Mariusz Bondarczuk Mariusz Bondarczuk
441
BLOG

Nie czas żałować róż, kiedy rewitalizacja nadciąga

Mariusz Bondarczuk Mariusz Bondarczuk Polityka Obserwuj notkę 2

Magiczne słowo - rewitalizacja - zawitało do naszego języka potocznego. Kojarzy się z odzyskaną witalnością, biologiczną odnową po okresie uwiądu, osłabienia, czy wręcz martwoty. Rewitalizacja pojawiła się jako hasło i to w samym środku Przasnysza na szpetnej tablicy, jaka od paru dobrych lat skutecznie przysłania widok ratusza od strony południowo-wschodniej. W tym właśnie miejscu władze miasta zaprezentowały przasnyszanom jak ma wyglądać ich Rynek po gruntownej regeneracji, czyli rewitalizacji. Co dowcipniejsi przechrzcili ją na depilację, bo spostrzegli na prezentowanych wizualizacjach centralnego placu Przasnysza wielkie, „wygolone” z dzisiejszych trawników, zieleńców, krzewów i wielu drzew połacie utwardzone kolorowymi płytami, których specyficzne ułożenie zwie się fachowo parkietażem.

  
 
 
Adam Bień wśród chryzantem
Ludzie zatrzymują się przy tej futurystycznej wizji, oglądają ją i komentują. Jednym słowem projekt wzbudza duże zainteresowanie, ale też emocje. Stanowi bowiem wyzwanie dla tego obrazu centrum miasta, który istnieje dla młodszego i średniego pokolenia mieszkańców Przasnysza „od zawsze”. A tak naprawdę  liczy sobie ten stan dopiero 60 lat. Według miejskich annałów w dniu 22 maja 1949 roku zerwano w czynie społecznym bruk z nawierzchni Rynku i latem tamtego roku zastąpiono go zieleńcami. Podobno wcale źle to nie wyglądało, skoro Adam Bień w udzielonym mi przed laty wywiadzie powiedział o swoim pierwszym spotkaniu z Przasnyszem, gdzie spędził jako adwokat bez mała 20 lat: „Było to jesienią 1953 roku. Na przasnyskim rynku kwitły chryzantemy. Bardzo mi się ten fragment miasta podobał. Wynająłem pokój przy Placu 1 Maja 4”. Tak właśnie nazwano centrum miasta, aby skutecznie zacierać jego wielowiekowe przeznaczenie. Przemianowanie nastąpiło  już w kwietniu 1945 roku.  
 
Podobna do przasnyskiej, komunistyczna „rewitalizacja” polegająca na zakładaniu skwerów na głównych placach setek miast i miasteczek przeprowadzona została  prędzej czy później po II wojnie światowej na terenie całej Polski. Jak utrzymują historycy, był to celowy zabieg totalitarnych władz, żeby ludzi rozpędzać i zabierać im miejsce tradycyjnych zgromadzeń lokalnych. Teraz na gwałt przywraca się rynkom ich dawne funkcje centro-twórcze, aby organizować tam uroczystości religijno-patriotyczne, festyny, majówki, dożynki, jednym słowem integrować lokalne społeczności. Gdyby w Przasnyszu zaraz po wojnie znalazło się paru mądrych ludzi, jak miało to miejsce w Pułtusku, gdzie w głębokiej komunie obroniono bruk, charakter i nawet nazwę średniowiecznego rynku, dziś może bylibyśmy w innym miejscu i z innymi już borykalibyśmy się problemami. A turyści nadymaliby się także u nas z podziwu dla zachowanej, tradycyjnej, wielowiekowej formy głównego miejskiego placu. Ale niestety do mądrych włodarzy nie mieliśmy zbyt dużego szczęścia bez względu na miłościwie lub mściwie panujący ustrój.
 
Pracowici urbaniści i leniwi samorządowcy
A Przasnysz, jak wszystko na to wskazuje, ukształtował się z osady targowej położonej na granicy puszczy i terenów rolniczych. Ludzie zamieszkujący te odmienne pod względem przyrodniczym, a co za tym idzie i produkcyjnym terytoria, musieli gdzieś wymieniać towary będące plonem ich pracy. Pierwotny plac targowy jeszcze przedlokacyjnego Przasnysza znajdował się najprawdopodobniej na terenie zajmowanym dziś przez część parku miejskiego i przyległego doń terenu.
 
„Urbaniści", którzy prawdopodobnie około połowy XIV stulecia ustalili z okazji lokacji Przasnysza (było to nadanie mu organizacyjno-prawnej formy) na prawie niemieckim jego kształt późniejszy, mieli do pokonania bardzo trudne zadanie. Nowo lokowana część miasta uzyskała typowy kształt o szachownicowym układzie ulic z centralnie usytuowanym, obecnym do dziś zresztą rynkiem. Ale w planie przestrzennym trzeba było uwzględnić istniejącą wcześniej sieć drożną, a zapewne przynajmniej niektóre elementy dawnej, prawdopodobnie nieregularnej zabudowy, łącząc ją z grodem lokacyjnym w uporządkowaną całość. Ta forma miasta przetrwała prawie niezmieniona do XIX stulecia, a i dziś jest czytelna w układzie większości ulic centrum Przasnysza, co sprawia, iż ma on niepowtarzalny walor i klimat.
 
Podjęte przez obecny samorząd plany rewitalizacji zmierzają do zachowania, pielęgnowania oraz rozwijania tego kulturowego dziedzictwa. Można to było już zainicjować w latach 2004-2006, gdy władze województwa mazowieckiego ogłosiły pierwszy nabór projektów rewitalizacyjnych. Do Urzędu Miasta w Przasnyszu nadsyłano z Warszawy stosowne informacje i zachęty. Ale najwidoczniej wychodzono u nas wtedy z socjalistycznego jeszcze założenia: czy się stoi czy się leży… Prawdopodobnie Przasnyszowi i jego mieszkańcom przeszło koło nosa parę ładnych milionów złotych, bo burmistrzowi Lendzionowi i jego ekipie, a także ówczesnemu samorządowi nie chciało się po nie wyciągnąć ręki. A wówczas byłoby to, szkoda gadać, bez porównania łatwiejsze niż dziś.
 
Pierwszy ratusz i ostatnia jatka
Sławiono niegdyś świetność Przasnysza. W 1578 roku polski historyk i żołnierz włoskiego pochodzenia Aleksander Gwagnin (1534-1614) głosił, że jest to miasto "szerokie, kamiennym budowaniem sławne", zaś autor najstarszego opisu Mazowsza Jędrzej Święcicki około 1580 roku, opisując ziemię ciechanowską podał, że jej stolicę, Ciechanów "mnogością mieszkańców i liczbą mieszczańskich budynków łatwo przewyższa Przasnysz, znakomite miasto, sławne z targów na woły, [które] ma kilka budynków z cegły". Według lustracji z 1565 roku w Przasnyszu znajdowało się 29 murowanych kamienic, które lustratorzy królewscy spisali imiennie. Wśród budowli z cegły był niewątpliwie ratusz, który wznosił się pośrodku rynku (spłonął w wielkim pożarze miasta w 1545 roku). Wokół niego skupiały się z pewnością wspomniane kamienice mieszczańskie.
 
Wbrew domysłom niektórych badaczy jakoby pierwotny ratusz miał być drewniany, była to od początku budowla murowana, na co wskazują badania archeologiczne przeprowadzone w latach 70. XX w. Wokół ratusza w rynku stało 26 jatek (średniowiecznych budek, gdzie sprzedawano mięso z uboju) miejskich, dzierżawionych rzeźnikom, oraz 3 jatki będące własnością szlachty. Jatka należąca do Jana Kostki z Rostkowa (pradziadka św. Stanisława) istniała już w 1502 roku i musiała przynosić znaczne zyski, skoro jej właściciel przeznaczył 30 kóp groszy z osiąganych dochodów na kaplicę w kościele parafialnym, która usytuowana jest w tej świątyni od strony południowej. Warto zauważyć, że ostatnia jatka istniała na obecnym przasnyskim targowisku przy ul. Polnej jeszcze 2 lata temu, choć już od dość dawna nie spełniała swoich funkcji.
 
Sentymentalnie i kąśliwie
XVI wieczni rzeźnicy z Przasnysza napotykali w zbycie mięsa na konkurencję rzeźników wiejskich. W związku z tym odwołali się do króla Zygmunta Starego, od którego uzyskali w 1544 r. przywilej wyłączności na sprzedaż mięsa w mieście we wszystkie dni tygodnia, z wyjątkiem czwartków, w które odbywały się cotygodniowe targi. Oczywiście na rynku. Były wówczas trzy razy do roku jarmarki: na św. Wojciecha (23 kwietnia), św. Jakuba (25 lipca) i św. Katarzynę (25 listopada). W samym centrum miasta nie handlowano bydłem, końmi, czy trzodą chlewną. Żywy towar sprzedawano w różnych częściach miasta. Lokalizacja tego handlu w ciągu wieków ulegała zmianom. Końmi handlowano w dawnych wiekach przy ul. Błonie (dziś ul. Piłsudskiego). W okresie międzywojennym plac naprzeciwko cmentarza na ul. Ostrołęckiej nazywano świńskim rynkiem, choć już wtedy nikt z kwiczącym dobytkiem chyba tam nie zdążał.
 
Klimat dawnych przasnyskich  jarmarków i targów przypomniała Halina Ostaszewska w swoich „Listach do przyjaciela”, które publikowałem w niedawno wydanych Misjonarzach i Barbarzyńcach – opowieściach o codziennym życiu przasnyskiego ogólniaka w latach 1923-2005:
„Rynek i ulice – pisze Ostaszewska - zapchane furmankami. Pachniało owocami, końmi, nawozem i potem. Pobrzmiewało rżeniem, kwikiem, gęganiem. Tłumy ludzi. Kobiety wiejskie z kobiałkami i paniusie miejskie w kapeluszach. Chłopi i Żydzi w czarnych chałatach i jarmułkach. Czerwone, spocone twarze, podekscytowane dobijaniem targu. Przy większych zakupach tradycyjny litkup w knajpie. Barwa i ruch jak w rodzajowych obrazach Gierymskiego”.
 
Żadna rewitalizacja, za żadne pieniądze tej funkcji przasnyskiemu Rynkowi rzecz jasna nie przywróci. To już historia, do której jednak kąśliwie nawiązuje anonimowy internauta zabierając głos w dyskusji o przyszłości centrum Przasnysza: „władze miasta bez zgody mieszkańców chcą zmienić rynek. Zlikwidować skwer, zabetonować trawę, handlować krowami. A może zamiast czerpać wzory z XIX wieku zostawić tak jak było za komuny, gdzie miasto słynęło z setek róż w całej Polsce? ”.
Nie ma powrotu do krów, ale czy jest teraz czas na żałowanie róż?
 
 
 
 
 

Moja maksyma (zasłyszana w okolicach Przasnysza):Kto prawdę mamrze ten się głodu namrze.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka