O. Adam Szustak OP. Fot. Langusta na Palmie/YouTube
O. Adam Szustak OP. Fot. Langusta na Palmie/YouTube

Katolicki duchowny podsumowuje o. Szustaka: Zdecydowany przerost formy nad treścią

Redakcja Redakcja Kościół Obserwuj temat Obserwuj notkę 25
Funkcje proroków wiążemy z pewnymi happeningami – można wskazać tutaj poczynania na przykład Jeremiasza, wiążemy z pewną ekstrawagancją stylu życia, jak przywołuje to św. Jan Chrzciciel, to jednak te formy działania służyły bardzo jednoznacznie, precyzyjnie określonej funkcji słowa. Słowa, które interpretowało rzeczywistość zbawczą, interpretowało aktualne dzieje, wiążąc pozostając działaniem Boga. Otóż wydaje mi się, że zasadniczym problemem w wypowiedziach ojca Szustaka, od pewnego czasu, jest zdecydowany przerost formy nad treścią – mówi Salonowi 24 ks. prof. Paweł Bortkiewicz.

Ojciec Adam Szustak wywołał szok w programie na YouTube, gdzie najpierw odnosił się do rysunku na stole, potem zaś użył słów uznanych za niecenzuralne. I „katolicki internet” mocno się w ocenie słów o. Szustaka podzielił. Jak Ksiądz ocenia te wypowiedzi?

Ks. Prof. Paweł Bortkiewicz: Myślę, że warto zastanowić się nad funkcją, jaką pełni ojciec Adam Szustak w Kościele. Zwykło się mówić, że jest ewangelizatorem korzystającym z nowych metod ewangelizacji, że jest internetowym kaznodzieją, zresztą bardzo popularnym. Zarazem ojciec Szustak występuje niejako poza przestrzenią realną Kościoła, nie jest związany z konkretną wspólnotą, klasztorem dominikańskim, jest swoiście wędrującym w przestrzeni wirtualnej kaznodzieją. Jego postawa może w jakimś stopniu przypominać funkcję proroka starotestamentalnego, bądź też proroka innej epoki. Warto jednak zauważyć, że chociaż funkcje proroków wiążemy z pewnymi happeningami – można wskazać tutaj poczynania na przykład Jeremiasza, wiążemy z pewną ekstrawagancją stylu życia, jak przywołuje to św. Jan Chrzciciel, to jednak te formy działania służyły bardzo jednoznacznie, precyzyjnie określonej funkcji słowa. Słowa, które interpretowało rzeczywistość zbawczą, interpretowało aktualne dzieje, wiążąc pozostając działaniem Boga. Otóż wydaje mi się, że zasadniczym problemem w wypowiedziach ojca Szustaka, od pewnego czasu, jest zdecydowany przerost formy nad treścią. Formy coraz bardziej ekstrawaganckiej, szokującej, a zarazem odsłaniającej bezradność treści. Wywiad, o którym rozmawiamy, miał dwa bardzo specyficzne akcenty. Jednym z nich był komentarz do rysunku znajdującego się na stole. Nie jestem w stanie w żaden sposób zrozumieć tego, by widząc– delikatnie ujmując - anatomiczny szczegół męskiego ciała przedstawiony na tym rysunku, komentować to z uśmiechem wymieniając imię i osobę Jezusa. To przekracza nie tylko granice dobrego smaku, to nie jest śmieszne, to jest żałosne i prymitywne. Fragment rozmowy w której ojciec Szustak posługuje się wulgaryzmami, w pewnym sensie jest mniej drastyczny niż te żarty związane z rysunkiem na stole, ale przecież w takiej spontanicznej rozmowie odsłaniają się głębsze, spontaniczne pokłady ludzkiego ducha albo po prostu ludzkiej kultury. Nie znajduję żadnego zrozumienia ani wytłumaczenia dla takich zachowań.

Słowa niecenzuralne padły jednak w konkretnym kontekście – o. Szustak oburzył się na to, że Episkopat Polski uważa za główne zadanie powrót ludzi do kościołów po pandemii. Faktycznie jest to główne zadanie Kościoła?

Głównym zadaniem Kościoła jest prowadzenie wiernych do Boga. Ale Kościół jest właśnie dlatego sakramentem zbawienia, mówiąc dokładniej prasakramentem, sakramentem pierwotnym. Oczywiście, Bóg w swoim nieskończonym miłosierdziu, w swojej pełnej mądrości i miłości inwencji, może prowadzić ludzi do siebie różnymi drogami. Ale pierwszą z tych dróg jest niewątpliwie Kościół. Dlatego rzeczą podstawową jest ponowne związanie nadwątlonej wspólnoty wiernych ze sobą i z Chrystusem w Kościele. Bezwzględnie jest to zadanie priorytetowe, w kategoriach autentycznie teologicznych, prawdziwie zbawczych i rzeczywiście duszpasterskich.

Może o. Szustakowi chodzi o coś innego – o to, że w Kościele nie brak wielu innych problemów, a samo chodzenie do kościołów ludzi, którzy niekoniecznie żyją Ewangelią nie wystarczy?

Być może – to zawsze zagadka, co autor miał na myśli... Oczywiście, mówiąc poważnie, mam świadomość wielu problemów istniejących w Kościele. To problemy związane z kryzysami kapłaństwa i małżeństwa, to problemy niejednoznaczności w ocenie elementarnych wartości, takich jak wartość życia ludzkiego, to mylenie tolerancji z miłością, to traktowanie Kościoła Chrystusowego jako instytucji ustanawianej mocą demokratycznych decyzji i wiele, wiele innych. Ale wszystkie te problemy i każdy z nich z osobna, powinny być rozwiązywane w Kościele. Żadna instytucja audytorska, żadna instytucja naprawcza, pochodząca z zewnątrz nie może pełnić innej roli jak tylko pomocniczą, w stosunku do działań samooczyszczającego się Kościoła. Tę prawdę Kościół praktykuje dwa tysiące lat i dzięki tej praktyce wychodzi wciąż zwycięsko z różnorakich kryzysów. Wydaje się, że ojciec Szustak ma wizje radykalnie odmienną – chciałby rozwiązywać problemy w Kościele za pomocą instytucji i mechanizmów spoza Kościoła. A to chyba jest po prostu nieporozumienie

O. Adam Szustak zyskał ogromną popularność, jego metody ewangelizacyjne niektórych szokują, inni je uwielbiają, jeszcze innych oburzają. Nie zmienia to faktu, że na kanałach streamingowych wśród młodych ludzi właśnie filmy o. Adama są najbardziej popularne. Może to jest przyszłość ewangelizacji?

Niewątpliwie fakty mówią za siebie. Mam na myśli oglądalność, popularność, nakład książek, a przede wszystkim oglądalność w internecie. Warto jednak zauważyć raz jeszcze, że ten spektakularny sukces jest efektem sięgnięcia po nowatorskie metody. I ten element warto rzeczywiście zauważyć, warto z niego korzystać. Ale „nowa ewangelizacja” oznacza właśnie nowe metody tradycyjnej ewangelizacji. Tradycyjnej, bo Ewangelia jest niezmiennie tą samą dobrą nowiną Jezusa Chrystusa dla człowieka. I problemem jest to, aby korzystając z nowatorskich metod przedstawiać niezmiennie prawdziwą, niezmiennie atrakcyjną, angażującą człowieka na wieczność ewangelię Jezusa Chrystusa. Nieporozumieniem natomiast staje się sytuacja, w której nowatorskim metodom towarzyszą wypaczone treści. Trudno je oceniać w kategoriach „stare” czy „nowe”, bo one są po prostu karykaturą przesłania ewangelicznego.

Co dziś stanowi największy problem i największą szansę polskiego Kościoła?

To jest temat na osobną i chyba długą rozmowę. Wśród problemów, które osobiście dostrzegam, jest na przykład uleganie dyktaturze relatywizmu. To zdanie zapewne budzi zdziwienie. Powinienem przecież rozpocząć od tematu „pedofilii w Kościele”. Ale zastanówmy się, czy ten temat jest naprawdę, autentycznie poruszany? Przecież za hasłem „pedofilia w Kościele” kryje się właściwie wyłącznie demaskowanie i nagłaśnianie przypadków pedofilii wśród duchownych. Towarzyszy temu milczenie, ignorowanie, a inaczej mówiąc pobłażliwość wobec tej samej pedofilii, która jest praktykowana przez innych członków Kościoła. Tym bardziej, ta sama pobłażliwość stosowana jest w stosunku do ludzi, którzy dopuszczają się tych samych czynów poza Kościołem. Pytaniem logicznym jest zatem kwestia, czy chodzi tutaj o walkę z pedofilią, czy o walkę ze strukturą instytucjonalną Kościoła? Ale za tymi pytaniami kryje się pewien relatywizm. Inaczej jeszcze ujmując, brakuje mi pewnego współbrzmienia– obok jednoznacznie wybrzmiewających głosów potępienia grzechów osób duchownych, powinno wybrzmiewać równie jednoznaczna negatywna ocena tego grzechu praktykowanego przez innych ludzi.

Problemem dla mnie bardzo ważnym jest także swoista uległość wobec pewnych nowinek czy trendów w Kościele. Mówiąc konkretnie, oznacza to na przykład rosnące zaangażowanie na rzecz na przykład imigrantów, o bliżej nieokreślonej tożsamości i motywach przybywania do Europy, z równoczesnym brakiem zaangażowania i otwarcia na potrzeby ludzi wykluczonych, cierpiących, samotnych w kręgu własnej rodziny czy sąsiadów. Albo rosnące zaangażowanie na rzecz ochrony środowiska, przy równoczesnym liberalnym podejściu do wartości życia poczętego. Ogromną trudnością staje się utracone dziedzictwo św. Jana Pawła II. W moim przekonaniu to jest największy grzech zaniedbania współczesnego Kościoła w Polsce.

Ale także, w tym kontekście widziałbym szansę. W roku beatyfikacji Prymasa Tysiąclecia, kardynała Stefana Wyszyńskiego, warto żebyśmy sobie uświadomili, że w nieporównywalnie trudniejszych czasach Kościoła w Polsce, ocaleniem dla nas była wiara w Boga, zaufanie Kościołowi, i wielcy świadkowie wiary, tacy jak Stefan kardynał Wyszyński czy Karol kardynał Wojtyła – św. Jan Paweł II. Jestem przekonany, że ich dziedzictwo wciąż stanowi aktualne zadanie. Widziałbym także ogromną potrzebę – właśnie także w związku z tymi postaciami– relektury [powtórnej lektury - red.] zdobyczy Soboru Watykańskiego II, którego dziedzictwo dzisiaj jest źle interpretowane, nadwyrężane, a także odrzucane. Ostatecznie, szansą podstawową naszego Kościoła jest Jezus Chrystus, realnie przyjęty w nasze życie– osobiste, rodzinne i społeczne.

Polecamy: Burza po słowach o. Szustaka. Wściekły na deklarację abp Gądeckiego rzuca "do k... nędzy!"

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo