsza zaśmiała się nieprzyjaźnie.

Odpuścił sobie. 

 

&

 

Za kontuarem nikogo nie było. Czuł zapach kawy, tak intensywny, że można by się o niego oprzeć.

- Halo, mogę kogoś prosić?!

Nie czekał długo.

Rozpoznali się po pierwszym skrzyżowaniu spojrzeń, uśmiechnęli się też równocześnie, tak jakby te dwadzieścia lat to nie był szmat czasu do odrobienia, ale chwila potrzebna na niewiele więcej niż na wyskoczenie po papierosy do kiosku.

- Co ci podać? - spytała, a kąciki jej ust uniosły.

- Nic się nie zmieniłaś - komplementował ją, bo rzeczywiście wyglądała na nietkniętą przez czas.

Nie oszukujmy się, była zadowolona.

- A ty posiwiałeś, ale tak ogólnie też nieźle - zauważyła bez szafowania szczegółami. - Skąd się tu wziąłeś? Ktoś ci zachorował?

- Matka leży na drugim piętrze...

- Wyrazy współczucia...

I utknęli w ciszy. I każde z nich odszukało we wspomnieniach, to, co chciało. Jej spojrzenie stężało. Pamiętała to, co Roman pragnął zapomnieć, a może nawet zapomniał.

- Kawy? - zapytała sucho.

Roman zapomniał się. Stał, a naprzeciwko była ona, ciemnooka, ciemnowłosa. Czuł dyskretny, piżmowy zapach, który wyparł wcześniejszą woń kawy. Roman zdawał sobie sprawę, jak niekorzystnie wygląda, że ma podkrążone oczy, przecież nie spał od wielu nocy; twarz miał wymiętą tylko nieco mniej niż ubranie, przepocony, zmęczony, czego mógł się spodziewać? Bał się kobiet, unikał ich wzroku, patrzył pod nogi, nigdy w twarze, tyle się zmieniło od tamtych czasów. „Jakiż byłem głupi, bezdennie głupi”.

 

&

 

Tylko on i ona. Jakoś zdołał poprosić o kawę.

Powiedziała, że poda do stolika. W pustej sali mógł wybrać, który chciał.

- Mogę przy tym? - spytał, nie wiadomo po co.

- Pewnie. Już cię obsłużę...

„Zabrzmiało figlarnie” - skonstatował.

Usiadł. Wnętrze było zadbane, ale bez gustu. Plastikowe kwiaty, w zamierzeniu miały nadać wnętrzu nieco przytulności, cóż z tego, skoro ich nadnaturalna zieleń była sztuczna, tak więc i wnętrze było sztuczne. Jarzeniówki na suficie bardziej pasowałyby do biura niż do miłej kafejki; no i wszędobylskie reklamy z uśmiechniętymi gnojkami i głupimi pindami, zachwalającymi soki, gumy do żucia, papierosy. Cała ta banda szczerzyła zęby do Romana i byli jeszcze bardziej sztuczni od zakurzonych paprotek.

Monika, miłość sprzed dwudziestu lat, podała kawę i usiadła obok. Znowu poczuł ten zapach.

- Która to była godzina, gdy się poznaliśmy?

„Sprawdza mnie?”. Nie musiał się zastanawiać.

- Południe...

- Śmieszne, o piątej byliśmy już w łóżku.

Naprawdę to powiedziała, i w ogóle nie była skrępowana.

- Jakie tam łóżko, stary materac, z którego wciąż uciekało powietrze, nieustannie musiałem go pompować... - uściślił.

- Masz zdjęcie żony? I dzieci? - zapytała.

„Bawi się ze mną” - zrozumiał.

Upił łyczek kawy.

- Kiepska ta kawa - powiedział dla zyskanie czasu.

- Dobrą parzę w domu... - rzuciła i popatrzyła mu prosto w oczy. - Co z tymi zdjęciami?

- Nie mam - odparł.

- Nie nosisz fotografii ukochanej? - drwiła.

Nie chciał powiedzieć prawdy. Bał się.

- A ty masz? - kontratakował.

- Chcesz iść ze mną do łóżka? – rzuciła.

Roman doskonale oczytał intencje. To nie była propozycja, ale wspomnienie.

- Wszystko pamiętasz? - zapytał.

- Nie wszystko, ale to, co trzeba, zapamiętałam. Przez te lata wszystko sobie dobrze w głowie  poukładałam.

 

&

 

- Nie chcesz cukru? - zdziwiła się.

Nie chciał jej fatygować.

- Piję gorzką.

„Dlaczego nikt nie przychodzi to tego obskurnego baru?!” - dziwił się.

- To twój interes? - zapytał.

- Nie. Pomagam ciotce. A ty co robisz?

- Gromadzę doświadczenia - próbował uniku.

- Dużo już zgromadziłeś?

- Sporo...

- Ja byłam pierwszym?

- Byłaś ważnym... - szukał słowa - ...etapem. Może najważniejszym. Musimy o tym mówić?

- A o czym chcesz rozmawiać po 20 latach? O twojej rodzinie lub mojej? Nie wierzę! Przecież chciałeś tego uniknąć. Dziwnym trafem, mimo że mieszkamy w jednym mieście, nie widzieliśmy się przez dwie dekady. Trzeba sporo fartu, żeby tak się unikać! Prawie o tobie zapomniałam. Nie, kłamię, nie zapomniałam, bo wtedy byłbyś zadowolony, a ja nie chcę, żebyś odczuwał satysfakcję. Chciałabym, żebyś cierpiał.

Bitwa się rozpoczęta.

Roman od razu dał znak do odwrotu; nie miał amunicji i sił zdolnych do walki.

- Skąd wiesz, że nie cierpię? – jego słowa zabrzmiały jak prośba o rozejm.

- Nawet jeśli cierpisz, to twoje cierpienie nie jest nawet w promilu takim jak moje; zdajesz sobie z tego sprawę?!

Pokiwał głowa, że tak.

„Wyrwać się stąd, uciec...” - o tym teraz marzył. Ale siedział, tam gdzie usiadł, pił lurowatą kawę, która nadzwyczaj szybko wystygła, może zmroziła ją rozmowa z Moniką?!

Zebrał się w sobie.

- Gdzie tu jest ubikacja? - zapytał podnosząc się z miejsca.

- Na prawo... Uciekasz? - triumfowała.

- Zaraz wracam. Zaczekaj na mnie! – powiedział jej prosto w twarz.

Pospiesz się. Nie będę czekała na ciebie następnych dwadzieścia lat!

 

&

 

Z nerwów nie mógł się wysikać.

„Wrócę tam i powiem jej, że muszę iść do matki. Przecież muszę. Co ona sobie wyobraża, że co, że nie mam serca, że nie żałuję? Przecież mówiłem, że mnie znienawidzi? Po co do tego wracać?! Ma rodzinę, męża, dzieci, jeśli ma? Niech się cieszy i da mi spokój! Na jaką cholerę tu zszedłem?

Miał nadzieję, że będzie zajęta i wtedy on zmyje się dyskretnie. Ona jednak siedziała wciąż w tym samym miejscu, jego kawa też była tam, gdzie ją zostawił. W powietrzu unosiły się jeszcze słowa ostatniej kwestii, która wygłosiła Mariola. A może powtórzyła ją:

- Długo na ciebie czekałam. Prawie następnych dwadzieścia lat.

Usiadł, bo nie potrafił zmusić się do czegoś innego.

- Ostatnio często śni mi się, że rozmawiam z matką o dzieciach, o tobie, o nas, tak jakbyśmy byli razem. Nie wiem dlaczego ci to mówię, ale pewnie będziesz zadowolona. Nie wyrzuciłem cię z pamięci. Tego nie da się zresetować jak twardego dysku, zawsze coś zostaje.

- Coś?!

Poprawił się.

- Ktoś!

 

&

 

- Co byś zrobił, gdybym, powiedzmy dla przykładu, wyznała ci, choć być może kłamię, że nie mam męża i dzieci, bo przez ciebie, wszystko straciłam?! No, co byś zrobił?

Zimno...

Otworzył szeroko oczy, nic nie powiedział. Patrzył na kawę, na szklance widniały tłuste ślady jego palców, dla policji widome dowody winy. Gwałtownie podniósł się z krzesła.

- Naprawdę, fajnie, że się spotkaliśmy, muszę, wiesz, matka u góry... Masz napój pomarańczowy? Mama mówiła, że chce się napić, bo nie lubi kompotu z rabarbaru...  Zresztą ja też nie lubię... Nie chcę żeby czekała, jeszcze do ciebie zajrzę... - plątał się.

Monika przestała się wreszcie na niego gapić. Weszła za bar. Triumf nie sprawił jej spodziewanej satysfakcji.

Zapłacił, rzucił krótkie cześć i pobiegł na górę.

Nie obrócił się nawet na moment.

 

&

 

Pielęgniarka miała współczujący wyraz twarzy.

- Próbowałam się do pana dodzwonić, ale nikt nie odbierał komórki.

- Przepraszam, chyba mi zdechła... - powiedział i pożałował tego słowa, bo już wiedział.

- Pana matka, zaraz po tym, jak pan wyszedł, bardzo źle się poczuła. Mimo natychmiastowej pomocy...

Nie słuchał już dalej. Pobiegł do sali, gdzie ją zostawił. Wciąż tam była, ale oddzielona od innych chorych parawanem. Obok łóżka stał młody lekarz; trzymał w ręku jakieś dokumenty i coś w nich notował; krzątające się pielęgniarki czyniły niewielkie zamieszanie. Lekarz odezwał się do Romana, ale on nic nie słyszał. Patrzył na matkę, na jej twarz, wreszcie spokojną. „Już ją nie boli głowa” - pomyślał i uspokoił się. Podniósł z podłogi papucie mamy, włożył je do reklamówki, żeby je zabrać ze sobą.

Wtedy usłyszał lekarza.

- Chce pan środek na uspokojenie?

Pokiwał głową, że nie.

- Nie mam pieniędzy - wytłumaczył.

- Pan mnie obraża - powiedział lekarz.

Roman pchnął go, choć nie z całej siły. Mimo to lekarz wpadł na pielęgniarki, a jedna z nich - łapiąc równowagę- przewróciła parawan; kobiety krzyczały, a Roman uciekł, bo żadne inne rozwiązanie nie przyszło mu do głowy.    

 

 

olgerd
O mnie olgerd

Byłem cieciem na budowie, statystą filmowym, ratownikiem wodnym, ogrodnikiem, dziennikarzem itp. Obecnie "robię w sztuce". Nie oczekuję, że zmienię świat; problem w tym, że on sam, zupełnie bez mojego wpływu, zmienia się na gorsze. Mrożek pisał: "Kiedy myślałem, że jestem na dnie, usłyszałem pukanie od spodu". To ja pukałem! Poprzedni blog: http://blogi.przeglad.olkuski.pl/nakrzywyryj/

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura