Zofia Pawłowska Zofia Pawłowska
1215
BLOG

12.3 - "Dobrowolne" zesłania

Zofia Pawłowska Zofia Pawłowska Kultura Obserwuj notkę 7
Odbudowa i owszem zaczęła się od razu. Nie było możliwości, aby ktokolwiek odważył się nie pracować lub pracować na swoim i dla siebie. Slogan: „kto nie pracuje ten nie je” obowiązywał tak samo jak przed wojną. Cała wielka Rosja stała się ogromny obozem pracy niewolniczej bez drutów kolczastych i krematoriów.

Znowu zawitał głód, powróciła głodowa śmierć. Ci, którzy dzisiaj grzebali zmarłych umierali jutro. Niepotrzebne więc były egzekucje, gazy trujące ani piece do spalania zwłok. Taka zagłada nie kosztowała ani kopiejki, może jedynie z wyjątkiem wapna chlorowanego, którym masowo oblewano stosy zwłok.

Nikt nigdy nie będzie w stanie obliczyć ile narodu zginęło przy budowie Białomor kanału, przy budowie metra w Moskwie, Kijowie, ile przepadło na Kołymie, w Kazachstanie, na wyspach Bieguna Północnego i w bardzo wielu innych miejscach zagłady. Po wojnie do tego grona doszli jeszcze Polacy z zachodniej Ukrainy i Białorusi. Dochodziły wieści o prześladowaniach i wywózkach Tatarów, Czeczenów, Niemców Nadwołżańskich i innych mniejszości narodowych.

My również spodziewaliśmy się takiego losu. Ani jeden dzień, ani jedna noc nie były spokojne i bezpieczne. Ojciec trwał w ciągłym pogotowiu. Miał wciąż spakowane najpotrzebniejsze rzeczy. Znowu zamierzał uciekać, chociaż jego zdrowie nie było już takie jak dawniej.

Wszyscy pracowaliśmy dla "dobra ojczyzny" – tak to się pięknie nazywało. Mama wróciła do pracy w szpitalu, ojciec – w swoim zawodzie, a ja na dworcu kolejowym w kancelarii. Pierwszy raz podjęłam się takiej pracy i to dzięki sąsiadce Rosjance, która przed wojną pracowała w księgowości. Wieczorami dużo mi tłumaczyła, uczyła jak naliczać wypłaty dla pracowników, jak prowadzić księgowość i w ogóle jak pracować w biurze.

Bardzo mi pomogła, ale w tamtych czasach sama umiejętność nie wystarczała. Potrzebna był bardzo wielka cierpliwość i pomysłowość. Bałam się, że nie podołam temu wyzwaniu. Pierwsza praca umysłowa, a ja orłem nie byłam. Prawda, od dziecka pracowałam, ale zawsze tylko fizycznie. Za wszelką cenę jednak musiałam wszystko szybko pojąć. Dużego wyboru zresztą nie miałam.

Na szczęście wszystko się jakoś układało. Sam naczelnik stacji trochę mi dopomógł. Był to jeszcze dosyć młody sympatyczny człowiek, przed którym odczuwałam respekt. Moje księgowe początki były trudne zwłaszcza, że w każdym miejscu odczuwało się ogromne braki. Nie miałam papieru, atramentu nie było teczek. Całe szczęście, że okupant zostawił stosy szarego, pakowego papieru. W stosach brudnej makulatury wyszukiwałam całe kawałki i prasowałam.

Dla jednej osoby pracy było tak dużo, że zajęta byłam od świtu do nocy. W końcu naczelnik zlitował się i zatrudnił jeszcze jedną osobę. Była to ładna i rezolutna czarnulka, ukraińska dziewczyna o imieniu Luba. Jaka szkoda, że nie zapamiętałam jej nazwiska. Nie było nam dane zaprzyjaźnić się, pracowałyśmy razem bardzo krótko. Wiem tylko, że była sierotą, niechętnie jednak mówiła o swojej rodzinie. Może celowo unikała tego tematu.

Gdzieś w końcu lipca obie dostałyśmy pismo od władz z rejonu, że „dobrowolnie” zgadzamy się pracować przy budowie syberyjskiej kolei żelaznej. Co za diabelska sztuczka! Odmowa zrobiłaby ze mnie „wroga ludu”, a wówczas nie wiadomo co by się stało. Przed wojną miliony wrogów ludu zginęło w najrozmaitszy sposób.

Następnego dnia przyjęto do pracy dwie dziewczyny, które musiałam przeszkolić. Luba do pracy nie przyszła. Nikt o jej zniknięciu nic nie wiedział, a wszyscy udawali, że się nic nie stało. Już nigdy jej więcej nie zobaczyłam. Luba była odważna i czasem potrafiła powiedzieć kilka słów często gorzkiej prawdy prosto w twarz. Ta cywilna odwaga nie mogła się podobać. Ja taką odwagą nie grzeszyłam, może dlatego przetrwałam?

Po zniknięciu Ukrainki czułam się osamotniona, bezbronna i osaczona. Stałam się więźniem strzeżonym dzień i noc. Dziwiło mnie, że poświęcano mojej osobie tyle uwagi i zachodu. Wciąż szukałam jakiegoś wyjścia z tej opresji, ale nie wiedziałam co robić. Nagle przyszedł mi do głowy pomysł by ochotniczo zgłosić się do wojska! Było to lepsze niż Sybir, praca ponad siły i powolne konanie. Rodzice przyznali mi rację.

Aby ten pomysł zrealizować potrzebowałam czasu i choć odrobinę wolności. Komendant wojenny w Płoskirowie urzędował w godzinach przedpołudniowych. W tym czasie i ja pracowałam i do tego byłam pod strażą. Chciałam zachorować i dostać zwolnienie lekarskie, ale jak na złość choroby w tamtym czasie nie imały się mnie. Nie mogłam się więc wyrwać z biura ani na chwilę. Mama przynosiła nawet ze szpitala jakieś cuchnące płyny nieznanego pochodzenia, które piłam. Później czułam się okropnie, ale gorączki nie miałam i zwolnienia nie dostawałam.

Wyglądało na to, że ratunek oddala się. W końcu zdobyłam się na desperacki krok. Poparzyłam sobie prawą rękę gorącym tłuszczem. Wyglądało to okropnie, ale dostałam tylko zastrzyki przeciw zakażeniu i na tym się skończyło! Dalej musiałam być w pracy.

Na „dobrowolne” zesłania wytypowano już wszystkie resztki polskiej młodzieży. Dzieci i starszych zostawiono na szczęście w spokoju. Wywózki całymi rodzinami przestały się widocznie opłacać. Moja koleżanka i daleka krewna Teofila, również była objęta tą akcją. Starałyśmy się być razem, to dodawało odwagi i było odrobinę raźniej. Byłyśmy takie młode! Wspólne rozmowy lub czytanie książek trwały nieraz całą noc, czas nieuchronnie uciekał.

Wydawało się, że ostatni promyk nadziei zgasł, gdy pewnego dnia, nie wiadomo jak udało nam się zmylić straże i wymknęłyśmy się do Komendy Wojskowej. Wszystko poszło doskonale! Za butelkę samogonu otrzymałyśmy powołanie do wojska. Nie zastanawiałyśmy się wówczas czy było to dla nas lepsze wyjście niż niewolnicza praca w lasach Syberii. A przecież wojna trwała nadal i na wszystkich frontach masowo ginęli ludzie.

Pocieszałyśmy się jedynie, że mogłyśmy chociaż w niewielkim stopniu zadecydować o własnym losie, obojętnie jaki by on nie był.

Autorka Kim jestem? Polką, ur. 1921 r., żyjącą do 1945 r. na terenie ZSRR. Przeżyłam głód, czystki, zesłania, II wojnę i PRL. Teraz chcę o tym opowiedzieć, bo pamięć jest najważniejsza. Elektroniczną wersję pamiętnika prowadzi mój wnuk. Wszystkie zapiski pamiętnika zrobione zostały ręcznie, w szkolnych zeszytach. On je przepisuje. Redaktor Całość strony redaguje ja, od autorki pochodzi jeno tekst. Wspomnienia będę umieszczał w częściach co dwa dni, czasami może codziennie. Księga pierwsza ma ok. 100 stron A4, więc jest co dzielić. Jeżeli ktoś ma jakieś pytania do Zofii Pawłowskiej to proszę śmiało pytać, postaram się uzyskać na nie odpowiedź. Aktualny kontakt e-mail (wnuk): jediloop@tlen.pl Spis treści: - Wstęp - 1.1 - Piękne Podole i komunizm - 1.2 - Arużje jest? - pierwsze tortury - 2.1 - Rozkułaczanie - 2.2 - Zabili konie - 3.1 - Pani nie przyszła na lekcje - 3.2 - Msza pożegnalna - 3.3 - Rabunek do ostatniego ziarnka - 3.4 - Kot przy zamkniętej komórce - 4.1 - Ojciec ucieka - 4.2 - Rok 1933 - 4.3 - Głód - 4.4 - Śmierć (i życie) w mieście - 5.1 - Pora żniw - 5.2 - Orszak pogrzebowy - 5.3 - Dlaczego ocalałam? - 5.4 - Ojciec wraca - 6.1 - Błogosławieństwo pracy - 6.2 - Portret Pawlika Morozowa - 7.1 - Zepchani do bydlęcych wagonów - 7.2 - Ognisko w cerkwii - 7.3 - Nowy "dom" - 7.4 - Szukając szkoły - 7.5 - Nowa zabawka - 8.1 - Wiosenna odwilż - 8.2 - Kolejna ucieczka - 8.3 - Mijając wymarłe wsie - 8.4 - Pociągiem do Połtawy - 9.1 - Machina terroru - 9.2 - Duch pod oknem - 9.3 - Umrzeć aby życ - 10.1 - Znowu chce się żyć! - 10.2 - Wrzesień 1939 roku - 10.3 - Niewłaściwa narodowość - 11.1 - Bombowce nad miastem - 11.2 - Pakunki z chlebem - 11.3 - W niemieckiej niewoli - 11.4 - Na rodzinnej ziemi - 12.1 - Śmierć z honorem - 12.2 - Wracają "swoi", a z nimi strach - 12.3 - "Dobrowolne" zesłania - 12.4 - Pociąg z polskim wojskiem - 12.5 - W wojsku "polskim" - 13.1 - Końce i początki - 13.2 - Powroty - Epilog ... - Stare zdjęcia ... - Interludium

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura