Gdy ustaje tolerancja dla tolerancji, nastaje tolerancja przemocy.
/August Kotzebue/
Najważniejszym rodzajem tolerancji jest tolerancja okazywana jednostkom przez społeczeństwo i państwo. (...) Gdy państwo staje się wartością nadrzędną, a jednostka zostaje sprowadzona do roli posłusznego narzędzia w jej ręku, wszystkie wyższe wartości zostają zaprzeczone.
/Albert Einstein, 1934/
Jak brzmi najbardziej irytujące pytanie, jakie słyszą z ust niewiast mężczyźni? Oczywiście: „O czym myślisz?” Własne myśli to rzecz najbardziej osobista, jaka tylko może być, wszelkie próby wpłynięcia na nasze przemyślenia budzą silny, stanowczy opór i jak najbardziej będący na miejscu gniew. Kobiet naturalnie nie obchodzi, o czym faceci sobie właśnie dumają, zadając pytanie o takiej treści usiłują zmusić partnera do udzielenia odpowiedzi: „O tobie, kochanie”. Ów szantaż emocjonalny to doprawdy drobnostka w porównaniu z metodami wpływania na naszą imaginację przez państwa i jej oficjalnych tudzież ochotniczych funkcjonariuszy.
W obecnych demotfukracjach (często dodatkowo ozdabianych niedorzecznym określeniem „liberalne”) przepełnionych prawami człowieka, tolerancją i heroiczną walką o prawa coraz pokraczniejszych „mniejszości” zachodzi zdumiewający paradoks – nieustannym zapewnieniom istnieniu wolności słowa, przekonań, wyznania etc. towarzyszy ciągła, zresztą coraz intensywniejsza walka ze... słowami, przekonaniami, gestami, ba, wyglądem. Towarzysz Stalin miał zupełna słuszność powtarzając, że w miarę postępów budownictwa socjalistycznego zaostrza się walka klasowa. Walka ściśle selektywna, jako że prowadzona przez jegomościów wystrojonych w tiszerty z mordą komunistycznego bandyty Czegewary, lecz nie to jest najważniejsze. Najważniejsze jest to: niezauważalnie doszło do zrównania poglądów z czynami.
Oto strona www.dyzurnet.pl, reklamująca się następująco:
Jeśli natknąłeś się w Internecie na pornografię dziecięcą lub inne nielegalne treści, takie jak rasizm czy ksenofobia, nie ignoruj ich! Zgłoś je anonimowo...
Pornografia dziecięca to faktycznie ohyda – przynajmniej na razie, cytując mądrości protagonistów postępu: „Kiedyś praw nie miały kobiety, potem homoseksualiści, a teraz, proszę, o!” Ohyda słusznie uznawana za przestępstwo i słusznie ścigana, ponieważ jest przemocą wobec nieletnich oraz pogwałceniem praw rodzicielskich. Jest to c z y n naganny. A za swoje uczynki należy ponosić konsekwencje, pełna zgoda. Tylko co obok wezwania do zgłaszania przypadków dziecięcej pornografii w Internecie robi apel o donoszenie na „treści”??? Gorliwcy z Dyżurnetu powołują się na artykuł 256 KK, zabraniającego „publicznego propagowania faszystowskiego lub innego totalitarnego ustroju państwa lub nawoływania do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość”, czyli nie czynów, lecz s ł ó w.
A czym jest słowo? Słowo to zwerbalizowana myśl. Zakaz wypowiadania na głos swoich poglądów to w istocie zakaz posiadania myśli, uznanych przez faszystowskie ustawodawstwo za „nielegalne”, przymus milczenia. Na razie będące u władzy reżimy nie dysponują odpowiednią techniką, pozwalającą usuwać niewłaściwe myśli bezpośrednio z mózgu przestępcy (dekapitacji „wartości europejskie” nie uznają, zapewne z powodu trudności znalezienia rozsądnego uzasadnienia dla ucinania głów przy jednoczesnym zniesieniem kary śmierci), dlatego wraże głowy wypełnione myślozbrodniami wrzuca się wraz z resztą w całości do turmy.
Obrońcy cenzury (i jednocześnie - szermierze tolerancji, a jakże) natychmiast odpowiadają: nie zabraniamy nikomu mówić, lecz „publicznie propagować”, tacy są otwarci w swej tolerancji. Pod „publiczne propagowanie” podciągają chętnie prywatne, zamknięte imprezy, na których łysi na zewnątrz i od środka głowy kretyni hajlują sobie dookoła ogniska, „publicznym propagowaniem” jest także przeniesienie swoich myśli na blog, ulotkę czy książkę, a nawet ostrzyżenie psa na Adolfa. Po sądach ciąga się ludzi, którzy wyrażają przekonanie, że oficjalna, kanoniczna wersja pewnych detali historycznych jest niedokładna, ba, samo „pomniejszanie znaczenia” niektórych wydarzeń jest tu i ówdzie ścigane przez wolnościowe prawo! Cóż więc to za wolność słowa i przekonań, z której nie wolno korzystać? Gdzie tolerancja dla tej prześladowanej mniejszości? Dlaczego w obronie więźniów sumienia, takich jak Dawid Irving czy Ernest Zuendel nie stają kolesie z Amnesty International i podobnych organizacji, od których przy innych okazjach trudno się opędzić? To nie wolność słowa, to wolność dla niektórych słów. To jest właśnie totalitaryzm, o którym wspomina ulubiony młot na wolnomyślicieli, czyli artykuł 256 KK.
Pamiętacie skecz Monty Pajtona o Rajmundzie Luksusowym Jachcie? Nie opowiadajcie go w towarzystwie, jest nielegalny – za to samo użyte w nim skojarzenie amerykańska aktorka Hol Beri musiała dokonać publicznej samokrytyki, niczym w czasach stalinizmu. Stalinizm, jak widać, powrócił, zakamuflowany politpoprawnością (w USA) i kodeksem karnym (u nas i w wielu krajach ZSRE).
PS. Treścią „nielegalną” jest także, w myśl artykułu 257 KK, „publiczne znieważanie grupy ludności albo poszczególnej osoby z powodu jej przynależności narodowej, etnicznej, rasowej, wyznaniowej albo z powodu jej bezwyznaniowości”. Gdyby nie moje obrzydzenie do tego antywolnościowego lewa, skorzystałbym z owego paragrafu, aby oskarżyć redakcję „Gazety Wyborczej” za publiczne znieważenie Polaków za przypisanie im en masse odpowiedzialności za mord w Jedwabnem – dyżurny chłopiec od brudnej roboty, Pacewicz Piotr, napisał był przy tej okazji „my wszyscy Polacy jesteśmy winni”.
Xiazeluka
Inne tematy w dziale Polityka