Prof. Michał Zembala, kardiochirurg, transplantolog, były szef programu przeszczepów serca w Zabrzu, w „Zdrowych rozmowach Wypycha” mówi o życiu, które nie zawsze da się poskładać według planu. – Po wielu latach pracy, po setkach operacji, po pandemii i po przenosinach między miastami mogę powiedzieć jedno: to był trudny czas – przyznał na początku rozmowy w Salon24.
Za kilka miesięcy kończy 50 lat. Jak sam mówi, to moment, który uruchamia bilans.
– Wiele się zdarzyło, wiele wyzwań było i wiele przede mną. Ale jeśli naprawdę uczciwie zliczyć plusy i minusy, bilans wychodzi na plus – podkreślił w rozmowie z Tomaszem Wypychem.
To właśnie doświadczenia, zawodowe i osobiste, sprawiły, że dziś inaczej patrzy na sens pracy lekarza. – Wartością jest liczba uratowanych chorych, a nie liczba nagłówków – zaznaczył.
(Dalszy ciąg tekstu pod materiałem wideo)
„Myślałem, że uda się żyć na dwa kontynenty. Nie udało się”
Choć rodzina Zembalów kojarzona jest z medycyną, jego droga wcale nie była prosta ani oczywista. W młodości grał w szkolnym zespole, uczył się gry na fortepianie, a zanim został kardiochirurgiem, wyjechał do USA… z pięciuset dolarami w kieszeni. – Pojechałem tam, żeby udowodnić sobie i światu, że mogę zrobić coś po swojemu – wspomina.
Wyjazd miał pomóc mu połączyć medycynę z życiem rodzinnym. Szybko okazało się, że to niemożliwe. – Wychowałem się w rodzinie, która żyła w różnych miejscach. Myślałem, że ja też tak mogę: ja w Ameryce, żona i dziecko w Polsce. Ale to się nie utrzymało. Po dwóch latach wszystko się rozpadło.
To doświadczenie całkowicie zmieniło jego podejście do specjalizacji. – Na kardiochirurgię nie poszedłem właśnie z powodu rodziny. Kiedy jej zabrakło, skręciłem z powrotem. Powiedziałem sobie: będę tylko pracował.
„Trzy lata bez kardiochirurgii były bardzo trudne"
W ostatnich latach życia zawodowego przeszedł kolejny zwrot. Po intensywnym okresie pracy, pandemii i konfliktach w Zabrzu został zmuszony, by na chwilę się zatrzymać. – Te trzy lata bez pracy kardiochirurgicznej w Polsce pozwoliły mi spojrzeć na wartość domu i dzieci zupełnie inaczej” – mówił.
– Może właśnie dlatego były bardzo dobre, że były bardzo trudne – dodał.
W rozmowie wielokrotnie wraca do codziennych obrazów: jazdy na nartach, kolejki do wyciągu, wspólnych gofrów. – To jest teraz ważne. To mnie nauczyło, że czas jest ograniczony.
Ojciec, autorytet i cień
Relacja z prof. Marianem Zembalą jest jednym z najbardziej przejmujących fragmentów rozmowy. Syn nie ukrywa, że nazwisko pomaga, ale też obciąża. – Światło, które on miał jako człowiek, polityk, dyrektor, było tak silne, że nie sposób było to przeświecić. Przyjąłem rolę drugą, może nawet trzecią. Byłem gościem z łopatą, który musi kopać.
Podkreśla, że choć ojca w domu „było mało”, to po udarze zaczęli poznawać się na nowo. – Nawet jak był w domu, był bardziej w pracy niż w domu. Dopiero po chorobie wracał do nas.
Zawód, który daje drugą szansę
W całej rozmowie, mimo prywatnych wątków, nie brakuje powrotu do medycyny. Prof. Zembala ma na koncie ponad 300 transplantacji serca, w tym rzadkie re-transplantacje. – Najpiękniejszy moment? Spotykasz pacjenta, który żyje z trzecim sercem i wygląda jak każdy z nas. Idzie z żoną złożyć kwiaty bliskim. To daje ogromną nadzieję.
Nowy początek w Warszawie
Dziś jest szefem kardiochirurgii w Wojskowym Instytucie Medycznym. Zaskoczeniem była już sama propozycja: – Byłem zupełnie zaskoczony ofertą generała Gierlaka. Ale cieszę się, że mogę coś budować tutaj, w Warszawie.
Nie planuje trzeciego ośrodka transplantacji, ale chce rozwijać kardiochirurgię robotyczną i małoinwazyjną. – Tu jest sporo do zrobienia.
Red.
Prof. Michał Zembala, fot. Salon24.pl ©
Inne tematy w dziale Społeczeństwo