31 dzień stycznia Roku Pańskiego 1605 nie zapowiadał się dobrze.
Jonathan Bloomfield był zły, gdyż do codziennych obowiązków; zarządzania przybytkami grzechu i rozpusty, łapania wściekłych kundli oraz niedzielnych kaźni doszedł mu jeszcze kazionny poniedziałek. Mróz siarczysty nie odpuszczał, a roboty moc.
"Toż nawet najnędzniejszy komediant z Globe'u ma wolny poniedziałek! Pewnie teraz "Pod Białym Jednoróżcem" grzeje się taki gorącym grogiem i takąż dziewką. A ja co? Artystą lichym jestem? Czyje to spektakle mają większe wzięcie, moje czy pana Szekspira? No czyjeż... Nie ma sprawiedliwości na tym świecie! Oj, nie ma..." – gderał. "Do kroćset, czytać i rachować umiem, anatomię znam, jak nikt... Nógłbym być medykiem choćby jakim, szacunkiem obdarzanym… W ciepełku bym od czasu do czasu ciachnął to albo owo…A tak… Na co mi przyszło?”
Jego czyste anglikańskie serce radował jeno fakt, że tym razem dane mu będzie oprawiać Szkotów i papistów. A nienawidził ich szczerze.
"Jego Wysokość Jakub, to co innego.”– mamrotał - „ Mimo, że Stuart, to potrafił się w wielkim świecie odnaleźć… Chwycił krnąbrnych ziomków za pysk. W imię awansu im przez unię z Albionem dokonanego ”
„Jednako dzicy górale, miast wdzięczność Majestatowi okazać, jazgot podnieśli; że zdrajca, krzywoprzysięzca… że wiarołomny tyran mordujący wolność..."
"No…żesz? A niby jaka ma być władza? Prostoduszna, niczym przygłupiasta, bezzębna Molly?”
Jonathan znów się zagotował!
„Zachciało się młodzieniaszkom wysłać króla wraz z parami i innymi szlachetnie rodzonymi do niebiesiech! Prochy gromadzili… Spisek wiązali…Tfu!” „Doloż, moja doloż…” - westchnął dumny ze swojej nienagannej starolondyńszczyzny – „lubo wczora jeno kilku zdekapitulowalim, wżdy strudzonym wielce…”
Poczem zarzuciwszy na grzbiet barani kubrak, złorzecząc na los, udał się w kierunku Old Palace Yard.
Na placu przed Pałacem Westminsterskim, w oczekiwaniu na wrażenia nie mniejsze niż dnia poprzedniego, tłum zebrał się jak rzadko kiedy.
Kumoszki świergotały, ich mężowie, bogobojni mieszczanie popalając długachne fajeczki rozprawiali o interesach.
A ich potomstwo, jak to dzieciaki, beztrosko zabawiało się z jakąś psiną, podrzucając jej do aportu palec właśnie znaleziony w rynsztoku. Owoc wczorajszego katowskiego trudu.
Ceremonia rozpoczęła się na dobre, gdy strażnicy z Tower poczęli dostarczać nieszczęśników…
A robili to na dwa sposoby.
Pokornych, co bez zwłoki przyznali się do wszystkiego, wiązali za włosy do końskich ogonów i gnali przez miasto.
Bardziej opornych, w stosunku do których trzeba było użyć wariografów, transportowali na zbitych z nieheblowanych desek, platformach. Czynili tak nie tyle ze względów humanitarnych, co bardziej pragmatyczno-spektakularnych.
Podwoda w takich przypadkach stawała się koniecznością. (Ówczesne wykrywacze kłamstw były urządzeniami tak dalece bardziej inwazyjnymi od dzisiejszych, że badanie nimi kosztowało łgarzy naprawdę sporo zdrowia.)
Tudzież stanowiła dodatkową atrakcję. Bowiem pozwalała gawiedzi, wedle własnej fantazji oraz życzenia, na oplucie, oblanie fekaliami lub wepchnięcie przewożonemu w gardło ciepłego jeszcze końskiego pączka. Prosto spod ogona.
W każdym razie tych kilka desek przysparzało uciech co niemiara.
Jonathan był kontent. Wszak wszystko szło nadzwyczaj sprawnie. Zatem poranne rozsierdzenie z wolna mu przechodziło.
Wspomagany przez braci Smart’ów, po kolei metodycznie; podduszał, rozczłonkowywał, odrzynał przyrodzenia, starannie rozpłatywał brzuchy, by następnie fachową ręką wyjmować z nich trzewia…
A, kiedy nieszczęśni przestawali w końcu dychać, obcinał im czerepy i, finis coronat opus, nadziewał na palik.
Niezbyt wysoki palik, bo zaznaczyć należy, że reguły obowiązujące w cechu dbały też o zwierzynę domową i ptactwo wszelakie.
Jednako Mistrz zapomniał , że nie chwali się dnia przed zachodem słońca…
Ostatni skazaniec, zresztą najnikczemniejszej postury, jakimś cudem uwolniwszy się z jego uścisku, u samego szczytu drabiny wiodącej na szubienicę rzucił się na bruk.
Stojący na dole beefeater - Tom z Duckmoore, strzepnął tylko z kaftana kroplę zbłakanej krwi i beznamiętnie oznajmił: „Kark skręcił, psia jucha” .
Zaś pod nosem ciszej, acz nie bez satysfakcji, dodał; „wszelako umknął rzeźnikowi…he…he…he...”
Następnie trąciwszy końcem kamasza głowę „tego o którym nie wiedziano kim jest, bo nie słyszano o ludziach, którzy go znali” ujrzał śnieżnobiałe lico wyglądające, jak maska triumfująco uśmiechającej się ironii – maska Anonymousa...
Chcesz wiedzieć kim jestem? Rozwiń, a całą skrytą prawdę o mnie, zaczerpniesz wprost z krynicy prawd wszelakich, tryskających spod klawiatury pani Renaty Rudeckiej - Kalinowskiej! Tako rzecze źródło; przestrzegając nierozważnych, nieświadomych lub zagubionych: Uważaj - to pisowiec! Nieuczciwy, wredny, głęboko niemoralny, ale inteligentny. I właśnie dlatego wyjątkowo odrażający. Uprawia propagandę pisowską usiłując kpić w sytuacjach, w których kpić z ludzi nie należy. To takie wykalkulowane chamstwo. Nie wiem, czy mu za to płacą, ale zachowuje się, jakby tak było. Nie zawaha się przed rzuceniem na kogoś oszczerstwa, kłamie. Dokarmia się podziwem, jaki czuje do samego siebie. Pieści się słowami i dosrywaniem. Straszliwie pretensjonalny. Prowadzi obronę pisowskiego tałatajstwa nie wprost, ale przez bezwzględny, cyniczny atak na przeciwników. Stosuje zmyły poprzez budzenie do siebie zaufania zwolenników ludzi, których chce niszczyć, zręcznie stwarzając pozory sympatii. Jest podstępny i zawistny. W sumie bardzo ciekawa postać - tak na dwa trzy komentarze. Potem wyłazi z niego całe pisowskie g... Zdemaskowany przyznaję; jestem kryjącym się w mrokach netu, destruktorem o imieniu Mefistofeles. Ich bin ein Teil von jener Kraft, die stets das Böse will und stets das Gute schafft. Z tego też powodu lojalnemu C.K. Żurnaliście - panu Jerzemu Skoczylasowi - zalecałbym daleko posuniętą wstrzemiężliwość przy próbie realizacji jego bufońskiego anonsu, cyt.; Jak cię spotkam na żywo, to obiję ci twój parszywy ryj! Sei reizend zu deinen Feinden, nichts ärgert sie mehr, Herr Redakteur!
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura