Xylomena Xylomena
66
BLOG

Strajk cywilizacyjny, albo jakiego potrzeba głodu, żeby Bóg karmił manną z nieba

Xylomena Xylomena Społeczeństwo Obserwuj notkę 1

Dzisiaj jedyny skuteczny strajk do przeprowadzenia dla „zerwij kajdany, połam bat”, byłby możliwy już tylko przez bojkot samej cywilizacji, bo przecież nie bojkotowania pracy dla niej, skoro to ona od niej odcina. A dlatego „dzisiaj”, ponieważ taki to akurat zawsze był możliwy, i temu jednemu nikt na przeszkodzie stawać nie potrafi, żadne armie swoje, czy obcych cywilizacji. Przynajmniej dopóki ludzie, to jeszcze ludzie, a nie maszyny.
Czy nieskuteczny, jeśli nie dość tłumnie lub nawet zupełnie samotnie?
Niedocenianie samotności i wszelkich działań indywidualnych, jako potrafiących zmieniać świat, dziwi mnie w wielu ludziach (na oko - większości), którzy formalnie potrafią nawet gloryfikować wyjątkowość, inwencję, twórczość itd.  A i w wymiarze ściśle religijnym jest tak zaszczepione, że gdzie tam modlitwę samotnego mierzyć z siłą zgodnych głosów, serc i umysłów. Podobnie nie jest przyjęte kogoś samotnego za zagrożenie brać, gdy nie ma tłumów za nim kroczących, posłusznych słowom, regułom (stąd taka wiara w izolacje wszelkie, jako unieczynnianie mocy sprawczej człowieka).
I raczej szczęśliwie, że tak. Przynajmniej nikt nie wymyślił jeszcze jak wykluczenia od samotności zadawać (od wszystkiego innego umieją), żeby drugiemu dopiec na znak dominacji nad nim. Bo i w  tłumie samotność rozkwita przez nienaruszalną prawdę, że człowiek samotny się rodzi i samotny umiera. A trwanie w tej prawdzie proste do spełnienia, o ile się nie zacząć mamić, że mój wybór to nic bez całej reszty (podobnie – jaka tam wina, skoro robię, to co „wszyscy”/ktokolwiek).
Zatem, co by z tego mogło wyniknąć, gdyby ktoś jednoosobowy strajk/bojkot od cywilizacji urządził? Wyrozumowywanie mało jest warte w porównaniu z praktyką, bo na ogół o zapobiegliwości świadczy, ale czasem złą intencję potrafi przyłapać, co to niby z najlepszego natchnienia przychodzi, a nikogo nie karmi... (mam na myśli przeciwieństwo pasożytowania, co może i znaczy w praktyce „własnym ciałem”, ale aż tak głęboko, to nie chce mi się myśleć, żebym nie musiała się zamknąć ze strachu nad trafieniem ze swoim pożytkiem).
Wynikałby choćby komunikat, czego dany człowiek nie chce, nie potrzebuje. O wiele szczerszy niż gadanie, którym potrafi okłamywać samego siebie mówiąc np. „ale ja nie chcę być niewolnikiem systemu, niewolnikiem internetu, niewolnikiem chipowania itd” Bo tak będzie klepać w nieskończoność, czego to nie chce i czego potrafi się wyrzekać, na czele z szatanem oczywiście, ale broń Boże, żeby ktoś mu nie dał tego „wyrzekanego” używać, czy posiadać, czym niby nie chce być zniewolony, gdy przecież widzi, że inni używają, to dlaczego on ma być „gorszy” (jeszcze to słownictwo właśnie, że jak już czegoś nie ma, to oczywiście chodzi o upodlenie przed innymi). Więc zasadniczo na takim strajku cywilizacyjnym mógłby się zapoznać ze sobą, wymierzyć prawdą, jak to jego deklaratywne pragnienie wolności ma się do rzeczywistości, czy on tego na pewno chce (człowiek – niekoniecznie mężczyzna). Albo z jeszcze ważniejszych rzeczy – a nuż wszedłby w zgodę słów z uczynkiem i poglądami? A taki komunikat idzie wystarczająco wysoko, żeby przynajmniej duch nabrał siły. Niewiele warte, bo niewidowiskowe, bez wpływu na innych? Jasne – jak dla kogo. Co tam kto nauczył się cenić w życiu, gdy mu niedostawało (albo – kim kto jest z przeznaczenia/powołania, patrząc inaczej).
Ale i bez selekcji, ilekroć ktoś mówi „wyrzekam się szatana”, a nie wyrzeka, to o wiele lepiej by mu było wsadzić mordę w kubeł, by nie wymądrzać się o swojej doskonałości, bo przecież bluźni. Bluźni przeciwko duchowi, którego ani sam nie nabiera przez swą przewrotność oddzielania uczynków od słów, ani nie daje wierzyć, że to możliwe. A jakby zamienił gadanie o swoim niesłużeniu złu, czy wyrzeczeniu go, wyłączeniem telefonu lub internetu, czy na cokolwiek ze szczerego przeświadczenia, w czym zniewolenie szatańskie dla ludzi widzi (pieniądze? - nie używaj), to do pysznienia się słowem by już nawet nie przystępował w świadomości trudu, wykluczeń, nienawiści, w świadomości wystawienia się na kuszenie, jałowe dysputy, kto tu oszalał, czyje rozpoznawanie ma wady i prowadzi donikąd, skoro i tak tylko do śmierci, a nie uratowania „nas wszystkich” zbiorowo.
Choć sam  w sobie strajk cywilizacyjny nie jest ani lepszą, ani gorszą formą protestu, niż zaniechanie usłużności wobec złego pracodawcy, to jako modlitwa przeciw złu wzywa na pomoc samo Niebo. A wtedy już nie ma znaczenia, czy głosem pojedynczego człowieka, tylko czy szczerze, czy ze szczerego żalu, gdzie się zabrnęło.
Aczkolwiek i to jest prawdą, że człowiek na wysłuchanie żadnych modlitw nie zasługuje, bo Bóg go do życia nie zmusza, skoro dał mu zbawienie w śmierci.
Nie ma przystępu do posłuchania ten, kto własną wolą do  życia się zmusza. (Choćby wysuwał jako krzywdę, że sam się na świat nie prosił, więc do swoich starań o przeżycie jest niejako zmuszony, by zadość rodzicom czynić. Tym samym rodzicom, co ani jednego polecenia od nich znieść nie może, własne pomysły na życie realizując.). Bo cóż by to była za przewrotność, gdyby ten, kto wybiera życie własną wolą (czyli „dzisiaj pragnę być jeszcze tutaj”), był w prawie do narzekania przed Bogiem, a dlaczego moje życie to jest takie lub siakie. Zupełnie jakby do żony narzekać na kochankę, czemu jej nie szkoli, i dziwić ilekroć po łbie za to obrywa. Większy powód do rozwodu, niż posłuchu, chyba że sąd będzie łaskawy zachować związek przez upośledzenie umysłowe małżonka (i tu nie o płci mowa).
A już szczyt przewrotności, żeby to z Boga robić winowajcę – dlaczego świat, na który sam się upiera, jest pod zarządem szatana. I jeszcze debatować, śledzić, ustalać, kto do tego spisku należy poza mną niewiniątkiem, albo jak źle czci prawdziwego Boga w odróżnieniu ode mnie; jak tych wszystkich poza mną do porządku przywrócić, przyuczyć, żeby moja własna zapobiegliwość w oczach Boga do cnoty urosła i uszu zechciał mi nadstawić (lub przynajmniej nie być). 
Czy jednak z faktu, że przez Bogiem człowiek niczym sprawiedliwości nie przejawia, póki żyje, i na posłuchanie nie zasługuje inaczej, niż z łaski, wynika jakieś zwolnienie z uczciwości, prawdomówności, widzenia, słyszenia, rozumienia, a zasadniczo – z miłości? Bo przecież dopiero kiedy już w nikim poza sobą nie znosi życia, na potępienie za własne się wydaje. Na potępienie utraty odkupienia w śmieci. Umiera duszą.
I chociaż człowiek nie jest w stanie uczynić łaski nawet tym, że umiera, bo tak mu jest dane zbawić tylko siebie, czym dobrym się kieruje, kiedy i tym gardzi?
A gardzi przez swą skłonność do handlu tym, co nie jego. Ponieważ mówi sobie w duchu: „Co ja takiego w życiu darmo dostałem, żebym nie miał prawa sprzedawać? Ani nie ciało, skoro tak się trudzę („płacę”), żeby je utrzymać, ani nie duszę, którą mi wmawiają dla wzbudzenia wdzięczności za nic.”. Dlatego z ciałem i duszą jest w niebezpieczeństwie, bo wynagrodzenia szuka za bycie obdarowanym, zamiast tego właśnie się wystrzegać, by nie łupić na tym, czego sam nie ceni. Fakt, że darmo otrzymał wypiera z pychy, a rozdawanie nawet kiedy gotowy jest zaczynać, to tylko odkąd wzrok mu sięga – „co ludzie mi dali, mogę dać dalej, żeby niczego im nie być dłużny”.
Nie tacy są uczniowie Jezusa, dla których wszystko, co się im przydarza, czy by to były niedole i grabieże, mają tylko za liche spłaty własnego długu z ceny odkupienia. Więcej nawet, bo we wdzięczności z udziału, bez której darmowe rozdawanie by się nie dokonywało.
Tak każdy, kto darmo otrzymał, zamiast tropić, po co i spierać, od kogo, wystarczyłoby, żeby darmo rozdawał – komukolwiek, póki to możliwe, żeby dać jakikolwiek przejaw rozumienia swojej winy. Prawdziwego, nie z powtarzania po kimś, wyuczenia; i tylko o ile tak czuje, bo i w tym na nic ludzka przebiegłość do udawania kogoś, kim się nie jest.
Jaką wdzięczność, gdy ciało zdaje się być nadane dla męki  bólu, cierpienia, chorób szpetoty i doświadczania za jego pośrednictwem wszelkiego terroru i prześladowania ze strony innych ludzi? Jaką wdzięczność, gdy dusza zdaje się być czujnikiem każdej goryczy, rozpaczy, grozy, niemocy, zawodów, strat i zwodzenia? Choćby taką, żeby żadne z tych doświadczeń kiedyś już nie mieściło się w sprawiedliwości, a na pewno nie w miłości.
Jeśli takiego Boga się pragnie. Który miłością jest. Albo, jeśli w takiego Boga się wierzy. A najlepiej - jeśli takiego Boga się zna i nie zamierza zawieść.

Korzystasz z sieci = zabijasz (filmik)

Xylomena
O mnie Xylomena

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo