15 maja 2020
Prawda to rzecz niezwykle trudna do uchwycenia. Gubimy się w jej poszukiwaniu, dążymy bezskutecznie, by ją rozpoznać pośród znaków, wskazówek, niepewnych informacji. Z prawdą jest na tyle niełatwo, że bezradnie mówimy wręcz o różnych jej obliczach albo o prawdach połowicznych, częściowych, względnych – doprawdy złożona to materia i mocują się z nią najtęższe umysły od dawien dawna.
Szczęśliwie jest pewien obszar gdzie, wydawałoby się, prawda znajduje silnego sojusznika, a my oprzeć się możemy w naszych poszukiwaniach na czymś solidnym, bezdyskusyjnym. Fakty – one są sojusznikiem prawdy. Są z definicji prawdziwe, są zdarzeniami które miały miejsce i już. Fakt to prawda. Naga.
Postanowiłem użyć tej broni na karonawirusa, zaatakować go faktami i tą metodą dojść do prawdy o straszliwej pandemii, która odmieniła oblicze świata. Można zaryzykować poetyckie sformułowanie, że to oblicze, przynajmniej w Polsce ma teraz nową twarz, czy raczej brak twarzy, a tylko przestraszone oczy nad kawałkiem szmaty na gumkach.
Fakty więc, skupmy się na nich. Spróbuję wyłuskać kilka istotnych i tym tropem podążać dalej.
Fakt pierwszy: liczba zakażonych koronawirusem. Widzimy ją dzień w dzień raportowaną np. w TVP info. Tyle a tyle osób … zaraz, zaraz, ale chwila zastanowienia prowadzi do wniosku, że ten „fakt” to tylko pozór, że jest co najmniej uproszczeniem stanu faktycznego. Podawane liczby to nie zakażeni, czy nosiciele wirusa, ale liczba osób u których go stwierdzono. Też jakiś fakt ale nie ten który się rzekomo podaje. Fakt mówiący o tym ile z przeprowadzonych testów dało pozytywny wynik a to zupełnie nie to samo co liczba zakażonych. Tych może być wielokrotnie więcej. Ile więcej? O, to już spekulacje. Odpowiedź jest zasadniczo niemożliwa do podania, chyba, że przetestowano by błyskawiczne i nieomylnie wszystkich obywateli, co, na szczęście, nie jest wykonalne. A i liczba którą poznajemy jest słaba jako fakt przydatny do wyciągania poważnych wniosków, bo trzeba by ją porównać z ilością przeprowadzonych testów, tego na kim je zrobiono, gdzie, jakimi metodami… - marny fakt, nic mi z niego.
Fakt drugi: liczba zmarłych. Straszna liczba ofiar strasznego wirusa. „Do dzisiaj zmarło w Polsce z powodu koronawirusa… „ czytam na pasku w TVP info. No, tak, konkret. Ale czy na pewno? Przeczytałem już mnóstwo doniesień o tym, że w każdym kraju inaczej kwalifikuje się przyczynę śmierci, że nawet jeśli wirus nie miał związku ze śmiercią ale go u zmarłego stwierdzono to zapisuje się go jako „ofiarę wirusa”, że gdzieś tam w USA ordynatorzy nalegają by wpisywać koronawiusa jako przyczynę śmierci, bo szpital dostaje od Medicare dodatkowe fundusze, że z użyciem respiratora jest podobnie, że we Włoszech… itd., itp. A jak jest u nas? Albo z drugiej strony: ile osób zmarło na powikłania po złapaniu koronawirusa w zeszłym roku? Tak, takie pytanie okazuje się zasadne bo bardzo jest możliwe, że żyją z nim Niemcy czy Polacy już od dawna, tyle, że nie był oddzielnie diagnozowany, „wyłapywany” jako oddzielna jednostka chorobowa i dopiero w tym roku uznano, że jako przyczyna pandemii jest „straszliwy”. Kolejne pytania stawiające „fakt” pod znakiem zapytania.
Fakt trzeci: ilość hospitalizowanych. Fakt czwarty: liczba „tych, którzy pokonali koronawirusa”.
Fakt piąty:…
Nie, nie będę dłużej nudził. Znajduję kolejne „fakty” a w istocie ich brak. Fakty rzekome. Mętlik, pozór, liczby niewiele mówiące, czy po prostu dezinformujące, rzucane jako „groźne fakty”, a wyglądałyby zgoła inaczej gdyby wzbogacić je o kontekst, tło, liczby dodatkowe…. Gdyby dorzucić trochę więcej prawdy.
Wspomniałem o „ozdrowieńcach” („fakt czwarty”), „tych którzy pokonali koronawirusa” jak pięknie są określani ci co go mieli i są już zdrowi. Oglądałem materiał filmowy o tym. W tle głosu lektora łóżka szpitalne, kroplówki, sanitariusze ubrani jak kosmonauci, pacjent z wenflonem leżący z maską na twarzy. Tyle a tyle tysięcy osób wyzdrowiało, mówi lektor. Przekaz płynący z ekranu jest wyraźny: szpitale walczące z potworną chorobą zdołały wyrwać z łap śmierci tysiące już osób. Były w szpitalach, w domyśle w bardzo ciężkim stanie, personel uzbrojony jak na wojnę biologiczną walczył o nich i zwyciężył chorobę. Wyzdrowieli. Wrócą do domów. Proste, łopatologiczne skojarzenie: łóżka szpitalne, sprzęt, karetki i po drugiej stronie „prosty fakt”, tysiące wyleczonych. Czy to prawda? Czy te tysiące naprawdę leżały w szpitalach, gdzie trzeba było walczyć o ich życie? Otóż nie, to nie jest prawda. Prawdą jest, że mieli stwierdzonego wirusa, a teraz są zdrowi. Tylko tyle. Większość z nich miała objawy nieznaczne, albo wręcz żadne. Tych którzy przeszli chorobę ciężko było niewielu, a i oni prawdopodobnie pokonaliby ją bez konieczności hospitalizacji. Tak jak pokonuje się grypę. Iluż z nas przechodziło ją i to nierzadko bardzo uciążliwie, okropnie wręcz. Czy przychodziło komu do głowy by pakować się do szpitala? I że personel obsługiwałby nas w skafandrach?
Marnie z tymi faktami. A co dopiero powiedzieć o prawdzie. Szczęśliwie poza „faktami” są też fakty, które dają się użyć jako droga do prawdy. Zajrzyjmy do rejonu pozornie odległego od pandemii: urzędy państwowe. W urzędach obywatele muszą załatwiać mnóstwo spraw. Np. uzyskiwać różne zaświadczenia w tym takie, które zaświadczają o, nomen omen, faktach powszechnie znanych i dostępnych na urzędowej stronie internetowej.
Ja też takowe musiałem zdobyć (to dobre słowo). Czekałem na nie 10 dni i zapłaciłem za nie 17 zł. Po wypełnieniu specjalnego wniosku, podaniu licznych danych na swój temat, podpisaniu, że zapoznałem się z RODO, potwierdzeniu podpisu. Do niczego niepotrzebna praca moja i urzędu. Tej rangi spraw załatwia się w Polsce z pewnością miliony. Dlaczego tak się to odbywa i dlaczego tysiące urzędników nad tym pracują? To pytanie na które znam odpowiedź, ale jej tu nie podam, bo to temat na inny wywód, lecz spytam przekornie: czy w dobie „straszliwej pandemii” spróbowano w jakikolwiek sposób uprościć tego typu procedury? Postawię pytanie jeszcze trudniejsze: ilu urzędników zwolniono z pracy, bo ich do niczego niepotrzebna praca jest opłacana z publicznych pieniędzy, a tych przecież brakuje i brakować będzie coraz bardziej, bo gospodarka właśnie jest zarzynana, bo miliony ludzi straciło pracę, albo pracuje za ułamek dotychczasowych pensji i nie zna swego jutra. Na to pytanie też znam odpowiedź i ją podam: zero. Tylu urzędników straciło pracę i nie zmalały ich pensje, co jest nagminne w sektorze prywatnym. A procedur nie uproszczono, lecz stały się dużo bardziej skomplikowane, „wzbogacone” o „środki bezpieczeństwa”. Są prawdziwą męka i zżerają o wiele więcej czasu. Mało tego, ja znam przyszłość i wiem ilu urzędników straci pracę w kolejnych miesiącach zarzynania gospodarki i robienia z Polaków zamaseczkowanych nędzarzy - też zero. I nie zabraknie dla nich pieniędzy. Ani na papier do milionów zaświadczeń, wniosków, potwierdzeń, formularzy, pouczeń czy wytycznych. Ba, to może nie jest fakt, ale coś mi mówi, że się nim stanie: liczba urzędników wzrośnie. Przecież liczba procedur wykonywanych przez biurokrację w dobie „pandemii” i po niej wszak również wzrośnie a zadania poprzednie nie zmaleją. Trzeba generować kolejne wytyczne, tworzyć procedury, kontrolować, trzeba też będzie obsłużyć choćby przesławną tarczę antykryzysową. Już słyszę larum podnoszone jak biurokracja długa i szeroka: nie dajemy rady, ileż mamy pracy, trzeba nas więcej, więcej!
Mylę się? Poczekamy, zobaczymy.
Fakt kolejny: działanie służby zdrowia. Bezlik faktów składających się na prostą diagnozę: paraliż. Koncentracja działań medycznych na tropieniu koronawirusa i histeryczne podporządkowanie temu jednemu elementowi wszystkiego innego. Rygory szalenie utrudniające pracę lekarzy i dramatycznie utrudniony dostęp do nich dla pacjentów. Wożenie pacjentów tam i z powrotem ze szpitala do szpitala, odwołane zabiegi, operacje czy rehabilitacje, szczątkowe działanie „zdalne” normalnych przychodni, itd., itp. - strach zbierać napływające fakty układające się w obraz dekompozycji czegoś co ciągle mieni się „służbą zdrowia”. I na czele tej walczącej formacji ON, minister, najważniejszy dziś urzędnik, który nakazał Polakom poruszać się ze szmatami na twarzy.
Kolejne fakty? Ludzie noszą maski. Fakt bezsprzeczny bo widzę ulice mojego miasta. Jeszcze niedawno przedstawiciele „służby zdrowia” z jej szefem na czele tłumaczyli jak dzieciom, że maseczki nie są dobrym pomysłem, a jeśli już to dla tych, którzy mają widoczne objawy by, trywializując, nie zionęli na zdrowych. Dlaczego teraz na ulicach zamaskowani mają być wszyscy? Dlaczego to tylko Polska tak walczy z „pandemią”? Czy minister i zastępy rządowych ekspertów zapomnieli nagle o faktach mówiących, że szmata na twarzy to możliwość wielu szkodliwych następstw (sami o tym niedawno mówili)? Że izolacja, środki odkażające, wyjaławianie skóry czy dróg oddechowych to pozbawianie układu immunologicznego odporności i ryzyko kolejnych problemów zdrowotnych, ze śmiercią włącznie (szczególnie dla starych, niesprawnych, osłabionych)?
Fakty przeciw faktom. Albo gorzej: brak faktów przeciw faktom. Zalew iluzji przeciw faktom. Wystarczy odrobina wysiłku by zorientować się, że ilość solidnej wiedzy i faktów po stronie histeryzujących nad „straszliwą pandemią” jest boleśnie znikoma. Fakty i dobrze uzasadnione kontrargumenty po stronie przeciwnej są dużo silniejsze. Konsekwencje które za chwilę staną się faktami będą okropne. Boję się, że najbardziej widoczną będzie przemodelowanie naszego życia. Więcej biurokracji i kontroli, mniej wolności i decydowania o sobie. Więcej strachu, izolacji, bezwładu. Społeczeństwa sytej Europy już są tchórzliwe i bezwolne, skupione na budowaniu iluzji świata bez zagrożeń. Oddały w tym celu sterowanie swymi losami w ręce monstrualnych biurokracji i im też najwyraźniej oddały swoje procesy myślowe. Teraz doznały szoku napotykając maleńkiego wirusa, na którego ich rzekomo wszechmocne i eksperckie rządy nie mają innego pomysłu niż metoda spalonej ziemi. Jak się okazało wystarczyło bardzo grubą krechą namalować „straszliwe zagrożenie” by strach zawładnął umysłami i zabrał zdolność zauważenia jak bezwolne stado z nas zrobiono. Planeta małp, jak zauważyła moja żona patrząc na grupę ludzi zgromadzonych – cóż za smutna ironia – w kościele. I, co mnie dodatkowo zasmuca, to my, Polacy, okazaliśmy się w świecie awangardą zarówno w kategorii głupich działań rządu jak i bezrefleksyjnie tchórzliwej na to reakcji (czy raczej jej braku).
Naga prawda jest dla mnie taka: pandemia sieje spustoszenie i zaiste jest ono straszne - bo odbyło się w naszej świadomości. Pociechą (gorzką) może jest to, że wcale nie ten wirus i nie w tym roku to spowodował. My już byliśmy na ten efekt przygotowani, teraz to, przypadkowy może, finał tresury. Zagrożenie terroryzmem, ekologizm, walka o „postęp” obyczajowy, starania by zabić w imię wygody i przyjemności jak najwięcej nienarodzonych dzieci (i jak najmniej bobrów, fok czy czego tam), „gwarancje” socjalne dla każdego, „prawa” mniejszości, walka z fobiami, antysemityzmem, klimatem, nierównością,… - ta mikstura pompowana nam do mózgów zrobiła swoje. Nie ten wirus to następny, albo coś tam jeszcze co za chwilę zostałoby nam zaserwowane. Wystarczyło puknąć, stuknąć i gotowe: planeta małp.
Inne tematy w dziale Rozmaitości