Zastanowił mnie felieton Małgorzaty Wołczyk w Do Rzeczy, w którym autorka też się zastanawiała na tym, że
" Jakkolwiek by patrzeć, cały świat zaliczył wieki kosmicznej ewolucji, i tylko u nas wciąż ziemia rodzi targowiczan. /.../ Posiniałam z zachwytu, że my jedyni w Europie tacy oryginalni, gdzie elity mają obleśne zamiłowanie do zdrady."
Od dawna ta kwestia targowiczan mnie interesowała i przyjąłem popularną koncepcję efektu kolonialnego, wskutek którego w kraju skolonizowanym powstaje elita burżuazji kompradorskiej.
Ta jednak sugestia autorki o elitarności tego motywu skłoniła mnie do refleksji nad tym, czy to jedyne wyjaśnienie. Bo w gruncie rzeczy trzeba się doszukiwać wewnętrznych, systemowych korzeni danego zjawiska.
Myślę, że znam odpowiedż. Jest ona całkiem prosta. Ustrój I Rzeczypospolitej był demokratyczny a władca był wybieralny, elekcyjny. Szukano więc najpierw kandydatów z właściwą metryką, pochodzącego z rodu królewskiego w sąsiednich krajach, a dopiero potem, gdy demokracja się utrwaliła, zaczęto poszukiwać kandydatów wśród swoich.
W demokracji, jak to w demokracji, tworzyły się stronnictwa popierające kandydatów z różnych stron, przecież nawet Iwan Groźny był tu rozpatrywany. Stronnictwa takie były opłacane z zewnątrz, rozmaite zaszczyty oferowane z zewnątrz też były akceptowane i tak to się zaczęło i rozwinęło potem do rozmiarów zdrady narodowej.
No a teraz mamy NGOsy finansowane z zagranicy - trzeba tu wzmocnić zasadę przejrzystości finansowej, a może nawet wprowadzić zakaz finansowania z zagranicy.