Początek zgodnie z naukami Hiczkoka: najpierw Apokalipsa, a potem napięcie rośnie wraz z odczytywanymi nazwiskami - zasłużyłem na pobyt w ogrodach Edenu czy nie?!
Sondaż "Gazety": Witajcie w Polsce nietolerancji
Nie jest dobrze. Nie. Jest. Dobrze - cedził naganę panu Iniemamocnemu jego Szef. Pan Iniemamocny, zdolny zawiesić sobie na małym palcu lokomotywę, siedział grzecznie na zydlu słuchając głupot na swój temat, produkowanych przez jakiegoś odrażającego konusa, znanego skądinąd z hipokryzji i atrofii uczuć wyższych. Dzisiaj jako Superbohater występują zbiorowo Polacy, w rolę Szefa wcielił się Pacewicz Piotr. Rola idealnie dobrana.
Boss Pacewicz posadził nas, wszystkich Polaków, na niewygodnym stołku i krążąc dookoła niczym sudański sęp nad padliną poucza, piętnuje, grozi palcem (a raczej - zaciśnietym kułakiem niczym ultras Jagielloni; koledze Pacewicza zwinieta piącha przestała razić wkrótce po tym, kiedy odkrył, że to symbol chętnie używany przez lewactwo, więc nie ma sprawy, można wygrażać) i walczy ze szlochem. A jest powód do płaczu! Po ponad 15 latach politpoprawnej agitacji przypadkowe społeczeństwo nadal swoimi zachowaniami zasmuca Eleganckie Towarzystwo...
Towarzyszowi Pacewiczowi poszło detalicznie o wyniki pewnej ankiety. Ankiety ułożonej we wredny sposób, czyli taki, aby uzyskać oczekiwane wyniki, co z rozbrajającą szczerością sam Pacewicz wyznaje zaraz na wstępie. No i te niepokojące wyniki... Otóż na przykład 31% nie chciałoby mieć "szefa na wózku". Makabra. Czytajmy dalej:
Szefa "katolika podkreślającego swą religijność, np. odmawiającego różaniec" akceptuje 75 proc. To drugie miejsce w naszym sondażu. Ale na szefa-świadka Jehowy godzi się ledwie 41 proc. Tyle samo - na szefa-ateistę.
Katolicyzm, nawet ostentacyjny, jest wciąż u nas atutem, także w pracy.
No, po prostu Ciemnogród. Ale, ale - widział kto kiedy swojego przełożonego odmawiającego różaniec w pracy? Kto potrafi po twarzy odróżnić świadka Jehowy od ateisty? widok kierownika brygady wodno-kanalizacyjnej zapalającego świeczkę obok świętego obrazka w barakowozie-przebieralni wzrusza do łez, niestety najłatwiej spotykany jest jedynie w zakamarkach wyobraźni towarzysza Pacewicza. Ja wpatruję się w jego lico, wpatruję do załzawienia oczu - i za cholerę nie potrafię odgadnąć, czy ów towarzysz wierzy w Boga czy diabła. Co innego, kiedy zaczynam czytać płody jego imaginacji...
Towarzysza Pacewicza "przygnębia poziom homofobii": "Tylko 16 proc. Polaków dopuszcza geja lub lesbijkę jako szefa". To niezwykle ważne stwierdzenie, ponieważ dowodzi, że Polska jest krajem tak wielkiego bogactwa i swobód pracowniczych: to zwykli ludzie, szeregowi pracownicy zatrudniają swoich przełożonych! Oferty pracy roją się od inseratów o treści: "Zaangażujemy dyrektora generalnego - sekretarki", "Poszukiwany kierownik zmiany, pytać w kasach od 1 do 51", "Prezes firmy międzynarodowej poszukiwany od zaraz. Z CV i listem motywacyjnym proszę zgłaszać się do sprzątaczki Zuzy lub dozorcy, Czarnego Gieńka".
Właściwe sformułowanie pytania to połowa sukcesu. Druga część to dopasowanie pytania do wydumanej, nierealnej sytuacji. Pytanie jak ze starego dowcipu: "Zadam ci pytanie, na które możesz odpowiedzieć tak lub nie: przestaniesz wreszcie bić swoją żonę?" Niezależnie od wyboru responsu odpowiadający ma przechlapane, a pytający może publikować wnioski w "Gazecie Wybiórczej".
Towarzysz Pacewicz twierdzi, że: "Pytaliśmy nie o deklaratywną akceptację "innych", lecz o to, czy "inni" mogą kierować "nami". I wylało się morze nietolerancji i niechęci." Albo nie wie, o co pytał, albo wiedział, lecz zapomniał, albo wreszcie agorowi czekiści nie zdołali ustalić wspólnego frontu ideologicznego, ponieważ na zamieszczonej obok grafice wyraźnie widać, że ankietowanych pytano o coś innego. Nie o ich poglądy w kwestii odmienności szefów, lecz wyobrażenie ankietowanych na temat poglądów bliźnich: "Czy twoim zdaniem Polacy zgodziliby się mieć za szefa..." Nie "czy zgodziłbyś się", co można byłoby uznać za wiążącą deklarację, tylko "Czy inni zrobiliby cośtam". Wartość otrzymanych informacji jest zerowa (przy okazji - próba losowa to oszałamiająca liczba 500 osób, nagabywanych telefonicznie), niemniej towarzyszowi Pacewiczowi wydaje się serio, że to uchylone odrzwia piekieł.
Pół biedy, gdyby mu się tylko wydawało. Niestety mam powody przypuszczać, że nie ma w tej manipulacji żadnego przypadku, bikoz:
W Polsce szaleje czarnosecinna nietolerancja, szczęśliwie całkiem niedaleko, już za Odrą, rozkwita kraina poszanowania cudzych poglądow i zachowań. Dziejsze stołeczne wydanie Prawdy Wybornej, artykuł pt. "Geje z Nollendorfplatz", kwintesencja postępowej tulerancji:
Prowadzi nas do całego kwartału z restauracjami, w których siedzą niemal sami mężczyźni. - Pamiętajcie, jeśli jest dwóch, lepiej nie zaczepiać, ale jak siedzi trzech, to można zagadać - radzi.
Pierwsza grupka nie jest jednak chętna do rozmowy. Ale już druga, owszem. - Jesteście z Polski? Co chcielibyście wiedzieć? - zachęcają. W tym momencie interweniuje kelner: - Najpierw trzeba umówić się z szefem i uzyskać jego zgodę. Nie można tak wejść z ulicy i zaczepiać klientów.
Trudno się dziwić. Jest piątkowy wieczór, palą się świece, a tu nagle dziennikarze zakłócają romantyczny nastrój.
Tulerancji lekcja pierwsza: nie wolno być nachalnym, natrętnym, narzucać się "z ulicy" tam, gdzie nie jesteśmy mile widziani. Pamiętacie akcję bezpośrednią kloszarda przeciw restauracjom hotelowym sprzed paru lat, opisywaną także na łamach najbardziej obiektywnej gazety na świecie? Pismaki zatrzęsły się z oburzenia, że brudnego, owiniętego łachmanami bezdomnego wypraszano z wykwintnych lokali, a tu proszę, są enklawy pod szczególnym nadzorem.
Kto nie akceptuje berlińskiej tolerancji bez zastrzeżeń, od razu dostaje po głowie. Wystarczy w Berlinie powiedzieć "Polska", by od razu padł odzew: "Kaczyńscy". Jeśli rozmówcą jest gej, wtedy nie ma zmiłuj. - Gdyby to ode mnie zależało, już by ich nie było - mówi gej, który przedstawia się jako Yogi spotkany w narożnej knajpie w zachodniej części miasta. I robi w tył zwrot na swoim wózku inwalidzkim, strzelając symbolicznie z palców jak z pistoletu.
Tulerancji lekcja druga: Kto nie akceptuje berlińskiej tolerancji bez zastrzeżeń, od razu dostaje po głowie. Nie wystarczy być tolerancyjnym, należy dodatkowo akceptować kaprysy berlińskich pedałów. Bo jak nie, to w łeb. Prawdziwa tulerancja, podręcznikowa. Kaczyńscy mogliby się wiele od berlińczyków nauczyć.
- A poza tym do czego to podobne, żeby bliźniaki pełniły najwyższe funkcje w państwie. Czy to jakieś prywatne królestwo braci, czy państwo demokratyczne i europejskie? - pyta prowokująco Martin S.
Tulerancji i demokratyzmu lekcja trzecia: jeżeli lud wybierze sobie demokratycznie bliźniakow na najwyższe urzędy, to nie jest to ani tolerancja, ani demokracja. A co to jest? A jajco. Chcesz po łbie?
A jak nazwać opublikowanie tych dwóch tekstów w jednym numerze? Dziennikarską niezależnością?
Xiazeluka
Inne tematy w dziale Polityka