Zbyszko Boruc, psycho 3
Zbyszko Boruc, psycho 3
Zbyszko Boruc Zbyszko Boruc
413
BLOG

Manifest antypsychologiczny cz. 3

Zbyszko Boruc Zbyszko Boruc Psychologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 5

W dwóch tekstach dałem upust swej opinii o praktykowaniu psychologii. Niestety, nie potrafię na tym skończyć  i chciałbym dorzucić jeszcze  garść refleksji o psychologach-znachorach majstrujących przy naszych osobowościach.
Spójrzmy trzeźwo na ich dorobek: nie mogą, w porównaniu z większością innych środowisk zawodowych, wykazać się istotnym, realnie zauważalnym czy mierzalnym rezultatem swych działań. Zwróćmy uwagę jak wygląda prawdziwa skuteczność psychologów w konfrontacji z kimkolwiek. Ot, choćby ludzie techniki, inżynierowie, technolodzy, naukowcy „ściśli” – ich działania są widoczne wokół w bogactwie osiągnięć i dóbr, z których korzystamy każdego dnia. Trudno z tym chyba polemizować i nie ocenić, że usługa którą otrzymujemy od tego sektora jest zaiste przeogromna, konkretna i wymierna. Tą metodą możemy na wielkiej przestrzeni prześledzić ludzką aktywność, ofertę jednych ludzi dla drugich. Od techniki począwszy na sztuce czy religii kończąc. I wszystko to umieścić na skali odnosząc „zysk” do „usługi” – upieram się, że psychologia ze swą propozycją lokuje się w rozpaczliwie niskich rejonach skali mało mając, tam przy dnie, konkurentów. Zaś na skali pozycji osiągniętej w stosunku do swej użyteczności wręcz przeciwnie: to chyba mistrzostwo świata. Sam szczyt. Może gdzieś obok wróżek i jasnowidzów (coś mi uporczywie podpowiada, że to nie przypadek), choć ci dużo skromniej prezentują się w głównym, medialnie widocznym nurcie świata (i w zdobywaniu instytucji i publicznego dofinansowania).
Rzućmy okiem na wzmiankowany obszar religii czyli zdecydowanie sferę ducha, co lokuje ją, było, nie było, po sąsiedzku do psychologii. Religia (i stan kapłański ją „obsługujący”) wydaje się w oczywisty sposób różnić od psychologii tym, że jest otwarcie oparta na wierze i nie rości sobie pretensji do weryfikacji, przynajmniej na tym świecie, a już do naukowości i użyteczności doczesnej zwłaszcza. Zwracamy się też do religii wyłącznie z własnej woli i za sprawą wewnętrznej potrzeby i na swój osobisty użytek. Tam też, w duszy, rozstrzygamy o jej przydatności, wiarę w przyszłe efekty mając właśnie za wyznacznik. Psychologia zaś, w bardzo zbliżonej materii działając, rości sobie pretensje do utylitarnej wartości, do radzenia sobie z problemami realności, tu i teraz istniejącymi w naszej codzienności. Musi być więc weryfikowalna i oferować coś więcej niż niekończące się pogaduszki. Takie, przynoszące pewną ulgę (wartość terapeutyczną) wymiany słów, czy wysłuchiwania narzekań otrzymamy w nie gorszym wydaniu ze strony bez mała każdego życzliwego, albo tylko nieobojętnego człowieka, osoby mądrej i doświadczonej. Psychologiczne „techniki” w niczym tu nie dowodzą swej wyższości, a wręcz, w niezliczonej liczbie przykładów, obnażają swą bezużyteczność i śmieszność albo, co gorsza, szkodliwość. Służę sporą garścią przykładów z własnych „badań” nad psychologami, ale tu nie miejsce, by rozciągać nadmiernie tekst – myślę, że wiele osób ma takie doświadczenia, a są też łatwe do znalezienia w wielu źródłach, w prasie, w Internecie.
Rzekoma eksperckość propozycji ze strony psychologii ma się zasadzać na naukowości i profesjonalizmie z tejże płynącymi. Są więc jakoby psycholodzy przygotowani do leczenia dolegliwości naszej psychiki. Chcą uchodzić za lekarzy – w takim razie, tak jak oni, powinni podlegać analogicznej ocenie. Jak byśmy zatem ocenili laryngologa, który po dwóch tygodniach nie wyleczył anginy czy zapalenia ucha środkowego? Albo chirurga nieradzącego sobie z nastawieniem zwichniętego barku? Ilu pacjentów miałby stomatolog po wyjściu od którego po piątej (dziesiątej, dwudziestej) wizycie wciąż boli ząb? Odpowiedzi wydają się oczywiste. Tak jak oczywistością jest, że gdy zgłosimy się do psychologa z konkretnym problemem to rozpoczniemy cykl spotkań czy warsztatów, które nigdy nie mają jednoznacznego efektu i trwać mogą latami. I najlepiej jak wciągniemy w nie całą rodzinę. Gdy dziecko ma problemy typowe dla wieku szkolnego to ich „rozwiązywanie” będzie trwało aż do czasu, gdy znikną z powodu zakończenia nauki, bądź z naturalnym dojrzewaniem młodego człowieka. Problemy w pracy znikną, bez względu na ilość zaserwowanych terapii, gdy przejdziemy na emeryturę - i tak dalej i dalej. Im prędzej się w tym połapiemy, im prędzej zauważymy, że gonimy w piętkę i kolejne sesje owocują tylko większą ilością ubitej słownej piany, tym szybciej zastopujemy ubytki w portfelu i uzyskamy sporo wolnego czasu.
Bo psycholodzy nie znają żadnych prawdziwych sposobów ani technik radzenia sobie z naszymi problemami. Oni słuchają, gadają, zadają pytania i ewentualnie systematyzują te nasze tematy, biorą za to pieniądze (nasze lub nasze rozwodnione w postaci podatków) – i są bezefektywni.
Mimo braku solidnego konkretu swej przydatności, mamy jednak psychologów wszędzie, jakżeż oni się rozlokowali, ileż instytucji zasiedlają. Wyrokują o tym, czy możemy wykonywać pracę, wychowywać dzieci, czego i jak nasze dzieci mają się uczyć, jak się mamy zachowywać w małżeństwie… - jeszcze trochę i będziemy zdawać przed nimi egzaminy na rodziców czy małżonków, albo przedsiębiorców, lekarzy, inżynierów, kierowców, górników, policjantów, pilotów, … - w niektórych dziedzinach już trzeba tak robić. Ich roszczenia i tupet są niewiarygodne. Mają czelność narzucać swoje usługi wszędzie, w pionie i poziomie, od policji do przedszkola, od więzienia do hospicjum, od biznesu do rodziny. I to, podkreślmy, coraz częściej obowiązkowo. Stali się immanentną częścią systemu państwowych regulacji współtworząc go i będąc zarazem sędziami we własnej sprawie. Bo przecież są jedynymi ekspertami od naszych wnętrz, od tego jak funkcjonujemy, kochamy, cierpimy – czyli, jak żyjemy.
To jest powód by podnieść larum: popatrzmy na realia, sprawdźmy efekty! Nie kupujmy kitu podlanego sosem pseudonaukowej nowomowy. Oni prawie nic nie potrafią. Nie pomogą i są bezużyteczni. Zagarnęli dla siebie ogromną przestrzeń nie dając w zamian nic prawie.
Proponuję: koniec z terapiami u psychologów. Najlepszą terapią praca, wysiłek, zabawa. Najlepszym terapeutą babcia, siostra, mąż. Kumpel, przyjaciółka z pracy, kolega z wojska. Lekarz pierwszego kontaktu, barman, fryzjerka. Albo po prostu książka, muzyka, film Bergmana, mordobicie z Chuckiem Norrisem albo lekka komedyjka. Można dołożyć do tego szklaneczkę whisky czy kufelek piwa, albo/i wakacje w Bieszczadach lub na Lazurowym Wybrzeżu. Wszystko, byle nie psychologa.

Zupełnie nie rozumiem świata i chyba to napędza moją chęć, by się tym podzielić z innymi. Nie rozumiem świata, ale staram się go fotografować - zapraszam: Zbyszko Boruc - fotografia

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości