Podobno Bóg tworząc ziemię zgubił worek kamieni. Worek ten spadł w jedno miejsce i rozsypał całą swoją zawartość na Bośnię i Hercegowinę. Gdyby ktoś nie wierzył, niech odwiedzi tą krainę.
Patrząc z lotu ptaka wydaje się, że są to ruiny czegoś. Jakieś pamiątki po dawnych budowlach, które uświetniały setki a może tysiące lat te tereny. Pomyślałam wtedy: będzie co zwiedzać, będzie na co patrzeć, w końcu do starej Grecji jest tylko rzut kamieniem. Do starego Rzymu jakby przez morze więc o wpływy tych kultur będę potykać się co krok.
I tak też było. Kamień na kamieniu. Kamienie zgubione przez Boga i kamienie, które pozostały po ostatniej wojnie. Takie kamienne, cholerne szczęście, które zależy pewnie od tego co Pan Bóg zgubił: worek gruzu czy worek nasion kwiatów.
Jadąc wzdłuż granicy chorwacko-bośniackiej mijałam osady, w których nikt nie mieszkał. Wioski widma, nawet nie czekające na swoich mieszkańców. Miasteczka, do których nie miał kto wrócić albo nikt już nie chciał wrócić. Mury porozdzierane granatami albo gruzy.
Kamienne gruzy uzupełniające ten kamienny krajobraz.
Nikogo tam nie było, tak jakby nie było sensu nic naprawiać po ostatniej wojnie. Tak jakby szkoda było pracy gdyż następna wojna jest tuż tuż.
I tak przebijaliśmy się przez gruzy i kamienie do Mostaru. Wjeżdżając do centrum mijaliśmy gruzy przeplecione odbudowanymi domostwami. Gruzy, pośród których znajdowały się groby. Domy mieszkalne posiekane kulami, drzewa przebijające się przez okna bez szyb i przestrzenie, w których kiedyś były dachy – tak jakby chciały przysłonić smutek tego miasta, tak jakby chciały przykryć wstyd tamtej wojny.
Nie wiedziałam w pewnym momencie, co właściwie mam tutaj zwiedzić. Co mam obejrzeć oprócz wyczuwalnego podziału miasta na chorwacki i muzułmański.
Po drugiej stronie zobaczyłam most.
Ten most prowadził do jedynej pamiątki po świetności Mostaru. Czarszija – stare, tureckie centrum miasta, zbudowane z białego marmuru uzupełnione kolorowymi zdobieniami. Przechodzi się do niego starym mostem, który przeżył wszystkie europejskie wojny, ale nie przeżył ostatniej wojny byłej Jugosławii.
Chorwaci, którzy walczyli razem z muzułmanami przeciw Serbom później zaczęli mordować muzułmanów. Jakiś chorwacki generał postanowił zabić każdą pamiątkę po muzułmanach. Za cel wybrał sobie kilkusetletni most. Strzelał z dział tak długo, aż wreszcie most zawalił się pod ciężarem ogromu nienawiści.
Podobno ludzie płakali gdy na to patrzyli. Wierzę w to, ponieważ ja także płakałam oglądając tą scenę na wideo w muzeum. A przecież to nie moja historia..
Most został odbudowany z pomocą Turcji. Tą sama technologią i z kamieni pochodzących z tej samej kopalni co kilkaset lat temu. Młodzi ludzie skaczą znowu do rzeki by udowodnić swoją odwagę. Tak jak kilkaset lat temu.
Miasto powoli staje na nogi po okropnościach lat 90-tych. Wśród gruzów rozłożone są stragany, w resztkach domów powoli toczy się życie. Czasami trudno uwierzyć, że kilkanaście lat po wojnie nic się nie zmieniło. Te same groby przy ulicy, te same dziury w murach. To samo milczące niechętne spojrzenie. Dla jednych jak wyrzut sumienia - dla drugich jak pamięć o zdradzie i nienawiści.
To miasto potrzebuje czasu.
(Zdjęcia z Mostaru na blogu lub G+ )
...
Inne tematy w dziale Rozmaitości