Na łąkach pozostały jeszcze ślady po jego wypasaniu. Tam butelka a tu puszka po piwie; choć licho wie czy to po nim czy po innym kilkudniowym pasterzu, zgodzonym naprędce. (Szanowaliśmy się z nim, w drogę sobie nie wchodziliśmy, wymienialiśmy parę słów przy spotkaniu.) Zda się, że dopiero co przepędzał nie swoje stado, za parę groszy wyciąganych z przepastnej kieszeni pana Janka. A teraz Michoł leży na desce, nie ruszy się już choćby mu zagrali. Nie w pełni zdają sobie z tego sprawę jego kompani i sąsiedzi poniektórzy, co pomrukują przy jego trumnie, w głowach od wielu dni im szumi. No i co z tego, że dziś Zaduszki? – obruszają się. Michoła żona i dzieci patrzą na to, jak na jego śmierć, z niedowierzaniem.
A pana Andrzeja to przywozili aż z Majorki. Ponoć z miesiąc trwało, nim ciało sprowadzono. Po panu Andrzeju zostały inne ślady. Cała instalacja wodna, kilka świetnych wymyślonych przez niego rozwiązań. I zdanie, którym czasem się posiłkuję: „Strachu i piniędzy ni momy nigdy”. Nie bał się podejmować trudnych wyzwań, wyjeżdżać za robotą. Tym razem skusił się na wakacyjny relaks.
„Takové léto
No nekupte to”
Kupił. I pod błękitnym niebem południa opuścił błękitną planetę.