Tradycji chrześcijańskiej wierni składać sobie będą życzenia związane z Narodzeniem Pana, niektórzy wrażliwości pełni życzyć będą pielęgnowania negatywnych emocji do innych, bo tylko te emocje są prawdziwe, jak też zachowania dobrych emocji wyłącznie dla najbliższych. Oburzeni tym, co dzieje się pod szyldem religii życzyć będą wyzwolenia się od oparów opium.
Podzieleni na „my” i „oni”, szkoda właściwie, że nie mamy kolędy, która miałaby dwa zakończenia, śpiewając ją w tę noc, nazywaną Jedyną w roku, moglibyśmy artykułować różnice pomiędzy nami śpiewając odpowiadające nam zakończenie, wyrażając tym naszą naszość.
Mamy na tej „naszej”, w większości równinnej ziemi (to przekleństwo geopolityczne) w dorzeczach Wisły i Odry jedną taką nie tyle wielką pieśń przez barda podawaną, a piosenkę, balladkę właściwie, którą moglibyśmy zaśpiewać, bo łatwa do zaśpiewania balladka owa, którą moglibyśmy zrozumieć, bo nietrudna ona, która ma moc wydobycia nas ze stanu, w jakim tkwimy.
Zaczyna się od tęsknoty za domem, parę osób (z jakichś powodów) wylądowało w miejscu, skąd trudno już dziś wyjechać, a Wigilia tuż:
„Od Giżycka na Warszawę nic już nie leciało,
Zasypało drogi wszystkie, do domu się chciało.
Na przystanku Pekaesu było napisane,
Że następny (w dni robocze) idzie szósta rano...”
Gapy jakie czy gorzej, nie przygotowali się na święta, nie pomyśleli czy co, teraz ocknęli się w zaśnieżonym krajobrazie, dnia ubywa, nadziei na transport żadnej. Mieli tak Państwo kiedy? Niekoniecznie w Wigilię. Dobrym katolikom kojarzą się pewnie z głupimi pannami z przypowieści, nieprzygotowanymi, co coś ważnego przespały.
„Bóg się rodził, moc truchlała,
We wsi pies ujadał,
Schowaliśmy się pod daszek,
Śnieg padał i padał.”
Sterczą tak bez przydziału, bez nadziei na rozwiązanie tej sytuacji, ludzie bez sensu. Tak ich widzimy, gdy przez „nasz” pryzmat domu i sensu patrzymy.
Jest wszak w polskiej tradycji nakrycie dla niespodziewanego, więc myśli tej się chwytają:
„Dzięciołowski rzucił pomysł, żeby gdzie do wioski
Na wieczerzę się podmówić - ciągło nas do ludzi,
Więc my poszli na wariata, na skróty przez pole
Szukać miejsca w Wyszemborku przy wilijnym stole.”
Pędzą z nadzieją do wsi, do ludzi, jak do żłóbka. Na wariata – nie są wcale pewni, jak ich prawi obywatele przyjmą. Ale wychodzą spod przystankowej wiaty, zapuszczeni może, nie pachnący dobrymi perfumami, bez gustownych pulowerków pod marynarkami i podejmują ryzyko.
To krok pierwszy.
Aby im się udało, potrzebny krok drugi, otwarcie się ludzi w wiosce na tych wariatów nie wiadomo skąd, z jaką przeszłością (a przecież z założenia się wychodzi, że przeszłość takich, co w Wigilię domu poszukują na wieczerzę różana być nie mogła), z jakimiś psychicznymi odchyleniami nie daj Boże, nieudaczników może, a jeszcze nam coś zrobią, w końcu cały świat jest bardzo teraz niebezpieczny, szaleńcy wszędzie, a tu anonimowi ludzie, jak to do domu ich wpuścić, a teraz panie świat taki zły, nawet z komputera wyleźć może jaki szkaradnik.
Potrzebne jest otwarcie na innego, wyjście ze swojakości, odejście od nieustannego drążenia: nasz ci on czy nie nasz.
W balladce krok drugi się zdarza:
„W Wyszemborku niestrachliwe, obcych się nie bali,
Jak ze swymi bielusieńkim płatkiem się łamali,”
Ci bez domu i bez sensu z bożenarodzeniowej balladki „siedli na przystawkę z pastorałką za przysługę,” i swoim śpiewaniem uczynili uroczysty dzień.
Balladkę tu zaś cytowaną napisał i śpiewa już od 30 chyba lat Andrzej Garczarek.
Teraz jest tak, jeszcze jest tak, że tkwimy okopani na pozycjach, jedni na tym przystanku, inni w swoich pieleszach. Ktoś musi być niestrachliwy i nie szczuć psem czy policją tylko wpuścić, ktoś inny musi na wariata, z ryzykiem, że za wariata zostanie uznany ruszyć „na skróty, przez pole”.
To się zdarza przecież tylko w filmach, piosenkach czy książkach.
My tu, panie, ludzie uważający, nie znamy nienawiści, czasami tylko zdziwienie nasze, że tak ohydnie można budzi nasz słuszny gniew. My tu o mowie nienawiści słyszeć nie chcemy, bo krew nas zalewa.
My tu niestrachliwe przed obcymi. Jakby coś takiego nam się zdarzyło przed naszą wieczerzą, takie intruzy w domowym zaciszu, to niewinnie ale ostro zareagujemy - weźmiemy do rąk śnieżki i przegonimy, jakby trzeba było to porządne kamienie w śnieżkach kryjąc. My tu niestrachliwe, jak trzeba - przegonimy. A jakby nie pomogło, mamy inne sposoby, oj popamiętają te odmieńce z przystanku, żeby się do porządnych ludzi nie zbliżać, Wigilia nie Wigilia. Herody jedne, czyhają tylko by zaszkodzić.
My tu, panie, z pasją działamy, diabła rozpoznać potrafimy i przegnać. I będziemy mieli dobry uczynek, wkleimy w zeszyciku, Święty Piotr sprawdzi potem przy wejściu. Szatan to przecież w innych siedzi, nie w nas.
Dosyć już tego, czekają nasi bliscy, czeka wieczerza, kutia i Pasterka, jak co rok. Czeka kazanie don Padre na to święto specjalnie przygotowane, gdzie nie będzie o narodzeniu Kogoś, kto przyniósł światu naukę wręcz obłąkaną: o podchodzeniu do bliźniego jak do siebie samego, o paniach lekkich obyczajów oraz poborcach danin w kondominium, które to osoby poprzedzić mają prawych obywateli w drodze do królestwa nie z tego świata, o kamieniach, które w ręce niech biorą ci, co bez grzechu są. Będzie o herodach nam współczesnych. Albo hagiografia jaka, opis świętości tak wielkiej, że tylko westchnąć pozostaje: gdyby nas taka świętość spotkała. Na koniec będą życzenia: cudownej opieki Bożego Dzieciątka
„Szczęść nam Polakom Boża Dziecino!”
Inne tematy w dziale Polityka