Zbyszko Boruc Zbyszko Boruc
145
BLOG

Straszna ekonomia

Zbyszko Boruc Zbyszko Boruc Społeczeństwo Obserwuj notkę 3

Ekonomia, termin brzmiący, jak przypuszczam, odstraszająco dla większości z nas. Mam wrażenie, że to dziedzina wiedzy obciążona kilkoma skazami psującymi jej opinię. Na przykład poprzez związek z polityką czy systemem władzy - jest wszak dla nich niezbywalnym narzędziem działania, jak i hasłem używanym (czy raczej nadużywanym) na wielu poziomach. Jest straszakiem dla nas, maluczkich, którzy mamy się jej bać i jednocześnie wytrychem werbalnym stosowanym do uzasadniania działań rządu niemiłych dla naszych portfeli. Ekonomia lubi też stroić się w piórka matematyczności i „ścisłości naukowej”, a to zraża do niej przeciętnego zjadacza chleba. Kojarzy się często z nudą, akademizmem i niezrozumiałością, a ludziom choć trochę nią zainteresowanym również z zawodnością diagnoz, czy recept, oraz nietrafnością przewidywań. Jest pozornie, jak nauki ścisłe, zarezerwowana dla wtajemniczonych, ale nie ma ich solidności i autorytetu. Jest trochę podobna do filozofii, ale bez jej szlachetnej patyny i ciężaru gatunkowego. Brak jej arystokratycznych korzeni, bo jest stosunkowo młoda i dopiero aspiruje do szacowności. Mało atrakcyjna, kojarząca się z nudą i zawodnością – oto ekonomia.

Zasadniczo podzielam te niepochlebne opinie i dlatego nie darzę naszej tytułowej bohaterki specjalną sympatią. Jednocześnie zaś ekscytuję się i prawie obsesyjnie zaprzątam sobie głowę tą ni to nauką, ni to ideologią. Skąd ta dwoistość? Tę pozorną sprzeczność najłatwiej wyjaśnić przywołując tytuł pewnego wielkiego (dosłownie i w przenośni) dzieła: „Ludzkie działanie”. Po prostu: działanie. Nasze, ludzkie. Każdego z osobna i zbiorowe. Czyż nie brzmi to radykalnie inaczej niż „ekonomia”? Ludwik von Mises tak zatytułował swój „traktat o ekonomii” i w samym tytule zawarł istotę rzeczy: ekonomia to próba ogarnięcia i, tam gdzie zdołamy, rozpoznania reguł naszego działania. Na wielu polach – nie tylko w prowadzeniu biznesu, kierowaniu bankiem czy ministerstwem finansów (jak kojarzy się to większości). Ludzkie działanie czyli życie, decyzje, zachowania, relacje społeczne, kultura. Tak właśnie, o tym jest, a przynajmniej z tym jest nierozerwalnie związana ekonomia. Dlatego mnie fascynuje – bo to przecież interesujące i kluczowe dla pojęcia naszego, ludzkiego świata.

Idąc tym tropem spójrzmy na taki element: moralność i jej rola w życiu - czyli w działaniu. Tak się jakoś składa, że odnosimy ją przeważnie do relacji indywidualnych, człowieka do człowieka, zaś mówiąc o działaniu w kontekście ekonomii musielibyśmy interesować się raczej jej aspektem wspólnotowym, społecznym, na poziomie całych państw. Czy rozróżnianie dobra od zła traci tu swą istotność? Dlaczegóż miałoby się tak dziać? Myślę, że powinno być wręcz przeciwnie, że tak rozumiane działanie dotykając zbiorowości ludzkich podnosi mierzone etyką decyzje do wysokiej potęgi. Zbiorowości nie przestają być sumą bytów i losów jednostkowych, czyli dotykamy tu moralności jakby zwielokrotnionej. Mamy więc naturalne współgranie ekonomii z etyką, wymiar w popularnym oglądzie zupełnie nie kojarzony z nudnym przedmiotem traktującym o rynku, podaży i popycie.

Skoro ekonomia to nauka badająca życie i aktywność ludzką, to uczyńmy kolejny, istotny krok w myśleniu o niej. Skoro mówimy o życiu, to postawmy śmiało pytanie fundamentalne, stawiane od wieków i znajdujące różne odpowiedzi (albo ich brak). Jaka jest istota naszego bytu? Jak żyć? Po co? Jakie stawiać cele i względem jakich kryteriów? To zdecydowanie nietrywialne kwestie i spora część ludzkości mierzy się z nimi na różnych poziomach od niepamiętnych czasów. Istotne wskazanie dają tu oczywiście religie, w tym moja, chrześcijaństwo. I stara się nakierować życie ludzi na istotny cel, który nazywa w sposób prosty. Ten cel jest najważniejszy, przyćmiewa wszystkie inne i wszystkie inne jemu podporządkowuje. Skoro tak jest – a tak jest – to sprzężenie między ludzkim życiem (czyli działaniem) a chrześcijaństwem jako drogą do celu jest oczywiste. Jest fundamentalne i absolutnie niepomijalne. Kluczowe i najważniejsze. Dla chrześcijanina ekonomia musi być w takim razie niesprzeczna z fundamentem etycznym wynikającym z chrześcijaństwa, musi być, tak jak życie człowieka, zbudowana na dekalogu i jego pochodnych. Zbiorowo czy indywidualnie, prywatnie czy „państwowo” my, chrześcijanie musimy być w swym działaniu „chrześcijańscy”. Nie ma kompromisu, opcji pośredniej: w relacji z pojedynczym człowiekiem przestrzegam dekalogu, a czy w relacji z grupą ludzi, wspólnotą mogę zastosować inny model, odmienną miarę moralną? Odpowiedź wydaje się oczywista. Chrześcijanin nie może być relatywistą. Dlatego, z pewnym zdziwieniem, doszedłem kiedyś do oczywistego dla mnie wniosku, że ekonomia powinna być ważna dla chrześcijanina jako swego rodzaju algorytm działania zbiorowego, czyli, podkreślam to raz jeszcze, zwielokrotnionego działania indywidualnego - bo tak się przecież dzieje gdy działania jednostek wpływają na losy wielu ludzi.

Nie może być ekonomii nieetycznej, tak jak nie może być zaleceń działania nieetycznego jednostki wobec innej jednostki. To jest odpowiedź na pozorną nudę ekonomii. Ekonomia badając ludzkie działanie chce wskazywać jakie są jego konsekwencje, próbuje wychwycić reguły i zależności. Do nas należy zweryfikowanie, czy wynikające z tego wnioski i ewentualne zalecenia są godziwe i uczciwe. Zwłaszcza w życiu zbiorowym. Dlatego dla chrześcijanina dobra jest tylko taka ekonomia, taka „szkoła”, która daje moralnie akceptowalne wskazania. Tak się składa, że akurat objaśnienia i wskazówki godzące moralność ze skutecznością to te zwane ekonomią wolnorynkową. Z wszystkich proponowanych rozwiązań to ona ma takie, które etycznie są akceptowalne. Jest przy tym zdumiewającą prawidłowością naszego świata i fenomenem zakrawającym na cud boski, że prowadzą też do najskuteczniejszego rozwiązywania problemów z którymi „ekonomie” się mierzą (czego udowodnienie jest oczywiście wątkiem na oddzielne potraktowanie i z czym jej przeciwnicy przeważnie się nie godzą). Rzecz jasna nie dają recepty na świat idealny bez krzywdy, zła i nieszczęść! To akurat obiecują różne komunizmy i socjalizmy i ich „ekonomie”  zalecające na przykład tzw. sprawiedliwość społeczną – jak są skuteczne i jaki zostawiają po sobie „szczęśliwy” świat uczy historia ostatnich stu lat.

Tak to widzę. Tak doszedłem do fascynacji ekonomią. Ona potrafi wprowadzić wielki zamęt w patrzeniu na rzeczywistość, ale ona też może ten zamęt rozjaśnić. Trzeba ją tylko poddać prostemu testowi na zgodność z chrześcijańskim elementarzem. I tyle.

Jako dodatek chciałbym wspomnieć o czymś jeszcze. Powyższe napisałem, by zwrócić uwagę na nierozerwalność ekonomii i moralności adresując te uwagi do ludzi uważających się za chrześcijan, katolików zwłaszcza. Może najbardziej nawet, przyznam nieśmiało, do „katolików zawodowych” czyli księży, w tym, niestety, hierarchów. Ze smutkiem i zdziwieniem zauważam, że z reguły nie interesują się oni tymi zagadnieniami, a jeśli już to, obawiam się, na tyle powierzchownie, by, cokolwiek bezrefleksyjnie, mylić dobroczynność z działaniami socjalnymi instytucji państwowych, albo i z socjalizmem jako ustrojem „sprawiedliwości społecznej”. Nie wiedzą nic prawie o regułach „ludzkiego działania” w kategoriach ekonomicznych i dają się zwieść „dobroczynności” obowiązkowej i etatystycznym szaleństwom dewastującym gospodarkę – i moralność. Zaś ze słów Jezusa do faryzeuszy o oddawaniu cesarzowi co cesarskie wnioskują li tylko o obowiązku płacenia podatków. Mam smutne, a dojmujące wrażenie, że idąc  za niepogłębionymi intuicjami stają się mimowolnie(?) sojusznikami sprawy socjalizmu z jego przesłaniem tak wrogim i zabójczym dla chrześcijaństwa.

I jeszcze drobiazg: mimo mojego emocjonalnego zaangażowania w relacje ekonomia – chrześcijaństwo nie widzę powodu, by moje wiekopomne refleksje nie miały być zgodne z logiką szerszą, niekoniecznie płynącą z Biblii i Dekalogu. Wydaje się, że elementarne pojmowanie moralności jest dla nas, dzieci cywilizacji łacińskiej, wspólne i nieutożsamiający się z Wiarą powinni widzieć ją podobnie jak katolicy. Przekładając to na temat ekonomii: nie ma żadnego uzasadnienia w tworzeniu jakiegoś tworu o nazwie „ekonomia chrześcijańska” dla katolików w odróżnieniu od tej dla ateistów. Ekonomiczne postulaty, programy i wszelkie działania publiczne, społeczne, państwowe, wspólnotowe czy jakie tam muszą być moralne i sprawiedliwe – to chyba postulat akceptowalny dla wierzących i niewierzących. Fakt, pojęcie sprawiedliwości bywa rozumiane różnie i dlatego tak chętnie odwołuję się do tej zbudowanej na nauce Kościoła, bo zakładam, że tu znajdę mniej względności, pomieszania pojęć i naginania pryncypiów do „rzeczywistości społeczno-politycznej”. Przyznam jednak, na co wskazałem w poprzednim akapicie, że niekoniecznie to przypuszczenie jest dobrze osadzone w stanie faktycznym, co jest dla mnie przyczyną konfuzji i dyskomfortu – ale to już oczywiście moje zmartwienie - i ogromny, oddzielny wątek…

Zupełnie nie rozumiem świata i chyba to napędza moją chęć, by się tym podzielić z innymi. Nie rozumiem świata, ale staram się go fotografować - zapraszam: Zbyszko Boruc - fotografia

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo