olgerd olgerd
321
BLOG

KONIECPOLSKI - fragment powieści o drodze "przez mękę"

olgerd olgerd Kultura Obserwuj notkę 0


Na specjalne żądanie, a może i bez żądania, dziś początkowy fragment powieści, którą ostatnio popełniłem. Tytuł: „Koniecpolski”, nawiązuje do moich poprzednich powieści: „Małopolski” (leży w kilku wydawnictwach, zobaczymy, które się zdecyduje) i „Wielkopolski” (wyszedł w zeszłym roku w Mamiko). „Koniecpolski” to powieść drogi. Różne już były powieści drogi: „Odyseja” Homera, „W drodze” Kerouaca czy „Droga” Cormaca McCarthy'ego, ale żadna nie opisywała porannej drogi „przez mękę” do pracy w urzędzie. Na razie tekst jest jeszcze surowy, ale – jak to mam w zwyczaju – trochę się do tej ksiązki zraziłem, by nie powiedzieć, że z lekka ją znienawidziłem; nawet się zastanawiam nad przeredagowaniem całego tekstu. Nic to, takie są zazwyczaj moje małe codzienne lęki...

 

Koniecpolski 

(fragment)   

 

Nastał jeden z tych dni, które przychodzą po serii dni znośnych, albo wręcz udanych, bo i takie bywają. Zły dzień rozpoznajemy po tym, że już o piątej sąsiad z naprzeciwka budzi nas szuraniem po asfalcie łopatą do śniegu, bo przez noc zdążyło napadać kilka centymetrów czegoś, co spędza sen z powiek sąsiadowi i drogowcom. Sąsiad - w przeciwieństwie do drogowców – nie nawala i ciężko pracuje, choć serce już nie tak twarde, jak lat temu dwadzieścia, ale musi to robić, gdyż nie daje mu spokoju wytresowana obowiązkowość. W tym wieku już ciężko się śpi, a właściwie żyje się w nieustannym czuwaniu. Chce się nadążyć za życiem; ale przecież nie sposób, choćby sąsiad wstawał o czwartej, choćby odśnieżał zanim spadnie śnieg, nie ma szans, już jest po zabawie. Niedobrze, że się nie poddaje, bo go to wreszcie wykończy. Jego wybór, jego brak satysfakcji. Zły dzień sprzyja kontemplacjom; zamarliśmy z kromką przy ustach, żuliśmy kęsy, a myślami cofaliśmy się jak oddziały piechoty pod ostrzałem artylerii. Z tego zamyślenia rodzą się spóźnienia; rzucamy wszystkim, zapominamy o wyłączeniu ogrzewania, o odśnieżeniu schodów, biegniemy, bo musimy biec. „Ile jeszcze takich biegów? Pewnie mniej niż było…” – gdybamy. Zaczynamy spowalniać, ścinać zakręty, a popołudniami przysypiać. Spodziewamy się ostatniej prostej i nagłego hamowania. Zły dzień rozpoznajemy także po tym, że spotykamy wszystkich tych, których za Boga nie chcieliśmy spotkać. Pojawiają się w różnych miejscach, o tym samym czasie; są jak nocne widma, albo komornik pukający do bram o poranku. Poza tym nasi dręczyciele lubią spacerować grupami i straszyć. Znosimy w pokorze ich posępne spojrzenia, ich pretensje: „A ten gdzie się tak spieszy? Pewnie do pracy... Uczciwi ludzie nie mają zajęcia, a ten, taki, owaki, ma... Pewnie ktoś mu załatwił, po znajomości… Nie ma sprawiedliwości na tym świecie” – tak myślą. Ano nie ma sprawiedliwości. Taki dzień najlepiej byłoby kopnąć w dupę, sęk w tym jednak, że to ten dzień daje nam mocarnego kopa. W taki dzień możemy się więc spóźnić, załamać, powiesić albo zakochać; nie wiadomo co nas czeka i co – w końcowym rezultacie - gorsze.

Człowiek, którego wszystko denerwowało, przestał myśleć o siedzącym obok śmierdzącym mężczyźnie; „Tylko młodzi mężczyźni pachną” – jakże słusznie skonstatował. Za moment zamierzał podnieść się, przecisnąć do przodu i stanąć przy drzwiach, dając tym samym sygnał kierowcy, że będzie wysiadał. Właściwie to już stał, choć pozornie jeszcze siedział. Mentalnie był już jednak przygotowany o wysiadania; przepychał się, mówił: „przepraszam”, myślał: „z drogi, gruba krowo”; planami był już przy drzwiach, szukał klamki, otwierał szeroko drzwiczki. Nie tak prędko. 

Dojrzał ją, bo wodził wzrokiem po oknach, a nie po twarzach. Patrzenie ludziom w twarze jest groźne, lepiej tego unikać, inaczej ktoś nas rozpozna, zadenuncjuje, zauważy nasze kłamstwo. Szła energicznie, poboczem, tleniona blondynka w krótkiej obcisłej spódnicy, w jaskrawych pończochach i opiętej kurtce. Wszystko na sprzedaż, oprócz pocałunków. Pozostali mężczyźni w mikrobusie wpatrywali się w nią, zatrzymywali się na niej. Połowa myślała: „co by było, gdyby się zdarzyło?”, druga polowa bała się nawet myśleć. Kobiety również patrzyły, ale inaczej. Blondynka nie pokazywała twarzy, ale z tyłu też wyglądała całkiem, całkiem. Takich dziewczyn nie można z nikim pomylić: to albo kurwy, albo gwiazdy filmowe, wystarczy ocenić kontekst; gwiazdy filmowe nie szwendają się po poboczach dróg powiatowych...

- Patrz pan, panie Szymku – odezwał się do kierowcy facet siedzący tuż za jego plecami – Tośmy kryzysowych czasów dożyli! Dziewczynki same musza drałować do roboty przy drodze. Kiedyś alfons podwoził. A teraz w ramach cięcia kosztów zaczął oszczędzać na benzynie...

- Jaka robota, taka i droga do niej – posumował kierowca. 

- Nie ma co dziewczyny żałować – dodał ktoś inny – W końcu ma pracę na świeżym powietrzu, wśród zieleni...

- Do tego jeszcze ma bliski kontakt z ludźmi – dorzucił następny.

Bus zatrząsł się od śmiechu. Ordynarne to było, ale co począć, ludzkie odruchy takie są.

- Teraz każdemu w zakresie obowiązków wpisują „pełną dyspozycyjność”, więc czym ona różni się od nas? – filozoficznie podsumował rozmowę człowiek, którego wszystko denerwowało. Teraz na przykład zdenerwowała go ta rozmowa. Zdenerwowała go na tyle, że się odezwał, a przecież dotąd nigdy się nie odzywał; siadał, słuchał idiotycznych dyskusji, wycia radia i milczał. A tego dnia się odezwał. Czuł wyjątkowość chwili; nadeszła wreszcie upragniona chwila triumfu jego słowa! Przełom bez mała! Już nie będzie robił uników, bo to on będzie zmuszał do uników. Pierwszy unik właśnie sprowokował.

Śmiech bowiem ucichł. Jeśli ktoś wierzy w ludzkość, to zapadłą ciszę zinterpretuje jako chwilę, gdy pasażerowie doznali refleksji intelektualnej; zamyślili się nad własnym losem i przestali pogardzać tymi, którym się gorzej - lub lepiej, bo to bez różnicy - powiodło. Mniej wierzący znajdą mało optymistyczne wytłumaczenie. Ci drudzy – jak zwykle – mają rację. 

- Oj, chłopy, niedobrze się robi, jak się was słucha. Gdybyście do takich nie chodzili, to by nie stały przy drogach! – skwitowała kobieta w fioletowej czapce. Te w fioletowych, różowych i kremowych czapkach czy beretach już tak mają – wiedzą wszystko. Ich mężowie albo już nie żyją, i wtedy można im pozazdrościć konsekwencji w unikaniu trudności, albo żyją - to gorsze od śmierci – wtedy można im gratulować, że jedną nogą są już na ostatnim szczeblu drabiny do nieba. W towarzystwie swych żon nie potrzebują się odzywać, bo czas ich odzywania minął. Encyklopedie i słowniki kurzą się na półach i nie trzeba do nich zaglądać, kartkować; żona wie wszystko – wystarczy zapytać. Świat jest zakręcony jak obwarzanek. I jak obwarzanek w dziwnym miejscu ma punkt ciężkości.      

Człowiek, którego wszystko denerwowało, podniósł się z fotela. Lepka poręcz, myśli lepkie i mętne. Poczuł na sobie czyjś wzrok, jak czerwone światełka lasera wypalające dziury w kurtce. Odwrócił się gwałtownie; starszy mężczyzna, siedzący w głębi samochodu, w niedbałej pozie, podobnej do tej, jaką zwykł przyjmować on, mężczyzna, którego wszystko denerwowało, patrzył nań i złośliwie się uśmiechał. Jak można było sądzić, ów posiadacz słusznego wzrostu i nieposłusznych oczu, siwy w miejscach, gdzie nie zdążył wyłysieć, siedział tak, jakby zatrzymał się w pół drogi między wygodnym usadowieniem a powstaniem. Wyglądał na kogoś, kto wie lepiej; „Boże, chroń nas od wiedzących lepiej, z głupcami sami damy sobie radę!” – pomyślał człowiek, którego wszystko denerwowało. Nie inaczej było ze starym mężczyzną, którego widok mocno zdenerwował człowieka, którego wszystko denerwowało. Stary człowiek lekko kiwnął głową, jak gdyby dając znać człowiekowi, którego wszystko denerwowało, że najwyższy już czas, by ten przepychał się do przodu. Bez dwóch zdań, to musiał być człowiek, który wie lepiej.  

- To już centrum? – spytała spłoszona starsza kobieta, siedząca tuż-tuż. Ileż niepokoju o taką bzdurę?!

Pokręcił przecząco głową. 

- Nie, następny przystanek...

Uspokojona pokiwała głową góra-dół.

- Aha, czyli to dopiero CPN...

„Tyle lat już minęło odkąd zlikwidowali, a właściwie przemianowali CPN na Orlen, a ludzie i tak mówią CPN, tak, jak mówili przez dziesiątki lat. Przyzwyczaili się, taka ich, psia mać, druga natura, i nawet gdyby za używanie starej nazwy mieli rozstrzeliwać, to oni jej będą używali, aż po swój kres, czyli jeszcze ze dwa, trzy dziesięciolecia. Cała ta zamiana CPN na Orlen, to musiał być jakiś większy przekręt, arcyprzekręt, bo na zdrowy rozum zrozumieć się tego nie da. Pomyślmy: była nazwa, którą znali wszyscy, za którą szła tradycja jeszcze przedwojenna chyba, a ktoś stwierdził, że to wszystko trzeba odwołać, zaprzepaścić, słowem - wyrzucić! I nadać staremu nową nazwę – zmienić dobre na lepsze. To jakby Coca-Cola wymieniła logo na inne, choćby na Polo-Ccola, albo General Motors zmienił nazwę na General Micrus, czy coś w tym guście. Miliardy wywalone lekką ręką w bagno, zmielone w maszynce dolary, wymazane lata pracy anonimowych propagandystów. Słowem – idiotyzm pierwszej, drugiej i trzeciej wody. Nigdzie indziej w świecie niemożliwe, a u nas zawsze wielce prawdopodobne, jak odwilż wiosną” – rozmyślał ten, którego wszystko denerwowało, którego denerwowało nawet to, że go wszystko denerwowało. O starszym mężczyźnie zapomniał. Ze starymi ludźmi już tak jest, że nie rzucają się w oczy, a nawet gdy się rzucą, to mało energicznie, więc wnet o nich zapominamy; są jak drzewa przy autostradzie, przemykamy obok i jesteśmy dla nich za szybcy. Problem w tym, że gdy dojeżdżamy do celu, oni już tam są. Czekają u celu i nie okazują satysfakcji. Nie pytajcie dlaczego i w jaki sposób to się dzieje. Tak się po prostu dzieje.        

Stanął przy drzwiach, licząc, że kierowca zinterpretuje jego zachowanie odpowiednio, jako sygnał do zatrzymania się na najbliższych przystanku. Ale kierowca nie wyglądał na kogoś, kto takie sygnały odbiera. Może rozmyślał o biednej kurwie zmuszonej iść piechotą do roboty, w każdym razie nie zwolnił nawet odrobinę. Człowiek, którego wszystko denerwowało, w takiej sytuacji zmuszony był się odezwać i powiedzieć kierowcy „wysiada się”. Szofer był nadzwyczaj oszczędny w słowach i nie odpowiedział. Człowiek, którego wszystko denerwowało nieco się uspokoił, gdy kierowca włączył kierunkowskaz i zajechał pod przystanek. Zdenerwowany wysiadł z mikrobusa energicznie, chyba zbyt szybko chciał opuścić nienawistne mu miejsce, bo przez ten pośpiech zapomniał o czujności i źle stanął na stopniu, stopa mu się obsunęła i przewrócił się. Piękny to był wypadek. Żal, bo nikt go nie nagrał, nie uwiecznił. To, co najciekawsze, przemyka poboczami. Zostają skrawki. Do wypadku doszło z winy kierowcy, który tylko zwolnił, „prawie się zatrzymał”, zamiast faktycznie zacumować samochód w zatoczce. Zdenerwowany mężczyzna szybko podniósł się z upadku, ale zdążył jeszcze zobaczyć w oknach samochodu roześmiane, uradowane jego upadkiem gęby pasażerów. Nie było wśród nich twarzy starego mężczyzny, co człowieka, którego wszystko denerwowało, jednocześnie uspokoiło i zaniepokoiło. 

- Niech was wszystkich.... – zaczął przeklinać, ale powstrzymał się. A powstrzymał się nie dlatego, iż mu się objawił Anioł Zagłady z karzącym mieczem opatrzności i zrugał go, jak psa, za zamiar przeklęcia kierowcy i pasażerów busa, ale z całkiem prozaicznego powodu: zobaczył bowiem człowiek, którego wszystko denerwowało, na kolanie przetarcie i tak go to przetarcie dżinsu zirytowało, iż całkowicie o świecie zapomniał, skupiając się na tym, co istotne - na bólu i poczuciu swojej bezwartościowości.   

Cóż miał począć z tak nieszczęśliwie zaczynającym się dniem? Ruszył w drogę, którą znał aż za dobrze.

 

olgerd
O mnie olgerd

Byłem cieciem na budowie, statystą filmowym, ratownikiem wodnym, ogrodnikiem, dziennikarzem itp. Obecnie "robię w sztuce". Nie oczekuję, że zmienię świat; problem w tym, że on sam, zupełnie bez mojego wpływu, zmienia się na gorsze. Mrożek pisał: "Kiedy myślałem, że jestem na dnie, usłyszałem pukanie od spodu". To ja pukałem! Poprzedni blog: http://blogi.przeglad.olkuski.pl/nakrzywyryj/

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura