"Daj głos!"
Pomijając już fakt, że tak się zwracamy do burka na podwórzu,
uzasadnienie owego wezwania było m.in. takie:
1) Kto nie głosuje, nie może być niezadowolonym
2) Kto nie głosuje, nie ma wpływu na coś tam.
Ad1) Nonsens. Albo wezwanie do głosowania na siłę, na oślep.
Dostałem kartkę z nazwiskami amatorów usadowienia odwłoków w
fotelach senackich, żaden z kandydatów mi się nie spodobał, więc
papier publicznie podarłem, budząc zgrozę wśród członkiń komisji
(same baby w niej siedziały, ciekawe). No i co - niby dlaczego nie
mogę być niezadowolony ze składu Senatu? Gdybym zagłosował na kogoś,
kogo nie lubię - to byłbym szczęśliwy? Albo otrzymał prawo
narzekania na wybór, z którego i tak byłem niezadowolony?
To zwykły demotfukratyczny terror, bełkot ubrany w szatki moralności.
Ad2) Poszedłem, zagłosowałem, moi wybrańcy nie dostali się (jak
zwykle od 15 lat) do Zejmu. Gdzie jest ten, kurwa, "mój wpływ", bo
nie widzę?