zbigniewkobylanski zbigniewkobylanski
124
BLOG

Bezkresny horyzont

zbigniewkobylanski zbigniewkobylanski Kultura Obserwuj notkę 0

Bezkresny horyzont

 

Było to dawno, dawno temu… Jest późny wieczór; stoję na korytarzu PWSSP we Wrocławiu w gronie innych „nieszczęśliwców”, oczekujących na wyniki egzaminów wstępnych z nadzieją, że i ja zobaczę swoje nazwisko na liście przyjętych na wymarzoną uczelnię. Wtem wpada osobnik, który od razu zaczyna się „awanturować”: - Co, nie ma jeszcze wyników? Ja nie mam czasu czekać tu bez końca, muszę przecież być jutro w Kłodzku na „Wiośnie Poetyckiej”!

Mnie wręcz zamurowało, zacząłem nawet oglądać się ukradkiem, czy ktoś z Wielkiego Areopagu tego nie słyszy. Ja gotów byłem czekać tu choćby do rana, byle zobaczyć swoje nazwisko na liście szczęśliwców, a ten… śpieszy się na „jakąś tam Wiosnę Poetycką”. Osobnikiem tym był, oczywiście, Stasiu Kortyka.

Moją uwagę zwracał i później – w ciągu studiów – swoimi pracami. Chciałem nawet kilkakrotnie wdać się z nim w „poważną dyskusję o sztuce”, ale Stasiu… jakby tu powiedzieć – był „nietowarzyski” (trunkowi wiedzą co mam na myśli: problemów sztuki, wiadomo, „bez wodki nie rozbieriosz”). Potem w odstępach kilku, a nawet kilkunastoletnich, coś niecoś z prac Stasia widziałem: zawsze był dla mnie powodem do zastanowienia i podnietą do pracy. Oczywistym więc było, że gdy tylko dowiedziałem się o jego wystawie w Muzeum Architektury latem 2007 roku, natychmiast poszedłem. Nie zawiodłem się; to jest ten sam Stasiu idący swoją drogą pod górę i wiedzący, gdzie postawić następny krok. Myślę, mam nadzieję, jestem pewny, że i on się męczy, przystaje, ma wątpliwości, napotyka po drodze i przepaści, których się lęka, błądzi, ale w efekcie dochodzi do wyznaczonego sobie etapu – bez zadyszki. Idąc widzi i wchłania: widoki napotkanych pól zasłanych mgłą, promienie słońca przeciskające się przez gęstwę drzew, karczowisko, ale i miejski poranek – jeszcze bez ludzi – i bruk ulicy. A inspirującym tłem tego, nawet równorzędnym elementem, jest poezja i muzyka. Nie zobaczymy tego realnie, odzwierciedlonego na obrazach, choć niektóre z nich (rysunki, tempery) wyglądają jak piękna strona zapisana poezją czy nutami. Stasiu bowiem maluje nastrój, atmosferę i wspomnienia nawet nigdy nie zaistniałych zdarzeń. Stasiu maluje przede wszystkim obrazy dobrze zakomponowane, o interesującej – ze wspaniałymi niuansami – kolorystyce i coraz bardziej oszczędne, bez niepotrzebnych elementów. Jest na nich coraz mniej, lecz mówią coraz więcej.

Tak odbieram to ja i nawet nie bardzo interesują mnie intencje i sakramentalne „co artysta chciał przez to powiedzieć”. Pisząc swoje odczucia z tej wystawy mam marzenie: kompozycja „dzień po dniu” składa się z 49 obrazów, a każdy to perełka – ale i wielkości niewiele większej. Życzyłbym więc sobie zobaczyć je kiedyś powiększone do rozmiarów przynajmniej 80 x 80 centymetrów. Małe może jest i piękne, ale – jak mówi moja znajoma – duże robi jednak większe wrażenie.

Na zakończenie: Skuszony anonsem w prasie poszedłem obejrzeć inną wystawę indywidualną. Cóż mogę powiedzieć… Mój śp. przyjaciel od rozmów o sztuce -
Igor, jako ostateczny argument w dyskusji mawiał: - Bo widzisz, mój drogi, van Gogh jak namalował gówno, to z obrazu śmierdziało. Tu, niestety, z żadnego obrazu nie śmierdziało, zaleciało tylko stęchlizną tak, iż musiałem szybko wyjść, aby zaczerpnąć świeżego powietrza. Pojechałem więc nad Odrę do swojej Utraty, a myślami wróciłem do Muzeum Architektury.

 

 

Zbyszek Kobylański

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura