Szczyt NATO w Warszawie się skończył, co zasygnalizowały lecące nad dachem mojego domu wojskowe helikoptery. Ale szczyt NATO nie skończył się jak na razie w Moskwie. Rosja jest wyrażnie podenerwowana sytuacją jaką u jej granic (obwód Kaliningradzki) zorganizowała Warszawa. Kreml stwierdził, że zorganizowaniem szczytu oraz manewrami "Anaconda" Polska pogorszyła nieodwracalnie i tak już złe stosunki z Rosją, a popsuła je na tyle, że Kreml rozważa nawet zmianę umowy Rosja-NATO z 1997 roku, co zdaniem Rosjan znacznie osłabi system bezpieczeństwa w Europie. Zaś wszystkiemu winna jest w opinii Moskwy Warszawa, która wyraźnie przoduje w podgrzewaniu antyrosyjskiego klimatu w Europie przez napieranie na Sojusz by ten jeszcze bardziej zaangażował się na tzw. flance wschodniej. Moskwę dodatkowo podrażnił fakt, że NATO uległ i pod naciskiem Polski zwiększył swoją obecność wojskową nie tylko w niej ale także w krajach bałtyckich.
Co z tego wyniknie dalej generalnie nie wiadomo. Sprawa jest o tyle zagmatwana, że szczyt NATO rozpoczął się w cieniu Brexitu, niemiecko-francuskich opowieści o Superpaństwie i ograniczeniu roli NATO w Europie oraz z prognozowanym zwycięstwem Donalda Trumpa w jesiennych wyborach w USA, który od dawna zapowiada powót do międzywojennej polityki izolacjonizmu Roosvelta przez m.in. maksymalne zmiejszenie zaangażowania Stanów Zjednoczonych w działaniach NATO, które według Trumpa jest dla USA tylko "kulą u nogi".
Napisano na Salonie, że szczyt NATO w Warszawie jest ostatnim szczytem przed wojną. Patrząc na to co się dzieje dookoła trudno nie odnieść i takiego wrażenia.
Inne tematy w dziale Polityka