(Co będzie dowodem zwycięstwa Czerwonych? Upadek cywilizacji)
Artur Nicpoń postanowił dowieść, że Antyludzie nie mają szans na zwycięstwo, ponieważ zwyczajnych ludzi jest więcej – wystarczy wybić szefostwo mafii, a normalność powróci z wygnania. Gdyby rzecz się sprowadzała rzeczywiście tylko do konieczności (tak, konieczności – z nowotworem się nie dyskutuje) eliminacji paru gości, którzy tym wszystkim kręcą, to nicponiowa koncepcja miałaby ręce i nogi. Niestety – jest kaleka. Czyli, w dominującej obecnie politpoprawnej gwarze – niepełnosprawna. Zapamiętajmy ten żarcik, ponieważ przypomnę go na stypie.
Lewacowość to nie jest tylko zorganizowana szajka paru łajdaków, złożona z jednej strony obłąkanych Fołtynów i mr. offów, a z drugiej – z wyrachowanych, perfumowanych kanciarzy typu Azraela. Taka optyka trąci naiwnością, brakiem zrozumienia, gdzie właściwie znajdują się źródła akceptacji kolejnych agresywnych posunięć lewactwa. Mogę się założyć, że gdyby Nicpoń najął komando najemnych zabójców, wręczył im listę z kilkunastoma nazwiskami i wysłał w Polskę – to nawet po pomyślnym zrealizowaniu zadania Lewactwo by nie zginęło. Ocalałoby, ponieważ Lewactwo nie ma nazwisk, nie ma twarzy, nie ma ciał, które można podziurawić pociskami dowolnego kalibru – Lewactwo to zadry w mentalności tkwiące uwierające umysły milionów.
Aby się o tym przekonać, wystarczy otworzyć uszy, przetrzeć oczy i oglądnąć się dookoła siebie. Lewactwo jest wszechobecne, a przez to – trudno zauważalne. Nie chodzi mi o łatwo identyfikowalnego Biedronia czy innego Niemca, lecz o to, że ich sprzątnięcie nie wykreśli z mowy potworków językowych typu „gej” czy „homofobia”, spotykanych nawet w wierszach prawicowej publicystyki. Ta zaraza jest niewyleczalna: normalni, wydawałoby się, ludzie skręcają język w supeł by wydać z siebie to durne trzyliterowe słówko, zamiast napisać wprost (otwarcie) „pedał” lub (krygując się) „homoseksualista”, nawet, jeśli w ten sposób gwałcą zasady poprawnego pisania (kilkukrotna obecność „geja” w jednym akapicie to standard, bardzo rzadko autorzy stosują zamienniki). Kiedy ze strony nienormalnej pada zarzut o „homofobię”, to zamiast odwinąć się oskarżeniem o „heterofobię” lub delikwenta wyśmiać, wybrańcy Nicponia zaczynają się tłumaczyć (no tak, tak, zdarza się, owszem, lecz to nie dominuje blebleble). Dlaczego? Dlatego, że propaganda lewactwa zrobiła niezauważalnie swoje: ja piszę zawsze per „pedał”, za co wielokrotnie obrywa mi się od Prawicy za zbytnią „brutalność”, „chamstwo”, słownictwo nie pasujące do dżentelmena.
Przepraszam, że co? Dżentelmena? A widział kto dżentelmena, który ustępuje miejsca w powozie pedałowi? Oczywiście, że nie – dżentelmeni nie zapraszają do klubu agitatorów homoekshibicjonizmu.
Przykładów zwycięstwa Lewactwa na polu języka jest więcej, na przykład wspomniane na wstępie słówko „niepełnosprawny”, które zastąpiło „inwalidę” (reliktem normalnych czasów jest „wózek inwalidzki” – Czerwonym nie udało się na razie znaleźć postępowego słowa zastępczego) i jest nadużywane do obrzydzenia. Nawiasem pisząc perfidia Lewactwa polega na tym, że uwzięło się na wykoślawianie tradycyjnych znaczeń słów opisujących stany, które wywołują powszechne współczucie lub przychylne zainteresowanie.
Nie to jest jednak najważniejsze.
Otóż w ostatecznym rachunku Lewactwo wygra, ponieważ wiedzę o świecie czerpie się z mediów. Fakty prasowe szerzą się niczym ogień na prerii, ogarniając jednocześnie całe połacie kraju, jednym njusem tworząc obowiązującą, kanoniczną wersję wydarzeń. Fałszywej informacji nie sposób zdementować – kolejny dzień przynosi nowe rewelacje, o poprzedniej się detalicznie nie pamięta, pozostaje w zakamarkach mózgu wyłącznie jako hasło, na przykład „JKM nienawidzi niepełnosprawnych dzieci”. Kiedy rozmowa zejdzie na Korwina, zapadka się uchyla, w eter idzie taki właśnie jednobrzmiący szczek. Zaprzeczanie to strata czasu, psy Pawłowa są przekonane, że pamiętają fakty.
To nadal jeszcze pół biedy. Obecnie obserwować można znacznie groźniejsze reakcje – ludziska nie tylko zapamiętują fakty prasowe jako sprawdzone informacje, ludziska zaczynają z własnej woli współpracować z poganiaczami niewolników. Przykładem niech będzie faszystowski przymus oślepiania się na drogach i ulicach – ileż jobów otrzymałem za jego krytykę (p r z y m u s u, a nie samego zapalania lampionów w aucie za dnia!)... Napastnicy przypominali jednofunkcyjne androidy, serwując argumentację żywcem przetransportowaną z telewizora czy prasy: „będzie bezpieczniej!” Bezpieczniej nie jest (w tym roku zginęło na drogach więcej ludzi niż w zeszłym i to pomimo mniejszego niż zwykle ruchu w wakacje – pogoda nie dopisała), lecz otrzeźwienia próżno szukać: „oświetlony samochód jest bardziej widoczny!” Samodzielne zapalenie świateł, bez rozkazującej komendy z ekranu 42-calowej plazmy, przekracza możliwości pupilków Nicponia, tej ponoć normalnej milczącej większości.
Co tam zresztą światła. Lewackie pomysły poddania pod publiczne głosowanie projektu legalnego mordowania bardzo małych dzieci zwanego podstępnie „prawem kobiet do decydowania o sobie” nie są ogólnie odrzucane – kto by chciał uchodzić, nawet de nomine, za nieprzyjaciela wolności? Jeszcze by go w telewizji pokazali jako wroga ludu... Owa wieloprocentowa zgoda na referendum oznacza, że chęć bycia au courant jest ważniejsza od Zasad. Przy okazji zauważmy, jak Lewactwo zręcznie przeciwstawia mordowanie niewinnych na życzenie likwidacji ludzi najbardziej winnych – morderców. Pierwszy przypadek to walka o „wolność”, w drugim o „życie człowieka”...!
Kolaboracja z lewomediami to najlepszy dowód na nieuchronne zwycięstwo lewactwa w odwiecznej walce Dobra ze Złem. Może więc zamiast strzelać do lewaków lepiej wysadzić w powietrze stacje telewizyjne?
Xiazeluka
Inne tematy w dziale Polityka