W poprzedniej notce przedstawiłem już płk. dr. Stanisława Ligęzę, który w swym życiu był nawigatorem oraz pilotem samolotów bojowych i transportowych. W weekendowym wydaniu "Naszego Dziennika" pułkownik porusza w obszernym wywiadzie wiele problemów związanych z katastrofą smoleńską oraz badaniem jej przyczyn.
Katastrofa tupolewa - według rozmówcy - mogła wynikać z błędnej informacji dotyczącej ciśnienia na lotnisku (o tym pisałem we wczorajszym tekście) lub awarii przyrządu w samolocie. Poza tym nie bez winy są rosyjscy kontrolerzy, którzy przy nieodpowiednich warunkach pogodowych powinni wydać komendę "zabranian lądować" i podać kurs na lotnisko zapasowe. Tymczasem sprowadzali oni samolot po fałszywej ścieżce zniżania w kierunku i wysokości, upewniając załogę, że są na ścieżce i na kursie.
Piloci otrzymali ponadto nieaktualne, błędne karty podejścia. Kto je podał? Jeśli Rosjanie, to powinni się z tego wytłumaczyć. Już kwadrans po katastrofie minister Radosław Sikorski twierdził, że załoga samolotu jest odpowiedzialna za wypadek. "Obarczenie winą pilotów to wpisywanie się w jakiś z góry założony scenariusz - mówi pułkownik. - Pytam: na jakiej podstawie można było coś takiego mówić, skoro nawet nie wszczęto jeszcze żadnego śledztwa."
"Mam obawy - kontynuuje płk Stanisław Ligęza - czy raport pana ministra Millera będzie rzetelny i wiarygodny. Dlatego uważam, że katastrofę smoleńską powinna badać niezależna od rządu polskiego i rządu Federacji Rosyjskiej komisja niędzynarodowa. Tylko jest już trochę za późno, bo ślady w większości zostały pewnie zatarte i zniszczone. Jest wiele dowodów na to, że tak się dzieje."
Nie należy jednak rezygnować z prób wyjaśnienia przyczyn katastrofy. "Tego tematu nie można odłożyć, bo poszedłby w zapomnienie."
Inne tematy w dziale Polityka