Xylomena Xylomena
66
BLOG

Ceni każdy, a i tak daje sobie wyrwać

Xylomena Xylomena Społeczeństwo Obserwuj notkę 5

Nikt z ludzi nie znosi dobrze nienależenia do nikogo i nieposiadania nikogo. Pomimo całej mądrości świata wmawiającego coś przeciwnego, że wyzwoli nas od więzi do „wolności” przyklejając do wszystkiego co smutne takie pojęcia jak wolny wybór, wolna miłość, a nawet rozwój, gdy oduczanie więzi i uczuć robi z człowiekiem coś dokładnie przeciwnego i odbiera mu poczucie pewności siebie i radości życia.

Bo to w wysiłku dla innych, a nie dla siebie, człowiek najbardziej rozkwita, rozkwitałby, gdyby go od tego nie „ratować”. A niestety każdy mechanizm społeczny sprzyja rozłąkom i nauce rywalizacji z drugim człowiekiem, pokazywaniu mu w nim konkurenta do ogrania, reguł „pokonania” dla niby uznania. Niby uznania, bo sami w sercu nigdy nie podziwiamy tych wielkich, których życiorysami nas zamordowują, wzorowych, najlepszych uczniów, liderów w pracy, kierowników, odbiorców medali itd., więc i „zwycięzca” zdaje sobie sprawę, że przyjmowanie tych reguł nie uszczęśliwia ludzi wokół. Najwyżej jakichś bliskich, którzy potrafią wesprzeć go w egoizmie.  Jednak on sam nie potrafi tego ich szczęścia ani czuć, ani w nie wierzyć, że jest prawdziwe, a nie instrumentalne, do wpasowania go w jakąś rolę "obowiązkową". 
To dotyczy różnych etapów życia, także maluchów. Mądry przedszkolak zmieniający środowisko jest w stanie odczuć stratę, że jego dotychczasowe wysiłki dla pozyskiwania przyjaciół dorosłych i rówieśników życzliwych dla siebie poza środowiskiem rodzinnym, okazały się fiaskiem, czymś jałowym, co czynił na próżno, bo się skończyło rozłąką. Tak się może dziać przy zmienianiu żłobka/niani na przedszkole, a potem szkołę. Że to nie zadziała jak trening i wprawka, tylko przeciwnie – przyspieszone rozumienie brutalności świata, że w nim nie chodzi o wzajemne poznawanie się i lubienie (chyba, że dla zarobku).  Przed zmianą dziecko może mieć w głowie wyższy etap trudności, „postęp” w tym składzie osobowym, które znało, a odkrywa, że wszyscy przepadli i będzie przeżywać po prostu rozczarowane, dopóki nie odważy się jak Syzyf od nowa podjąć swoją pracę, że tym razem już coś z niej wyniknie, że ci wszyscy ludzie nie będą ważni trochę i tymczasem, ale jakimś cudem naprawdę i trwale. Tym sam też ono dla nich.  Ewentualne dojdzie do przewartościowania priorytetów kluczem na podobieństwo myślenia dorosłych, że tak jest dobrze i czemuś to służy - zarobkom, utrzymaniu się przy życiu, albo wszystkich to dotyczy itd. chociaż tego dobra nie rozpoznaje sercem/duchem. Musi dokonać zawierzenia, że inni wiedzą lepiej od niego, czym ono jest i swój wzrok zacząć wyłączać dla zmniejszania poczucia straty.

Niestety falująco ono wraca do człowieka przez całe życie dopóki nie odkryje się Boga, że jedynie On ceni mądrość miłości, ofiarności z miłości, i nie stara się jej z człowieka usuwać dla sukcesu i nie wiadomo czego. 
Ale po drodze jest wiele pułapek i prób dzielenia ludzi, że temu co złe winni są jedni, a inni są tylko ich ofiarami. Na tej zasadzie młodzież przeżywa silniejsze identyfikacje z rówieśnikami, jako męczonymi bezsensownymi „ograniczeniami” wymyślanymi przez dorosłych. Dlatego w swoich wyborach opiera się na zdaniu i autorytecie grup rówieśniczych, w których szuka oparcia lub poszczególnych osób, które rozpoznaje jako interesujące nią jako człowiekiem. Czyli z innej strony niż mechanizmy i prawa, niż korzyści. 
Rozczarowania i zwątpienia przychodzą i na tym etapie. Rozczarowania ludźmi przez odkrywanie pragmatyzmu, ich interesowności. I nawet kiedy jej zupełnie nie ma, wystarczają pozory zła, namiastki korzyści, żeby karmić negatywne myślenie o drugim człowieku, negować go i przestać pokładać nadzieję w kimkolwiek. Szczególnie przez odpalony w człowieku mechanizm mierzenia się, porównywania, dokonywania ocen. Wtedy za całe dowartościowanie może wystarczać zobaczenie w kimś zła. Szukanie wad, jakby mogły być znakiem, że samemu się takich czy innych nie ma, a więc właśnie jest się kimś lepszym od zdolności formułowania słów, oskarżeń. 

Co z tego wynika? Coś nie do obronienia, bo nikt się nie obroni/nie udowodni swojej zdolności kochania przez zostanie sędzią drugiego człowieka. Przeciwnie – im wzrok/umysł człowieka jest w tym „bieglejszy” w tym gorszym świetle (i fałszywym) ujrzy całą naturę włącznie z sobą. I tak mnożą się ludzie wątpiący w istnienie miłości w ogóle, a za mądrość mający zysk i korzyści materialne, doczesne korzyści zorientowane na podtrzymywaniu przy swojego życiu ciała jako zwierzęcia. A bywa, że więcej niż wątpiący, gdy już nie potrafiący kochać. Tracą cały sens życia, w którym żyć się chce, bo tym sposobem są odwróceni od tego po co istnieją.

Człowiek istnieje dla miłości, dla kochania wszystkiego i wszystkich.

Gdy zamienia się w byt obcy temu, po co jest, bo pozwolił myślom i rozumowi pożreć własne serce, to świat już nie ma powodu istnieć. I czasem przestaje istnieć dla zwykłego uzmysłowienia mu, jak bardzo się pomylił. Dla ocalenia. Nie ciała, bo z jego powstaniem i martwieniem o nie nigdy nic wspólnego nie miał, gdy umiał być szczęśliwy.  

Xylomena
O mnie Xylomena

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (5)

Inne tematy w dziale Społeczeństwo