Z wielkim smutkiem przyjąłem dzisiaj wiadomość o śmierci Edmunda Niziurskiego. Zmarł 9 października w Warszawie w wieku 88 lat.
Prof. Roman Galar opowiadał ostatnio dygresję o wielokrotnym czytaniu tych samych książek. Jeszcze kilka, kilkanaście lat temu, kiedy pytał swoich studentów o książki, do których chętnie wracają, padały różne tytuły. Dzisiaj po zadaniu tego pytania, zapada cisza. Bo dzisiaj nawet absolwenci renomowanych liceów szczycą się tym, że żadnej książki nie przeczytali. Jak to możliwe? Ano możliwe, wystarczy poznać streszczenie, a jeśli nie zdaje się rozszerzonej matury z polskiego, to nie ma się co wysilać. Standardy egzaminu dojrzałości są tak dopasowane, że bez większej nauki, każdy te 30% pkt zdobędzie. Ta przydługa może dygresja wiąże się z moim wspomnieniem z lat dzieciństwa, ale i z czasami późniejszymi. Z lekturą książek Edmunda Niziurskiego.
Opowiem tylko o jednej jego książce, ale o takiej, którą czytałem kilkanaście a może kilkadziesiąt razy. Do dzisiaj ją mam i trzymam jak relikwię, mimo że cała jest w kawałkach. Niestety była klejona, a żywot takich publikacji kończy się czasami po jednej lekturze. „Księga urwisów” to dla mnie kultowe dzieło Niziurskiego. Zalecana dzisiaj jako lektura uzupełniająca „Sposób na Alcybiadesa” jedyna pozycja z bogatego dorobku pisarza, do współczesnego odbiorcy raczej nie trafi, bo cóż oni mogą wiedzieć o intelektualnych dylematach bohaterów i wielu erudycyjnych aluzjach.
„Księga urwisów”, to jeden z pierwszych utworów twórcy „Niewiarygodnych przygód Marka Piegusa”. Wydana w 1954 r. musiała być skażona socrealizmem. Nie wiem jak udało się Niziurskiemu, by cenzura przepuściła utwór tak kpiarski, taką satyrę, w której jednocześnie wpleciona jest apologia socjalistycznego gospodarowania. W kontekście całej książki wygląda to jak sabotaż. Zresztą wątek sabotażysty jest tam kluczowy. Może on właśnie dawał alibi autorowi.
Potrafię do dzisiaj cytować wiele fragmentów tej książki, a słowo daję że dzisiaj do niej nie zaglądałem, bo akurat przebywam poza domem.
„Zimno w klasach, zimno w sieni,/ za to butelka w kieszeni/ Pan Kropa wódę żłopie,/ dziwimy się panu Kropie”.
Dodam, że pan Kropa to był szkolny woźny. Wyobrażacie sobie Państwo dzisiaj taki passus w książce dla młodzieży. Nie znam drugiego pisarza, który z takim dystansem, lekkością, tryskającym humorem podszedł do opisywania rzeczywistości.
Ciekawy jestem czy czytelnicy tej książki pamiętają z niej propagandowe fragmenty o kolektywizacji, czy też wspominają Wiktora, który musiał obgryzać kostki po starym Osuchu i inne barwne postacie.
Może jeszcze komuś zakręci się łezka na wspomnienie urwisów z tamtych lat. I takich pisarzy, jak niezapomniany pan Edmund Niziurski.
Janusz Wolniak
Inne tematy w dziale Kultura